Sacha Baron Cohen na poważnie
W swojej karierze Sacha Baron Cohen miał kilka szalonych wcieleń. W prześmiewczych i obrazoburczych filmach był chociażby Alim G, Boratem i Brunem. Teraz możemy go oglądać jako izraelskiego szpiega w bynajmniej niekomediowym serialu "The Spy". Czy obchodzący w niedzielę, 13 października, 48. urodziny aktor w końcu spoważniał?
Jego domeną są role komediowe, ale Sacha Baron Cohen ma teraz szansę pokazać się jako bardziej wszechstronny aktor. Nowy serial "The Spy" z jego udziałem, który od niedawna można oglądać na platformie Netflix, to nie parodia.
Opowieść zainspirowana jest autentyczną historią byłego agenta Mosadu, Eliego Cohena, któremu w latach 60. udało się przeniknąć do syryjskiej elity i poznać tajne plany Syrii wymierzone przeciwko Izraelowi. Odegrał nieocenioną rolę w tym, że to Izrael wygrał Wojnę Sześciodniową w 1967 r. Serial jest też studium psychologicznym - obserwujemy człowieka rozdartego pomiędzy różnymi tożsamościami i kogoś, kto dla dobra swojej misji musiał odsunąć na dalszy plan własną rodzinę. Miniserial składa się z sześciu 60-minutowych odcinków.
O ile recenzentom podoba się "syryjska" część historii, o tyle "izraelska" jest dla nich rozczarowująca, rażąca sztucznością. Wszyscy podkreślają, że produkcję warto obejrzeć właśnie przede wszystkim dla kreacji Sachy Barona Cohena.
Eliego i Sachę łączy nie tylko nazwisko (nie ma między nimi pokrewieństwa), ale też zdolność wcielania się w innych. Aktor doskonale naśladował rozmaite akcenty - raz mówił jak Żyd wychowany w Egipcie (Cohen urodził się w Egipcie), innym razem jak Argentyńczyk o syryjskim pochodzeniu. Aby nauczyć się niuansów w sposobie zachowywania się arabskiej elity, Sacha przez tydzień w Casablance obserwował bogatych turystów z Bliskiego Wschodu. W swojej kreacji aktor był powściągliwy i finezyjny, jakże inny od pamiętnego Borata.
W karierze Cohena to nie pierwsze podejście do "poważnej" roli. Taką miała też być kreacja Freddiego Mercury'ego. Z racji dużego fizycznego podobieństwa Cohen przez długi czas był faworytem do zagrania legendarnego wokalisty Queen. Ostatecznie w "Bohemian Rhapsody" zagrał Rami Malek.