Reklama

Robert De Niro zdobywa Wall Street

- Nasza wspólna historia sięga daleko wstecz, chociaż on mnie wówczas nie znał. To dzięki niemu zostałem aktorem - mówi Bradley Cooper. Bohater komedii "Kac Vegas", cieszący się obecnie statusem jednej z najgorętszych młodych gwiazd Hollywood, opowiada o Robercie De Niro, z którym wystąpił w filmie "Jestem Bogiem".

Światowa premiera tej produkcji odbyła się 17 marca. Na polskich ekranach film zadebiutował 1 kwietnia.

- Kiedy dostałem do ręki scenariusz - ciągnie Cooper - przez myśl mi nie przeszło, że Carla Van Loona zagra Robert De Niro. To dopiero była wisienka na torcie!

Onieśmiela na pierwszy rzut oka

W "Jestem Bogiem" De Niro, laureat Oscara, wciela się w finansowego potentata. Carl Van Loon, nadzorujący przebieg największej korporacyjnej fuzji w historii świata, nieoczekiwanie staje w obliczu błyskawicznego podboju Wall Street przez kompletnego nowicjusza, Eddiego Morry (Cooper). Ten sam Eddie jeszcze niedawno był pechowym pisarzem bez jakichkolwiek perspektyw - do dnia, w którym za namową przyjaciela spróbował nowego, nieprzetestowanego wcześniej przez nikogo narkotyku. Jak się okazuje, pozwala on realizować mu pełnię jego potencjału intelektualnego, nie tylko w zakresie pisarstwa, ale też w każdej innej dziedzinie życia. Po opanowaniu kilku języków obcych i zgłębieniu tajników gry na kilku instrumentach w oszałamiająco krótkim okresie czasu, Eddie zwraca swoją uwagę ku Wall Street - i w mgnieniu oka zbija majątek liczony w miliardach dolarów.

Reklama

Przeczytaj recenzję filmu "Jestem Bogiem" na stronach INTERIA.PL

"Ta historia opowiada nie tylko o ludzkiej inteligencji i możliwościach. Jednym z głównych tematów jest tutaj władza" - mówił w osobnym wywiadzie reżyser filmu, Neil Burger. "Do roli Carla Van Loona potrzebny nam był aktor o niezwykle silnej osobowości. O ile bohater Bradleya Coopera niejako wybrał drogę na skróty, zażywając genialny narkotyk, to Van Loon jest kimś, kto w swój sukces zainwestował ciężką pracę i czas, płacąc za to pewną cenę. Potrzebowaliśmy kogoś, kto uosabiał te cechy już na pierwszy rzut oka; kogoś, na kogo wystarczyło spojrzeć, by znaleźć się pod wrażeniem jego osoby i poczuć onieśmielenie.

Tym kimś mógł być tylko De Niro. Z racji zajmowanej przezeń w środowisku aktorskim pozycji, a także wachlarza budzących respekt postaci, w jakie się wcielał - są wśród nich młody Vito Corleone w "Ojcu chrzestnym II" Francisa Forda Coppoli (1974), Travis Bickle w "Taksówkarzu" (1976) i Max Cady w "Przylądku strachu" (1991) - De Niro istotnie może onieśmielać, nie tylko na ekranie, ale też jako osoba prywatna. 67-letni aktor przyznaje, że jego obecność często paraliżuje znajdujących się w pobliżu młodszych kolegów, ale nie uważa tego za problem.

- To mija po kilku dniach, o ile nie szybciej - mówi. - Tak naprawdę aktor powinien wykorzystywać tę cechę w interakcjach z partnerami z planu [jeżeli wymaga tego rola]. Powinien wykorzystywać wszelkie środki, jakimi dysponuje.

De Niro, z którym spotykam się w zacisznym apartamencie jednego z nowojorskich hoteli, zachowuje się zaskakująco swobodnie jak na aktora znanego z niechęci do wywiadów i generalnej podejrzliwości w stosunku do prasy. Sprawia wrażenie otwartego i szczerego; kilkakrotnie przerywa wypowiedź w poszukiwaniu właściwego słowa lub sformułowania, jak gdyby bardzo zależało mu na tym, aby został dokładnie zrozumiany.

