"Raport mniejszości": Rzeczywistość miesza się z filmową fikcją
Najnowszy film Stevena Spielberga "Raport mniejszości", który będzie miał światową premierę 21 czerwca, trafia w czuły punkt trwających w USA politycznych dyskusji. To historia z przyszłości, w której przestępcy są aresztowani jeszcze zanim popełnią zbrodnię. Film jest oparty na powieści Philipa Dicka.
Akcja rozgrywa się w Waszyngtonie roku 2054. Główny bohater, kreowany jest przez Toma Criuse'a, jest szefem oddziału ministerstwa "przedzbrodni", które za pomocą wyszukanych metod zatrzymuje zbrodniarzy zanim popełnią przestępstwo. Pewnego dnia bohater sam zostaje oskarżony o chęć popełnienia zbrodni.
"Raport mniejszości" wchodzi na ekrany kin w momencie, kiedy w USA zatrzymano na czas nieokreślony mężczyznę, któremu zarzuca się, że rozmawiał na temat zdetonowania w USA tak zwanej "brudnej bomby". Mimo dość groźnie brzmiącego oświadczenia prokuratora generalnego Johna Ashcrofta, transmitowanego bezpośrednio z Moskwy, waszyngtońska administracja musiała przyznać, że mężczyzna nie tylko nie miał gotowej bomby, ale najprawdopodobniej nie zdobył nawet materiałów do jej budowy.
Sprawa wywołała nową falę dyskusji na temat tego, czy Amerykanie skłonni są poświęcić część swojej wolności do zapewnienia sobie większego bezpieczeństwa. Ostatnie sondaże wskazują, że 4/5 z nich odpowiada: "tak". Steven Spilberg także jest tego zdania i zgadza się w tej kwestii z prezydentem Bushem.
Polska premiera filmu "Raport mniejszości" odbędzie się dopiero 20 września.