Romy Schneider przed śmiercią: "Jestem nieszczęśliwą 42-letnią kobietą"
Była jedną z największych gwiazd europejskiego kina. "Jestem nieszczęśliwą 42-letnią kobietą" - mówiła w jednym z ostatnich wywiadów. W niedzielę minęło 40 lat od śmierci Romy Schneider.
Przypominamy artykuł, który pierwotnie został opublikowany w maju 2022 r.
Sceną jest apartament jej paryskiego mieszkania przy ulicy Barbet-et-Jouy. Bohaterkę znajdujemy nad ranem przy biurku, na którym stoi pustka butelka czerwonego wina. Obok rozpoczęty list do jednego z kobiecych magazynów, wyjaśniający powody rezygnacji z umówionego wywiadu. Przyczyna zgonu? Zawał serca. Do dzisiaj nie wiadomo, czy wymieszanie leków nasennych z alkoholem nie było celową próbą samobójczą. Jedna z największych europejskich aktorek nie pozostawiła bowiem listu pożegnalnego.
"Jestem nieszczęśliwą 42-letnią kobietą i nazywam się Romy Schneider" - mówiła rok przed śmiercią, dystansując się wobec roli, która rozpoczęła jej aktorską karierę, stając się równocześnie jej przekleństwem. "Nigdy nie miałam nic wspólnego z Sissi" - dodawała.
Rola austriackiej cesarzowej Elżbiety otworzyła jej drogę do wielkiej kariery. Zanim jednak reżyser Ernst Marischka obsadził ją 1955 roku w swym historycznym melodramacie "Sissy", Romy Schneider (prawdziwe nazwisko: Rosemarie Albach) miała już za sobą aktorski debiut. Była w końcu córką szalenie popularnej niemieckiej aktorki Magdy Schneider, która z powodzeniem grała w hitlerowskich produkcjach, a jej kochankiem miał być sam Goebbels. To wpływowa mama wprowadziła swoją córkę na kinowe salony, załatwiając jej rolę w filmie "Kiedy znów zakwitną białe bzy" (1953).
Prawdziwa popularność przyszła jednak dopiero dwa lata później, kiedy Niemcy oszaleli na punkcie cesarzowej Sissy, którą wdzięcznie odtwarzała młodziutka Schneider. Film doczekał się dwóch kontynuacji, czwarty raz zmęczona powtarzaniem w kółko tej samej roli Romy Schneider nie dała się już namówić. Zdecydowała, że czas "wdzięcznej Austriaczki w skarpeteczkach" musi się wreszcie skończyć
Przełomy w karierze aktorskiej Schneider zawsze były pochodnymi jej prywatnego życia miłosnego. Kiedy na planie filmu "Christine", w którym w 1958 występowała u boku swojej słynnej mamy, poznaje uroczego rozrabiakę - Alaina Delona, ona - popularna już aktorka zakochuje się do szaleństwa w aktorzynie na dorobku.
"To, co najbardziej mnie w niej uderzyło, to wielka potrzeba miłości. Kiedy kochała, kochała bezgraniczne, szaleńczo. Oddawała wszystko: swój dom, swoje pieniądze - wszystko. Dla mężczyzny, którego kochała, była gotowa poświęcić nawet karierę. Mimo to przez całe życie szukała miłości" - wspominał po latach Jean-Claude Brialy, który partnerował Delonowi i Schneider w filmie "Christine".
Schneider oddała więc w zastaw ojczyznę i zamieniła ją na Paryż, gdzie, wbrew woli niezadowolonej mamy, miało czekać ją z Delonem 5 lat szalonej i wyczerpującej miłości. Francuska prasa szybko nazwała związek austriackiej aktorki z francuskim amantem "romansem stulecia", a młodzi kochankowie szybko stali się bohaterami prasy brukowej. Magda Schneider wymusiła nawet na młodych spektakularne zaręczyny, do ślubu miało jednak nigdy nie dojść.
Mimo przeprowadzki do Paryża i ambitnych planów zawodowych Romy Schneider nie mogła uwolnić się od klątwy Sissy. Role, które oferowano jej we Francji, były kolejnymi wariacjami na znany już temat. Dopiero znajomość z włoskim reżyserem Luchino Viscontim, którego poznała przez Delona na planie filmu "Rocco i jego bracia", okazała się dla niej przełomem. To Visconti, zafascynowany "niemiecką mieszanką bezwstydu i niewinności", namówił ją do odważnej roli w scenicznej adaptacji dramatu "Szkoda, że jest nierządnicą" o kazirodczym związku brata i siostry. Nigdy wcześniej nie grała w teatrze. Brata zagrał Alain Delon.
Premiera, która odbyła się w 29 marca marca 1961 roku, okazała się spektakularnym sukcesem. "Dzisiaj ona jest królową Paryża" - miał wykrzyknąć Delon, wskazując na Schneider podczas premierowego wieczoru.
Visconti nie odpuścił odkrytej przez siebie aktorce i Schneider zagrała w tym samym roku główną rolę w jego filmowej nowelce "Praca", składającej się na omnibusowy film "Boccacio 70". To w nim po raz pierwszy na ekranie Schneider w tak otwarty sposób prowadzi z widzem erotyczną grę. Dekadencki seksapil będzie od tej pory charakteryzował większość jej kinowych ról.
Po roli u Viscontiego zaczęła się świetna passa Schneider. Kolejną jej kinową kreacją był występ w "Procesie" Orsona Wellesa. Rola występnej Leni przynosi jej w Ameryce Złotego Globa i... kontrakt w Hollywood. Schneider leci do Los Angeles, gdzie udaje jej się wystąpić w "Kardynale" Otto Premingera oraz pojawić się w komediach: "Zamieńmy się mężami" (u boku Jacka Lemmona) i "Co słychać, koteczku?" (gdzie partnerowała Peterom: Sellersowi i O'Toole). Rozłąka z Delonem, który pozostał w Paryżu, nie wpłynęła jednak ożywczo na ich związek. Kiedy wraca do Francji, zamiast ukochanego na lotnisku, znajduje w mieszkaniu bukiet róż oraz kartkę: "Pojechałem do Meksyku z Nathalie" [Nathalie Barthelmy - aktorka, z którą Delon zaczął romansować kilka miesięcy wcześniej]. Zrozpaczona Schneider od razu podcina sobie żyły.
Niczego nie zmienia w jej życiu powrót do Niemiec, gdzie w kwietniu 1965 roku podczas otwarcia Europa Center w Berlinie poznaje aktora i reżysera bulwarówek Harry'ego Meyena, którego rok później poślubia. Urodzony w tym samym roku syn David nie ratuje coraz bardziej oddalającego się od siebie małżeństwa. W 1998 roku dzwoni Delon ["Najważniejszą osobą w moim życiu był i jest Alain Delon" - powiedziała 5 lat przed śmiercią]: "Zróbmy razem film!". Rzuca męża i leci do Francji, na plan "Basenu".
"Romy pływa w błękitnym basenie, a potem wynurza się: najpierw widzimy jej nagie plecy, gdy wychodzi z basenu, a potem wysokie czoło, woda perli się na jej skórze, voila: czy ktoś widział, żeby kobieta z mokrymi włosami wyglądała tak pięknie?" - emocjonują się po premierze Matthias Matussek i Lars-Olav Beier ze "Spiegla". Film okazuje się komercyjnym sukcesem, a Romy Schneider znów jest na ustach całego świata.
Romy odzyskuje pewność siebie. "Jestem kobietą i cieszy mnie, kiedy mogę pokazać moją twarz i moje piękne plecy - nie tylko w filmie. Wiem, że jestem ładna. Mogę pozwolić sobie na to, by pokazywać się nago. A ponieważ sprawia mi to przyjemność, robię to" - mówi w jednym z wywiadów.
Niestety, aktorce dalej nie układa się w życiu prywatnym. Ma masę przelotnych romansów (najsłynniejszy z niemieckim aktorem Bruno Ganzem, nie stroni także od kobiet, miała podobno przyjemność z samą Simone Signoret, żoną Yvesa Montanda), w końcu rozwodzi się z Harrym Meyenem. Zaczyna nadużywać alkoholu, którym notorycznie przepija środki uspokajające.
Z pomocą przychodzi jej Claude Sautet, który od tej pory stanie się jej ulubionym reżyserem. To w jego kameralnych psychologicznych obrazach, jak "Okruchy życia" (1970), "Max i ferajna" (1971), czy "Cezar i Rozalia", pokazuje pełną gamę swych aktorskich możliwości, wcielając się w postaci intrygujących kobiet, rozdartych między dwoma mężczyznami. Coraz odważniejsze role znajdują punkt kulminacyjny w "Piekielnym trio" z 1973 roku, w którym Schneider gra u boku Michela Piccoli.
"Jest tam scena w której sama się zaspokajam. Po raz pierwszy pomyślałam, że czegoś takiego nie zagram. A reżyser do mnie: 'Po prostu wyobraź sobie, że jesteś we własnej łazience'. Wtedy powiedziałam: 'Dobrze, ale przynajmniej każ wyjść paru ludziom" - wspomina po latach.
Rok później Schneider gra rolę upadłej aktorki Nadine w filmie "Najważniejsze to kochać" Andrzeja Żuławskiego, za którą otrzymuje pierwszego w karierze Cezara - najważniejszą francuską nagrodę filmową.
"Powiedziałem jej: 'Słuchaj, wchodzisz w taki wiek, teraz to jest wóz albo przewóz, albo będziesz udawała tę młódkę, co ją do tej pory grasz - wdzięczną Austriaczkę w skarpeteczkach i tak dalej, ale to już nie bardzo ci ujdzie na sucho, to się nie uda. Albo zrobisz to, co Liz Taylor, jak zagrała w 'Kto się boi Virgini Woolf?' i postarzała się o piętnaście lat, i miała piętnaście lat z głowy, wszyscy ją kochali dalej, bo się okazało, że ona to zrobiła dla filmu". To są genialne chwyty dla 30-letniej aktorki" - polski reżyser wspomina, w jaki sposób przekonywał Schneider do roli Nadine.
"Powiedziałem jej: 'Słuchaj, nie będziesz umalowana, nie będziesz miała takich rzęs, nie będziesz śliczna, będziesz sobą, bo uważam że jesteś piękna w życiu". Jeśli się zgodzisz być taka i nie będziesz robić awantur, że właśnie tu widać zmarszczki, to możemy razem pracować i ja ci gwarantuję, że jeżeli film nie będzie się podobał, to ja oberwę, ale nie ty. O tobie powiedzą, żeś się zbrzydziła i postarzała umyślnie dla potrzeb filmu'. I tak jej powiedzieli, a ona w glorii grała następnych dziesięć lat w najrozmaitszych filmach" - dodaje z satysfakcją Żuławski.
Na planie jednego z kolejnych filmów Schnedier poznaje Daniela Biasiniego, który stopniowo staje się jej asystentem, sekretarzem, kochankiem, wreszcie mężem. Rodzi im się córeczka, szybko okazuje się jednak, że Biasini to bezczelny karierowicz, któremu chodzi jedynie o pławienie się w luksusach swej słynnej małżonki. Zrozpaczona Schneider po raz drugi postanawia się rozwieść. "Delon ją bił, Meyen upokarzał, Biasini bezlitośnie okradał" - w telegraficznym skrócie w biograficznej książce "Miłości Romy Schneider" Johannes Thiele podsumował jej życie uczuciowe. Na szczęście nadal jest kino. "Taka zwykła historia" Sauteta z 1978 roku przynosi jej kolejnego Cezara.
Przed nią jednak największa tragedia jej życia. W 1981 roku 14-letni syn David podczas próby przejścia przez ogrodzenie domu "przyszywanych" dziadków - rodziców Biasiniego - nieszczęśliwie nabija się na sterczące, metalowe kikuty. Lekarzom nie udaje się uratować chłopca. Romy Schneider wytrzyma jeszcze niecały rok. Po jej śmierci we Francji ustanowiono Prix Romy Schneider dla najbardziej obiecującej francuskiej aktorki. Jedną z pierwszych laureatek została Juliette Binoche. W 1999 roku czytelnicy gazety "Le Parisien" wybrali ją "aktorką stulecia" - przed Catherine Deneuve, Marilyn Monroe i Brigitte Bardot.
W 1964 roku Romy Schneider pracowała z Henri-Georgesem Clouzotem nad filmem "Piekło", w którym utytułowany twórca chciał przeprowadzić eksperymenty z kinowym obrazem. Wskutek choroby reżysera, filmu nigdy nie udało się dokończyć. Na ekrany kin trafił jednak dokument "Inferno - niedokończone piekło", podejmujący próbę częściowej rekonstrukcji "potencjalnego arcydzieła". Nie wyrafinowana gra świateł i kolorów, lecz twarz Romy Schneider robi po latach największe wrażenie.
W 2018 roku Emily Atef ("Droga Molly", "Obcy we mnie") nakręciła film "3 dni w Quiberon", będący fabularną impresją na temat pobytu Romy Schneider w klinice odwykowej na początku lat 80. Właśnie wtedy wielka gwiazda europejskiego kina - znana m.in. z roli cesarzowej Sissi - udzieliła głośnego wywiadu tygodnikowi "Stern", który rozpoczynał się od słów: "Jestem nieszczęśliwą 42-letnią kobietą, na imię mi Romy Schneider". Rok po opublikowaniu rozmowy aktorka zmarła.
Film Atef jest intymnym, czarno-białym portretem ikony kina, która otwiera się przed światem opowiadając o dotychczas ukrywanych aspektach swojego życia i osobowości. Francusko-irańska reżyserka wypełnia swoje dzieło refleksją na temat kreowania mitów oraz skomplikowanych losów osób pozbawionych prywatności, od najmłodszych lat otoczonych zainteresowaniem mediów. W Romy Schneider na ekranie wcieliła się znana z filmu "Fałszerze" Marie Bäumer, która wypełniła rolę fascynującą niejednoznacznością.
Zobacz też: Ten film wywołał w Polsce skandal. Teraz okazuje się, że to nie koniec