Znany z niechęci do wywiadów

Słowem-kluczem, na którym bazował, budując postać Van Loona, była "nieufność". Postawa ta odzwierciedla wątpliwości, jakie w starszym mężczyźnie budzą nadzwyczajne zdolności Eddiego.

- On nie tyle zapatruje się cynicznie na styl, w jakim Eddie wkroczył na Wall Street, co jest po prostu zaskoczony - mówi De Niro. - Wyczuwa, że dzieją się tu jeszcze jakieś inne rzeczy. Zdarza się czasem, że ktoś jest błyskotliwy, inteligentny, zdradza nieprzeciętny talent matematyczny - ale mimo to coś "nie gra". W tym przypadku wrażenie to jest szczególnie silne.

Paralele pomiędzy NZT, fikcyjnym narkotykiem w "Jestem Bogiem", a sterydami anabolicznymi, które w ostatnich latach wstrząsnęły światem sportu, są oczywiste. Związek ten był szczególnie czytelny dla De Niro, który wsławił się tym, iż przez większą część 1979 roku poddawał się szaleńczym treningom, by zwiększyć masę swoich mięśni o 30 kilogramów: wszystko po to, by zagrać boksera Jake'a LaMottę we "Wściekłym byku". Rola ta przyniosła mu Oscara dla najlepszego aktora pierwszoplanowego.

- W Los Angeles chodziły słuchy o pewnych osobach, które lubiły przypakować - wspomina aktor. - Mówiono mi, że jest na to pewien sposób, dzięki któremu nie muszą się za bardzo wysilać. W przeciągu dwudziestu minut byli w stanie zrealizować cały program ćwiczeń. Zawsze wtedy odpowiadałem: "To nie ma sensu. Tu nie ma drogi na skróty. Trzeba popracować, poświęcić na to czas, i wtedy przyjdą wyniki. Nie rozumiem takiego podejścia".

De Niro zdradza, że on i Cooper, którego sceny w "Jestem Bogiem" można określić mianem werbalnego odpowiednika pojedynku bokserskiego, odbyli zaledwie kilka wspólnych prób czytanych. Okazywało się to konieczne zazwyczaj wtedy, gdy scenarzyści zmieniali brzmienie konkretnych kwestii, albo gdy trzeba było powtórzyć jakieś ujęcie - tak, jak miało to miejsce kilka miesięcy temu w Nowym Jorku.

- Tak naprawdę to nikt nie lubi powtarzania ujęć - mówi De Niro - ale trudno. Pamiętam, że realizacja zdjęć w Nowym Jorku przypadła na chyba najmroźniejszy dzień w historii, a scena rozgrywała się na zewnątrz. W filmie tego nie widać, ale nie sposób wprost opisać, jakie to było bolesne. To było wręcz brutalne.

Nie lubi planować, woli spontaniczność

Ten brak wspólnych prób był celowym zabiegiem. De Niro woli grać spontanicznie, czerpiąc z tego, co dzieje się na planie, niż wiedzieć dokładnie, jakiej kwestii ma się spodziewać od aktora, z którym odgrywa daną scenę. Zdarzało się nawet, że prosił partnerów i partnerki z planu, by zaskakiwali go, rozmyślnie zmieniając scenariusz - a czasem z pełną świadomością robił to sam.

- Kiedy przychodzi moja kolej, parafrazuję daną kwestię albo wypowiadam ją w inny sposób - mówi. - Wydaje mi się, że trochę próbowałem tej metody z Bradleyem, żeby po prostu rozgrzać naszą grę. Chodzi o reakcję drugiej strony, która potrafi być zaskakująca. Czasami nie ostrzegasz nawet aktora, z którym grasz - po prostu to robisz, o ile dana scena nie jest jakąś skomplikowaną konstrukcją, która się zawali, jeśli wprowadzisz do niej element zaskoczenia. Ale większość aktorów w takiej sytuacji podda się tej improwizacji.

