Przełomowa produkcja sci-fi? Ten polski film przeszedł do historii kina
"Na srebrnym globie" (1977/1987) Andrzeja Żuławskiego mógł stać się jednym z najbardziej przełomowych filmów science-fiction w historii kina - jeszcze przed "Gwiezdnymi wojnami" George’a Lucasa. Rozmach produkcyjny, gwiazdorska obsada, rewolucyjne kostiumy i scenografia zapowiadały arcydzieło. Dlaczego zatem władze kinematografii PRL wstrzymały produkcję na dwa tygodnie przed końcem zdjęć? Pozostał film-legenda, który nadal inspiruje filmowców z całego świata oraz rozgrzewa emocje dawnych członków ekipy. W sobotę mija dokładnie 35 lat od premiery filmu.
"To był tani film" - wspomina reżyser Andrzej Żuławski. "Jakie to mogą być koszty, jeżeli ilość budowanych dekoracji w tym filmie była minimalna, a kręciliśmy w kopalni soli w Wieliczce, nad morzem w porzuconej fabryce sztucznej benzyny w Szczecinie, na pustej plaży, gdzie stały jakieś takie kartonowe kamyki Gdzie te pieniądze? W Mongolii kręciliśmy ogromną część na pustyni Gobi, bo Mongolia była PRL-owi winna fest pieniądze za eksport-import - wszystko kupowała w Polsce, a nic do nas nie eksportowała" - mówi twórca "Na srebrnym globie", zadając kłam popularnej teorii jakoby powodem przerwania zdjęć do filmu miał być olbrzymi budżet.
Film był ekranizacją książki Jerzego Żuławskiego, opowiadającej o podróży grupy badaczy kosmosu w poszukiwaniu wolności i szczęścia. Bohaterowie lądują na nieznanej planecie i rozpoczynają budowę nowej cywilizacji. Badacze wkrótce umierają a ich potomkowie powracają do prymitywnej kultury, wymyślają nowe mity i nowego Boga... Po latach na planecie pojawia się ekspedycja granego przez Andrzeja Seweryna Marka. Potomkowie badaczy kosmosu upatrują w nim swego zbawiciela, który wyzwoli ich spod jarzma skrzydlatych potworów Szernów.
"W porównaniu z 'Panem Wołodyjowskim', 'Ogniem i mieczem', czy nawet 'Krzyżakami', to była taniocha. (...) 'Na srebrnym globie' to film robiony metodą chałupniczą. Nie ma w nim ani jednego tricku, ani jednego efektu specjalnego, nie ma nic, co by kosztowało krocie" - Żuławski nie pozostawia złudzeń.
Produkcję "Na srebrnym globie" gwałtownie przerwał jednak w 1977 roku ówczesny minister kinematografii Janusz Wilhelmi, nakazując "wykopać doły i wrzucić tam wszystkie dekoracje". Sam Żuławski po raz kolejny - kilka lat wcześniej cenzura nie darowała mu innego filmu "Diabeł" - zmuszony został do wyjazdu z kraju.
Kiedy w 1986 roku Żuławski otrzymał możliwość dokończenia filmu, okazało się, że negatywy "Na srebrnym globie" poniewierają się na korytarzu wrocławskiej wytwórni filmowej. Reżyser wiedział już jednak, że "to nigdy nie będzie taki film, jaki chciałem, żeby był".
"Pomyślałem sobie, (...) że to jest jednocześnie film i film o dramacie tego filmu, czyli w jakiś sposób o dramacie kina w ogóle, o tym, że uprawianie tego zawodu może być tragedią i dramatem w równym stopniu jak tragedia i dramat. (...) W związku z tym pomyślałem: 'Dobrze, no a jak wygląda rzeczywistość, w której to wszystko się stało? Jak wygląda ulica? Jak wygląda kościół wewnątrz? Jak wyglądają dzisiaj miejsca, gdzie robiliśmy te zdjęcia? To wszystko sfilmujemy. Bez komentarza'. No i to zostało wpakowane do kikutów filmu" - dodał Żuławski.
Obraz zaprezentowano na uroczystym pokazie na festiwalu w Gdyni, otworzył również festiwal w Cannes.
"Szefowie festiwalu, goście, filmowcy przyszli tam wielką nawałą dlatego, że panowała taka opinia, że gdyby ten film w swoim czasie był zrobiony do końca, to byłby prekursorski w stosunku do całej tej fali filmów, które koledzy - od Kubricka ['2010: Odyseja kosmiczna'] nie przymierzając, po Tarkowskiego ['Solaris'] - zrobili. Więc to jest film, który ma osobliwe miejsce w historii kina (...)" - zakończył Żuławski.
W 2021 roku o kulisach realizacji filmu Żuławskiego opowiedział Kuba Mikurda w dokumentalnym filmie "Ucieczka na srebrny glob".
"Uwielbiam historie o niedokończonych lub niezrealizowanych filmach. Nic nie rozpala mojej wyobraźni bardziej. Co by było gdyby, co by było gdyby?" - opowiadał Kuba Mikurda o genezie powstania "Ucieczki na srebrny glob".
"I tak właśnie jest w przypadku 'Na srebrnym globie'. Pisano o nim - 'najlepszy film sci-fi, jaki nigdy nie powstał', 'zniszczone arcydzieło'. Ja bym widział 'Na srebrnym globie' bardziej jako nowojorski midnight movie z końca lat 70., gdzieś pomiędzy 'Świętą Górą' Alejandro Jodorowskiego a 'Głową do wycierania' Davida Lyncha. A skoro mowa o Davidzie Lynchu - pamiętacie 'Zagubioną autostradę'? Nasz film podąża tą samą drogą. To film o ucieczce - ucieczce od samego siebie, od utraconej miłości, od życia w komunistycznym kraju. Ucieczce, która przez chwilę się udaje, ale musi skończyć się twardym lądowaniem. Nie można zbyt długo przebywać na innej planecie. Zwłaszcza, jeśli okazuje się, że to twoja własna głowa" - konkludował Mikurda.