Reklama

Rodzinny klan Opania: Ojciec, syn i wnuk

Ojciec, syn i wnuk. Wszystkich trzech łączy nie tylko nazwisko Opania, lecz także niekwestionowany talent. Nestor rodu, Marian, jest wybitnym artystą. Jego syn Bartosz także ma wyrobione nazwisko. Najmłodszy z całej trójki, Filip, dwa lata temu skończył szkołę aktorską. Mało kto wie jednak, że tak naprawdę wszystko zaczęło się dużo wcześniej...

Marian, Bartosz, Filip... Mógłby powstać o nich serial telewizyjny. Byłaby to opowieść o rodzinie, polskich dramatach, patriotyzmie, pokoleniowej ciągłości i odpowiedzialności. "Rodzina Opaniów" byłaby z całą pewnością nie mniej poruszająca niż słynny "Dom" Jana Łomnickiego. Trzy najważniejsze role męskie mają już zapewnioną obsadę.

Chłopak z Puław

Z egzaminów do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej Marian Opania (ur. 1 lutego 1943 roku) zapamiętał siebie jako chłopca w jadowicie niebieskim garniturku z krawatem na gumce. Razem z nim o indeks do szkoły aktorskiej ubiegali się Jan Englert, Andrzej Zaorski i Damian Damięcki. Marian Opania przyjechał na egzamin z 14-tysięcznych wówczas Puław.

Reklama

- Początkowo koledzy pytali mnie, gdzie hoduję krowy... Odpowiadałem im żartobliwie: "W pałacu książąt Czartoryskich w Puławach" - wspomina aktor. - Mieli mnie za zwyczajnego buraka. Ale gdy zobaczyli, jak deklamuję wiersze i odgrywam scenki, zmienili taktykę. Andrzej Zaorski zapytał mnie, czy pójdę z nimi na lody. Poza tym natychmiast dostałem stypendium naukowe - dodaje nie bez dumy w głosie.

Włoski ogrodnik

Puławy były i są ważne dla Mariana Opani nie tylko dlatego, że to miejsce jego dzieciństwa i dorastania. Według źródeł historycznych pod koniec XVIII wieku na dwór Czartoryskich przybył ogrodnik, który nazywał się Opagna, zupełnie jak wioska koło Perugii we Włoszech. Aktor twierdzi, że geny włoskiego ogrodnika dają o sobie znać, bo uwielbia pracę w ogrodzie. Włosko-puławskie korzenie aktora nie kolidują z faktem, że ma on mocne papiery na bycie warszawianinem. Jego ojciec, porucznik Armii Krajowej, kawaler orderu Virtuti Militari, zginął w ostatnim dniu Powstania Warszawskiego.

Bulterier, Misiek i Dzięcioł

W szkole zasłynął nie tylko z talentów aktorskich. Okazało się, że w młodym mężczyźnie drzemie bestia, której nie warto budzić.

- Z natury jestem spokojny - twierdzi aktor - ale jak mnie ktoś zdenerwuje, lepiej nie mówić... Kiedy zaczepiano moich kolegów w szkole teatralnej, występowałem na plac boju i rozwalałem po kilku. Czasem łamałem szczęki.

Tej wybuchowej naturze i waleczności zawdzięcza przydomek Bulterier. Nie ukrywa, że miał tych przydomków więcej. Mama mówiła na niego Maryś, czego serdecznie nie cierpiał. Koledzy z Puław nazywali go Miśkiem, jak do dziś mówi o nim jego przyjaciel Wiktor Zborowski. Babcia tytułowała go Padalcem, a z racji wędkarskiego hobby nazywany jest Gliździarzem. Na tym lista się nie kończy: jest jeszcze przydomek Dzięcioł, bo od lat z powodzeniem oddaje się drugiemu artystycznemu zajęciu - rzeźbieniu w drewnie. Jest członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków.

W dorobku ma dziesiątki ról teatralnych i filmowych. Znakomicie odnalazł się również na estradzie i w kabarecie. Pierwszą znaczącą rolę zagrał już w 1964 roku, tuż po szkole, w "Beacie" Anny Sokołowskiej, u boku Poli Raksy. Za bardzo ważne uważa spotkanie z Kazimierzem Kutzem na planie filmu "Skok" (1967). W 1970 roku przyznano mu cenną dla młodych aktorów nagrodę im. Zbigniewa Cybulskiego. Bardzo znacząca w karierze aktora była główna rola w filmie "Palec Boży" (1972) Antoniego Krauzego. Dziś ten film uznawany jest w niektórych kręgach za kultowy. W 1981 roku Andrzej Wajda zaproponował mu epizodyczną rolę w "Człowieku z żelaza". W czasie pracy nad filmem aktor stworzył wybitną kreację, a grany przez niego redaktor Winkel stał się postacią pierwszoplanową.

Marian Opania nadal pojawia się na dużym ekranie, ale chyba od czasu "Piłkarskiego pokera" (1988) Janusza Zaorskiego nie dostał propozycji wartej jego talentu. Za to odnalazł się w popularnych serialach - w "Prawie Agaty", gdzie gra ojca tytułowej bohaterki oraz w "Na dobre i na złe".