De Niro - rodowity nowojorczyk i syn dwojga artystów (jego matka była malarką, ojciec - rzeźbiarzem i malarzem abstrakcyjnym) - już od najmłodszych lat chciał być aktorem.

- Jako dziesięciolatek występowałem w różnych przedstawieniach, zazwyczaj w soboty - wspomina. - Nie brałem jednak udziału w żadnych profesjonalnych przedsięwzięciach. Po prostu uczyłem się aktorstwa. Potem, w wieku 15-16 lat, wycofałem się z tego, by wrócić do grania jako siedemnastolatek. Potem jednak znowu nastąpił zastój. Zacząłem popadać w jakąś dziwną rutynę. Mimo iż miałem zaledwie kilkanaście lat, powiedziałem sobie, że muszę wrócić na właściwy tor. Mając jakieś 18 lat, zdecydowałem się oddać pod opiekę Stelli Adler. Było to jeszcze zanim rozpocząłem naukę w Dramatic Workshop.

Scorsese i De Niro - znajomość od dziecka

Stella Adler, należąca do grona najsłynniejszych amerykańskich nauczycieli aktorstwa, miała okazać się jedną z dwóch osób, które najbardziej zaważyły na artystycznym rozwoju De Niro. Drugą był reżyser Martin Scorsese, który, podobnie jak aktor, wychował się w nowojorskiej dzielnicy zwanej "Małymi Włochami", zamieszkałej przez emigrantów z Półwyspu Apenińskiego. Scorsese i De Niro znali się jako mali chłopcy, później jednak stracili ze sobą kontakt.

- Musiałem mieć wtedy jakieś 9 czy 10 lat - wspomina aktor. - Ja i Martin mieliśmy wspólnego znajomego, który był krytykiem filmowym. Często umawialiśmy się z nim na obiad u niego w domu.

W 1967 roku De Niro obejrzał pierwszy pełnometrażowy film, jaki wyszedł spod ręki Scorsese, "Kto puka do moich drzwi". Zrobił on na nim duże wrażenie. Niedługo potem przyjaciele z dawnych lat zaczęli rozmawiać o współpracy, która wkrótce przybrała realny kształt w postaci filmu "Ulice nędzy" (1973). Jak się później okazało, był to pierwszy z wielu ich wspólnych projektów, wśród których znalazły się takie obrazy, jak "Taksówkarz" (1976), "New York, New York" (1977), "Wściekły byk" (1980), "Król komedii" (1983), "Chłopcy z ferajny" (1990), "Przylądek strachu" (1991), "Kasyno" (1995) i "Ciemna strona miasta" (1999). Tak narodziła się prawdopodobnie jedna z najbardziej udanych aktorsko-reżyserskich spółek współczesnego kina.

- W Martym wspaniałe jest to, że pozwala ci na wypracowanie własnego sposobu odgrywania danej roli - mówi De Niro. - Uważam, że reżyser przede wszystkim powinien mieć wiedzę na temat tego, jak pracować z ludźmi - nie tylko z aktorami, ale z osobami kreatywnymi w ogóle - i umieć rozeznać, kiedy należy ich prowadzić, a kiedy nie.

Lubi ryzykowne projekty

De Niro zapewne wie, o czym mówi - pracował pod kierunkiem największych twórców współczesnego kina: Alfonso Curana, Briana De Palmy, Terry'ego Gilliama, Rona Howarda, Barry'ego Levinsona, Michaela Manna i Quentina Tarantino. Jednocześnie aktor słynie z tego, że z chęcią godzi się na udział w niekonwencjonalnych projektach początkujących reżyserów.

- Miałem okazję pracować z młodymi reżyserami; bardzo inteligentnymi i z wysoko rozwiniętą intuicją - mówi. - Pracowałem też z reżyserami starszymi, mającymi doświadczenie. To ostatnie pomaga przede wszystkim nie marnować czasu na pewne rzeczy.

Minęło już 35 lat, odkąd De Niro wcielił się w niezrównoważonego malkontenta Travisa Bickle, głównego bohatera filmu "Taksówkarz". Rola ta wciąż pozostaje jednak najbardziej kultową w jego dorobku, a do tego parodiowaną niezliczoną ilość razy - w tym także przez samego De Niro w "Rockym i Łosiu Superktosiu" (2000). Niewykluczone, że to jeszcze nie koniec jego przygody z nowojorskim taksówkarzem: aktor zdradza, że myślał już o tym, by ponownie połączyć siły ze Scorsese i scenarzystą Paulem Schraderem i przyjrzeć się starszemu o kilkadziesiąt lat Travisowi Bickle.

Zobacz zwiastun "Taksówkarza":


- Było to chyba jakieś dziesięć lat temu, a może więcej. Zapytałem Marty'ego i Paula, czy w postaci Travisa jest jeszcze coś wartego uwagi - opowiada aktor. - Ko wie, może Schrader nawet coś napisał... Zawsze jednak coś przeszkadzało nam zebrać się i omówić tę sprawę.

Po drugiej stronie kamery

On sam po raz pierwszy stanął za kamerą w 1993 roku, by nakręcić "Prawo Bronxu". Chociaż film zebrał bardzo dobre recenzje i stał się początkiem kariery Chazza Palminteri, autora scenariusza i odtwórcy jednej z głównych ról, De Niro czekał aż trzynaście lat ze swoim kolejnym reżyserskim projektem. Był nim szpiegowski thriller "Dobry agent" (2006), w którym wystąpili Matt Damon i Angelina Jolie. De Niro zwykł mawiać, że prawdopodobnie nakręci jeszcze w swoim życiu "dwa lub trzy" filmy, w tym... dwa sequele "Dobrego agenta", który opowiadał o początkach działalności CIA, od 1939 r. po wydarzenia, które nastąpiły bezpośrednio po katastrofalnej w skutkach operacji w Zatoce Świń w 1961 r. De Niro i scenarzysta Eric Roth chcieliby kontynuować opowieść o historii Centralnej Agencji Wywiadowczej, za punkt wyjścia obierając budowę Muru Berlińskiego w 1961 r., a kończąc na upadku komunizmu w 1989 r.

- Czekam, aż Eric Roth napisze scenariusz - mówi De Niro. - Obecnie ma on na głowie inne rzeczy, ale plan jest cały czas aktualny. Właśnie tak chciałbym to do tego podejść.

Robi kilka rzeczy na raz

Aktor nie może narzekać na brak zajęć "w międzyczasie". Jak to ma w zwyczaju, pracuje obecnie nad kilkoma (dokładnie: sześcioma) projektami, w tym nad dramatem historycznym "Selma", gdzie ma zagrać gubernatora stanu Alabama George'a Wallace'a, zagorzałego zwolennika segregacji rasowej. W maju będzie przewodniczył pracom jury festiwalu filmowego w Cannes - to prestiżowe stanowisko obejmie już po raz trzeci. Jednocześnie już planuje 10. edycję Tribeca Film Festival, imprezy, którą sam powołał do życia, by przyczynić się w ten sposób do odnowy życia kulturalnego i finansowej odbudowy Dolnego Manhattanu po atakach na World Trade Center z 2001 r. Program festiwalu, który dziś jest wydarzeniem ważnym tak dla miasta, jak i dla przemysłu filmowego, rozrasta się z każdym rokiem.

- Dla mnie to prawdziwa nowojorska instytucja - mówi Robert De Niro - i coś, z czego wszyscy powinniśmy być dumni.

Karl Rozemeyer

"The New York Times"

Tłum. Katarzyna Kasińska

Na stronach serwisu film znajdziecie m.in. najnowsze zwiastuny zbliżających się premier kinowych. Polecamy również nasze galerie i recenzje filmowe!

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Bradley Cooper | Jestem Bogiem | wall | Robert de Niro
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy