Choć słynny aktor spędził w Polsce cztery dni, program wizyty miał tak napięty, że nigdzie nie mógł przybyć punktualnie. Przyjechał, by osobiście poznać Lecha Wałęsę.
Przyleciał z Nowego Jorku wczesnym rankiem w środę, 20 września 1989 r. 46-letni Robert De Niro, niepozorny, średniego wzrostu, krótko ostrzyżony, w czarnej skórzanej kurtce nie wyróżniał się w tłumie pasażerów na warszawskim Okęciu. Nie było obok niego ochroniarzy i stylistów, choć posiadacz dwóch Oscarów miał status gwiazdy Hollywood. Towarzyszyli mu jego agent i dwaj producenci, Arnon Milchan i Meir Teper.
Na lotnisku witali go przyjaciele, tenisista Wojciech Fibak, reżyser Roman Polański i sprawca całego zamieszania, Janusz Dorosiewicz, biznesmen prowadzący interesy w Toronto, a przed laty współzałożyciel klubu Hybrydy. Poznali się w 1988 r., kiedy De Niro kręcił w Kanadzie melodramat "Stanley i Iris". To właśnie Dorosiewicz namówił aktora do odwiedzenia Polski. Wizyta stała się okazją do zorganizowania w Warszawie, Krakowie i Katowicach festiwalu filmów z De Niro.
Gwiazdor wziął udział w uroczystym otwarciu przeglądu w stołecznym kinie Skarpa. Pokazano wtedy "Łowcę jeleni", na sali zgromadziła się warszawska śmietanka towarzyska. "Wizyta planowana była od roku. Nie przypuszczałem, że w tym czasie tak wiele się wydarzy w Polsce. Tym ważniejszy jest dla mnie ten pobyt. Jestem z wami całym sercem" - powiedział aktor, wywołując burzę oklasków. Nie był zadowolony z tłumacza, który ciągle przerywał mu wypowiedź (później rolę tę przejął Wojciech Fibak). Narzekał także na jakość kopii filmu, którą przysłano z USA.
Nieco wcześniej, razem z Fibakiem, zajrzał do Zachęty, gdzie akurat trwała wystawa plakatów Andrzeja Pągowskiego. De Niro bardzo interesował się sztuką, jego ojciec był malarzem. "Uważnie oglądał moje prace, rozmawialiśmy o niektórych plakatach. Zabrał jeden z nich, do filmu 'Po godzinach', dla swojego przyjaciela Martina Scorsese" - wspomina Pągowski. Do dziś pamięta, że kiedy w katalogu wystawy wpisywał dedykację, De Niro cierpliwie podtrzymywał album, by było mu wygodnie pisać.
W czwartek specjalnym samolotem amerykańscy goście wraz z Fibakiem, Polańskim i Gustawem Holoubkiem polecieli na spotkanie z Lechem Wałęsą do Gdańska. Powstał pomysł, by o przywódcy Solidarności nakręcić w Hollywood film z Robertem De Niro w roli głównej. Aktor bardzo chciał go poznać. Jadąc do siedziby NSZZ Solidarność z zainteresowaniem wyglądał przez okno. Był zaskoczony widokiem mijanych ogródków działkowych. "To takie domki weekendowe" - tłumaczył mu Polański.
Spotkanie z Wałęsą trwało blisko dwie godziny. Relację z tego wydarzenia można było zobaczyć w "Dzienniku Telewizyjnym". "Jestem pod dużym wrażeniem Wałęsy. Bardzo podoba mi się jego prostota, a poza tym jesteśmy z tego samego rocznika, to bardzo ważne. Jest przedstawicielem tego, co w Polsce nowe, najbardziej ekscytujące" - aktor powiedział dziennikarzowi telewizji.
De Niro pojechał jeszcze pod Pomnik Poległych Stoczniowców i pod bramę stoczni, by z bliska zobaczyć miejsce, w którym rozpoczął się strajk w 1980 r. Krótko pospacerował po Starym Mieście. A kiedy poczuł głód, zjadł hamburgera w barze. W pewnym momencie wyszedł z puszką piwa na zewnątrz, przysiadł na parapecie okna i przyglądał się mijającym go ludziom. Nikt go nie rozpoznał. Dopiero kiedy jego przyjaciele wynurzyli się z baru, jakaś nastolatka podeszła do aktora i poprosiła o autograf.
Tego samego dnia De Niro powrócił do stolicy, bo w hotelu Victoria zaplanowano konferencję prasową. "Nie zachowuje się jak gwiazdor, niczego nie gra, niczego nie udaje. Mówi cicho, spokojnie, czasami gubi wątek, czasem nie kończy zdań. Nie błyszczy poczuciem humoru, nie popisuje się erudycją. Wielki zwyczajny" - napisała Barbara Hollender w "Tygodniku Kulturalnym".
Pytano go m.in. o Wałęsę. "Bardzo silna osobowość, gdyby przyszło mi wcielić się w jego postać, musiałbym spędzić z nim wiele czasu" - powiedział aktor. Przyznał, że poza twórczością Andrzeja Wajdy nie zna polskich filmów, choć w Nowym Jorku ma znajomych polskiego pochodzenia. "Niespecjalnie lubię chodzić do kina" - wyjaśnił.
Wieczorem wziął udział w prywatnym przyjęciu, wydanym przez jazzmana i biznesmena Jana Zylbera w jego rezydencji koło Jabłonny. Zobaczył, jak wygląda typowy polski modrzewiowy dworek pochodzący z pierwszej połowy XIX w., z gankiem podpartym kolumnami i romantycznym stawem. Jadła i trunków nie brakowało.
W piątek, w trzecim dniu pobytu, De Niro udzielił wywiadu Telewizji Polskiej. Na Zachodzie zwykle odmawiał. U nas czuł się znacznie swobodniej, pozwalał się fotografować, chętnie rozmawiał z dziennikarzami. Później zjadł obiad w ambasadzie USA, a wieczorem spotkał się ze studentami Uniwersytetu Warszawskiego. Do Audytorium Maximum przybyło ponad 2 tys. osób, gospodarzem spotkania był Wajda. De Niro wystąpił z wpiętym w klapę marynarki znaczkiem Solidarności. Na zakończenie spotkania musiał ratować się ucieczką z tłumu fanów proszących o autograf.
W sobotę rano aktor poleciał do Krakowa. Dzień zaczął jak typowy turysta - od kawy i zjedzenia bułki na lotnisku w Balicach. Zupełnie przypadkowo doszło wtedy do spotkania z reżyserem Tadeuszem Kantorem, który wracał z Paryża. "Robert umówił się z nim na spotkanie w USA, bo w następnym roku teatr Cricot Kantora miał wybrać się za ocean" - wspominał Dorosiewicz.
De Niro zwiedził obóz w Oświęcimu, złożył tam wiązankę biało-czerwonych goździków. Poprosił fotoreporterów, by nie robili mu zdjęć. Odbył krótką przejażdżkę mikrobusem po krakowskim Kazimierzu i Rynku. Wziął też udział w otwarciu Krakowskiego Centrum Filmowego w kinie Apollo i inauguracji przeglądu swoich filmów. Kiedy publiczność oglądała film, on z organizatorami kosztował polskich przysmaków w "Wierzynku". Nie zabawił jednak zbyt długo, bo już wieczorem odlatywał z Warszawy do Paryża.
Pod koniec 1989 r. Lech Wałęsa spotkał się z przedstawicielami studia Warner Bros. i sprzedał im na pięć lat prawa do sfilmowania swej biografii, za co zainkasował milion dolarów. Zdjęcia miały się rozpocząć w 1990 r., ale ostatecznie do niczego nie doszło. "Chcieli mieć jakieś sensacje, coś krwistego. A jak tu w filmie pokazać, że my pokojowo walczymy. Bomby nie leciały, strzałów nie było. Napisać dobry scenariusz nie było, widać, łatwo" - tłumaczył po latach fiasko tego projektu Lech Wałęsa.
Ada Borkowska