Łysy Koń

Syn Mariana, Bartosz Opania (ur. 6 grudnia 1970 roku), przeżywał typowe fascynacje pokolenia lat 80. Jako dwunastolatek planował w stanie wojennym ekspedycję na Kreml. Potem zakładał zespoły rockowe. Pierwszy nazywał się Łysy Koń. - Graliśmy głównie w szkole na przerwach w męskiej toalecie. Czułem się rockmanem pełną gębą - śmieje się aktor.

Po obejrzeniu filmu "Wejście smoka" (1973) przyszła też fascynacja Bruce'em Lee i wschodnimi sztukami walki. Za miejsce ćwiczeń Bartoszowi Opani i kolegom służyła piwnica. Choć miał mnóstwo zainteresowań i fascynacji, nie było wśród nich niestety zapału do fizyki ani matematyki, dlatego z liceum dziennego musiał przenieść się do tak zwanej "Sorbony" - szkoły średniej dla nieprzystosowanej młodzieży i pracujących. Ojciec ani przez chwilę nie namawiał go do aktorskiego zawodu.

- Pierwszym mistrzem aktorstwa była moja babcia, także aktorka. To właśnie ona zaraziła mnie pasją - tłumaczy. A teraz coś naprawdę ciekawego: - Mama, lekarz bakteriolog, też chciała zdawać do szkoły teatralnej, ale z mężem doszli do wniosku, że jeden artysta w domu wystarczy - zdradza młodszy z klanu Opaniów.

Nazwisko nie pomaga

Tym, którzy uważają, że znane nazwisko pomagało mu w Akademii Teatralnej, odpowiada krótko i rzeczowo: - Trafiłem do profesorów, którzy porównywali mnie do ojca. Jedni go lubili, inni nie, bywało różnie.

Beata Tyszkiewicz w czasie pracy na planie "Zakochanych" (2000) Piotra Wereśniaka dostrzegła, że ma warunki na amanta filmowego. Zachwycała się nim. Ale on od początku kariery uciekał od tego typu wizerunku... Jego żywiołem są role charakterystyczne, co znakomicie widać w takich komediach jak "Statyści" (2006) Michała Kwiecińskiego czy "Wkręceni" (2014) Piotra Wereśniaka. Nie znaczy to, że nie potrafi odnaleźć się w rolach dramatycznych i bardziej złożonych, takich jak te, które zaoferował mu Jan Jakub Kolski ("Historia kina w Popielawach" z 1998 roku i "Daleko od okna" z 2000 roku - red.).

Z rockandrollowego życia pozostało mu zamiłowanie do gry na gitarze. Dzisiaj jest ojcem trzech synów - Filipa, Jakuba i Maksymiliana. Ma też córkę Julię. A geny robią swoje, te młodsze oraz te starsze. Bo tak jak ojciec, Bartosz zajmuje się rzeźbą. Co ciekawe, pasjonują go łuki - ma ich sporą kolekcję, a w niej m.in. dwa egzotyczne, tybetańskie. Potrafi sam je konstruować i nieźle z nich strzela.

Lubiany, choć gbur...

Na zarzut dziennikarki, że grany przez niego w "Na dobre i na złe" doktor Witold Latoszek jest zbyt szorstki, Bartosz Opania odpowiada, że nie wszyscy mogą być aniołami. Nie dodaje, że granie takich postaci go nie pociąga, ale to chyba oczywiste (i nie jest w tym odosobniony!). Mimo że Latoszek nie przymila się do telewidzów z ekranu, należy do najbardziej lubianych postaci z serialu. Fanów cieszy to, że w emitowanym obecnie sezonie "Na dobre i na złe" doktora Latoszka jest więcej niż w poprzednim. Podobnie rzecz się ma z Marianem Opanią i "jego" profesorem Zybertem, który także pojawił się na dłużej w Leśnej Górze.

Bez przymusu

Trzeba to jeszcze raz podkreślić: w rodzinie Opaniów nikt nikogo do aktorskiego zawodu nie namawiał. Wręcz przeciwnie! Bartosz Opania na pytanie ojca, czy chciałby, żeby któreś z jego dzieci zajęło się na serio aktorstwem, odpowiada: - Broń Boże! Co oczywiście nie przeszkadza w tym, że przedstawiciel kolejnego pokolenia idzie drogą prababci, dziadka i taty. Mowa o 24-letnim Filipie Opani (ur. 21 lipca 1990 roku), absolwencie Warszawskiej Szkoły Filmowej (2012). Ten przystojny brunet przyszedł na świat, gdy jego ojciec miał niespełna 20 lat i wiele pomysłów na życie.

Filipa mogliśmy już oglądać w serialu "Klan", gdzie wcielił się w rolę młodego ojca, którego porzucone dziecko w centrum handlowym znajduje Agata (Maria Niklińska). Wcześniej Filip zagrał m.in. w "Na sygnale", "Ojcu Mateuszu" i "Licencji na wychowanie". Jednak Marian bardziej niż z pracy wnuka na serialowych planach cieszy się z jego... smykałki do rzeźbienia w drewnie. Co ciekawe, Filip też gra nieźle na gitarze. Artystyczna dusza? Pewne jest jedno: niedaleko pada jabłko od jabłoni. Klan Opaniów jest na to najlepszym dowodem.

Piotr K. Piotrowski

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy