Reklama

Ruszył proces ws. filmu "Nasze matki, nasi ojcowie"

Przed krakowskim Sądem Okręgowym ruszył w poniedziałek, 28 lipca, proces cywilny przeciwko twórcom niemieckiego serialu "Nasze matki, nasi ojcowie" i telewizji ZDF za naruszenie dóbr osobistych żołnierzy Armii Krajowej. Pozwani wnosili o odrzucenie pozwu bez rozpoznania sprawy. Sąd oddalił ten wniosek.

Przed krakowskim Sądem Okręgowym ruszył w poniedziałek, 28 lipca, proces cywilny przeciwko twórcom niemieckiego serialu "Nasze matki, nasi ojcowie" i telewizji ZDF za naruszenie dóbr osobistych żołnierzy Armii Krajowej. Pozwani wnosili o odrzucenie pozwu bez rozpoznania sprawy. Sąd oddalił ten wniosek.
Kadr z filmu "Nasze matki, nasi ojcowie" /materiały prasowe

Proces wytoczył 92-letni żołnierz Armii Krajowej Zbigniew Radłowski oraz Światowy Związek Żołnierzy AK. Wystąpili oni przeciwko producentom trzyczęściowego serialu "Nasze matki, nasi ojcowie", tj. UFA Fiction oraz współproducenta ZDF (II program niemieckiej telewizji) za naruszenie dóbr osobistych rozumianych jako prawo do tożsamości narodowej, dumy narodowej i narodowej godności oraz wolności od mowy nienawiści.

Według powodów, w serialu znalazły się sceny, które mają dowodzić, że AK rzekomo była współwinna zbrodni na osobach narodowości żydowskiej, Niemcy zaś są przedstawieni jako ofiary II wojny światowej.

Reklama

Pełnomocnicy powodów, mec. Monika Brzozowska-Pasieka i mec. Jerzy Pasieka, oznajmili, że ich klienci domagają się przeprosin we wszystkich telewizjach, w których film był emitowany, lub poprzedzenia pierwszej emisji w pozostałych telewizjach, do których go sprzedano, informacją historyczną ze stwierdzeniem, że jedynymi winnymi Holocaustu byli Niemcy. Podobny komunikat miałby też się znaleźć na stronie internetowej twórców. Powodowie chcą także usunięcia z filmu znaku graficznego AK na biało-czerwonych opaskach noszonych przez aktorów (według powodów w AK nie było takiego zwyczaju) i zapłaty 25 tys. zł.

Pełnomocnicy pozwanych producentów adwokaci Karolina Góralska i Piotr Niezgódka wnosili o odrzucenie pozwu bez jego merytorycznego rozpoznania, co uzasadniali tym, że sąd polski nie jest właściwy do rozpoznawania sporu de facto globalnego. Podnosili m.in., że "tematyka filmu jest oderwana od Polski, a spośród 270 minut akcji filmu tylko 20 minut dzieje się w Polsce". Na wypadek, gdyby sąd nie odrzucił pozwu pozwani wnieśli o jego oddalenie wskazując, że producenci korzystali z wolności do twórczości artystycznej produkując ten film. "Niezależnie od tego producenci wyrazili ubolewanie, że ten film został w taki sposób odebrany w Polsce. Nigdy nie było ich intencją, aby ten film został w ten sposób odebrany w Polsce" - zapewniał mec. Niezgódka.

Sąd oddalił argument o braku jurysdykcji krajowej uznając, że polski sąd ma prawo i obowiązek procedować w tej sprawie, skoro film był dostępny także na terenie Polski (w 2013 r. wyemitowała go TVP). "Ma też prawo ocenić tego skutki" - podkreślił sędzia Kamil Grzesik. Uwzględnił część wniosków dowodowych obu stron, m.in. dotyczących przesłuchania konsultantów i producentów na temat intencji i przesłania filmu oraz autorki kostiumów. Zarządził, że niemieccy świadkowie zostaną przesłuchani przez polski sąd za pomocą telekonferencji. Pełnomocnicy powodów chcieli, aby odbyło się to w formie pomocy prawnej przed niemieckim sądem. Krakowski sąd uznał, że należy kierować się zasadą bezpośredniości postępowania. Część wniosków dowodowych sąd odrzucił, część rozpozna w późniejszym terminie.

Do sprawy przystąpiła także Prokuratura Okręgowa w Krakowie "z uwagi na ważny interes społeczny".

Podczas poniedziałkowej rozprawy sąd przesłuchał Radłowskiego jako powoda. Następnie przystąpił do oglądania filmu, za emisję którego na rozprawie - jak poinformował sąd - TVP zażądała od sądu 849 zł.

Jak wynikało z przesłuchania, 92-letni Radłowski jest kapitanem Wojska Polskiego, byłym więźniem obozu Auschwitz-Birkenau, żołnierzem AK i uczestnikiem Powstania Warszawskiego, który po kapitulacji trafił do stalagu, a po wyzwoleniu obozu został żołnierzem WP we Włoszech, a później w II Korpusie Polskim wchodzącym w skład Armii Brytyjskiej. W grudniu 1945 r. przedostał się do Polski i zamieszkał w Krakowie. W 1951 r. został aresztowany i skazany za szpiegostwo na 12 lat więzienia. Opuścił je na mocy amnestii w 1956 r. po czterech i pół roku spędzonych w więzieniu.

"Przede wszystkim byłem dotknięty, oburzony, uznałem to za fałsz i świadomą robotę niemiecką, w tym celu, żeby chociaż część odpowiedzialności za Holokaust przenieść na Polaków, że Polacy też są winni" - mówił o swych odczuciach po obejrzeniu filmu. "Ja to rozumiem w ten sposób, że Niemcy, którzy rozpoczęli wojnę z Żydami już na terenie Niemiec, a potem doszli do Polski i utworzyli obozy koncentracyjne i tam ich mordowali, teraz część odpowiedzialności chcą zrzucić na Polaków i wszystko robią, żeby nas w to wciągnąć" - mówił Zbigniew Radłowski przed sądem.

Powołał się na konkretne sceny filmu, np. kiedy żołnierze AK napadli na pociąg, a po stwierdzeniu, że są tam Żydzi w pasiakach, zamknęli z powrotem wagony. "Nie wyobrażam sobie, że gdyby doszło do tego, że pociąg został zatrzymany, wagony zostałyby zamknięte i nie udzielono by pomocy Żydom" - mówił powód.

Przywołał inną scenę, w której partyzanci kupują żywność od chłopów, "ale z zastrzeżeniem, że nie ma wśród nich Żydów". "Nigdy o tym nie słyszałem, nigdy takiej sytuacji nie było" - mówił powód pytany przez sąd, czy spotkał się podczas swojej walki z podobną historią. Zaprzeczył również, by żołnierze AK okradali zwłoki, co przedstawiono w filmie. "To było nie do pomyślenia - z pełnymi honorami i religijnymi, i wojskowymi te osoby były chowane i nikomu do głowy nie przyszło, żeby tak było" - powiedział świadek. Zaprzeczył również, by słyszał wyrażane w filmie opinie, że "według Polaków Żydzi są gorsi od Niemców" i by spotkał się z działaniami partyzanckimi przeciwko Żydom.

Sąd obejrzał na rozprawie pierwszy odcinek filmu. Pozostałe obejrzy na kolejnej rozprawie, której termin zostanie podany na piśmie.

Film "Nasze matki, nasi ojcowie" w trzech częściach TVP1 wyemitowała w czerwcu 2013 r. Film wywołał dyskusję w Polsce i Niemczech, dotyczącą sposobu przedstawienia w serialu Polaków oraz problemu odpowiedzialności Niemców za zbrodnie II wojny światowej. Po emisji filmu w publicznej telewizji ZDF w marcu w niemieckich mediach rozpoczęła się burzliwa debata o odpowiedzialności "zwykłych Niemców" za zbrodnie II wojny. W Polsce produkcję krytykowano za ukazywanie partyzantów z AK jako antysemitów i relatywizowanie odpowiedzialności Niemców.

W liście skierowanym do szefa niemieckiej telewizji publicznej pod koniec marca ówczesny prezes TVP Juliusz Braun stwierdził, że w filmie posłużono się krzywdzącymi i fałszywymi uproszczeniami w obrazie historycznym Polski i żołnierzy AK. Podkreślił, że treść i forma przedstawionych w nim wątków polskich nie mają nic wspólnego z prawdą historyczną. Decyzję o emisji filmu w TVP uzasadniono zaś tym, że polska opinia publiczna była "skazana jedynie na pośrednictwo dziennikarzy i polityków w ocenie niemieckiego serialu, nie mogąc wyrobić sobie w tej kwestii własnego zdania".

Pod koniec czerwca 2013 r. warszawska prokuratura rejonowa odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie publicznego znieważenia narodu polskiego w związku z emisją filmu w TVP. Prokuratura wskazywała, że takie przestępstwo można popełnić jedynie umyślnie, zaś z informacji TVP wynikało, że jej zamiarem było umożliwienie widzom wyrobienia sobie opinii o filmie, który był oceniany jako kontrowersyjny. Po złożeniu zażalenia przez Redutę Dobrego Imienia podjęto postępowanie, jednak później je umorzono.

Proces monitoruje, a także prowadzi szeroką akcję informacyjną w tej sprawie Reduta Dobrego Imienia - Polska Liga przeciw Zniesławieniom (RDI). Jak poinformował PAP jej prezes Maciej Świrski, pełnomocnicy pozwanych prowadzą sprawę pro bono, natomiast Reduta finansuje koszty przejazdu i zakwaterowania b. żołnierzy AK. Świrski dodał, że w razie potrzeby RDI pokryje także koszty emisji filmu na rozprawie. "Prezes TVP Jacek Kurski zadeklarował już jednak w Internecie, że poniesie te koszty" - powiedział Maciej Świrski.

Na konferencji prasowej zorganizowanej po zakończeniu rozprawy Świrski powiedział m.in.: "Przez trzy lata musieliśmy czekać, żeby odbyło się pierwsze posiedzenie sądu w sprawie +AK przeciwko ZDF+. To był wielki wysiłek prawny i organizacyjny, bo trzeba było wymyśleć metodologię, żeby ten proces mógł się przed polskim sądem odbyć". Wskazał na zasługi prawników i zaapelował "o upominanie się o dobre imię Polski".

"Ten proces od początku był bardzo trudny, dlatego że pierwszą kwestią, z którą się zderzyliśmy, to kwestia, który sąd ma  rozstrzygać ten proces - czy sąd w Polsce, czy sąd w Niemczech. Druga rzecz - według jakiego prawa: polskiego czy niemieckiego? Sąd to rozstrzygnął, ponieważ uznał, że właściwy jest Sąd Okręgowy w Krakowie i procedujemy według prawa polskiego" - powiedziała mec. Monika Brzozowska-Pasieka. Wskazała także "kilka rzeczy bardzo ciekawych z punktu widzenia procedury", jak np. przesłuchanie świadków w Niemczech w trybie telekonferencji.

"Istotne jest to, że postępowanie już się rozpoczęło - po trzech latach od złożenia pozwu. Mamy także nadzieję, że sprawa nie będzie w sposób nieuzasadniony przewlekła" - podkreślił mec. Jerzy Pasieka.

"Tym filmem kombatanci od początku byli bardzo zaniepokojeni - bo jest to nieźle zrobiony film. Bohaterowie budzą sympatię, przedstawiony jest sympatyczny obraz społeczeństwa niemieckiego, a społeczeństwem antysemickim, wrednym, prymitywnym jest społeczeństwo polskie" - powiedział rzecznik ŚZŻAK Tadeusz Filipowski. "Czekamy na decyzję sądu, który bardzo rzeczowo podchodzi do sprawy" - dodał.

Jak podkreślił prezes Świrski, bardzo istotne dla środowisk kombatanckich było niedawne oddalenie przez krakowski sąd pozwu Karola Tendery przeciwko ZDF o przeprosiny za sformułowanie "polskie obozy zagłady". Było to pozytywne rozstrzygnięcie w tym zakresie, że ustalono właściwość polskiego sądu do rozpoznawania tego typu spraw; stwierdzono, że sformułowanie takie jest zniewagą i uzyskano skuteczne przeprosiny na piśmie oraz wskazano w ten sposób, że "można pozywać w takich przypadkach".

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Nasze matki nasi ojcowie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy