Prorok, delfiny i... Jim Carrey
Wyróżniony Grand Prix na ubiegłorocznym festiwalu w Cannes "Prorok" Jacquesa Audriarda oraz laureat Oscara - dokument "Zatoka delfinów" to dwie z ośmiu premier tego tygodnia. Do wielkiej formy powraca też Jim Carey w prowokującej komedii "I love you Phillip Morris".
"I love you Phillip Morris" to pełna humoru i zaskakujących zwrotów akcji niezwykła historia, która wydarzyła się naprawdę.
Steven Russell (Jim Carrey) prowadzi przykładne życie dobrego męża, funkcjonariusza policji i praworządnego Amerykanina. Pewnego dnia wszystko ulega jednak kompletnej zmianie - Steven ma wypadek samochodowy i od tej pory postanawia zacząć żyć pełnią życia, bez oglądania się za siebie. Wpada na szalony pomysł pozorowania wypadków, za które wyłudza duże sumy odszkodowań. Seria nieprawdopodobnych oszustw zostaje przerwana, kiedy Steven trafia do więzienia. Tam poznaje swoje zupełne przeciwieństwo - wrażliwego i spokojnego Phillipa Morrisa (Ewan McGregor), w którym zakochuje się bez pamięci.
- Nigdy nie spotkałem się z równie zwariowaną i zuchwałą historią, która w dodatku jest autentyczna- tłumaczy producent Andrew Lazar, dodając, że niebagatelną rolę w powodzeniu projektu miał udział Luka Bessona w roli producenta wykonawczego. - W przeciwieństwie do Amerykanów, historie o seksualnych relacjach nie wytrącają Europejczyków z równowagi - dodał Lazar.
O niewątpliwym prowokacyjnym charakterze filmu niech świadczy fakt, że do tej pory nie doczekał się on premiery w Stanach Zjednoczonych. Notorycznie przesuwana data wejścia filmu do amerykańskich kin powinny być najlepszą rekomendacją "I love you Phillip Morris".
Przeczytaj naszą recenzję filmu "I love you Phillip Morris".
W piątek na ekrany kin trafia też odkrycie ubiegłego roku - francuski dramat więzienny "Prorok".
Film opowiada historię 19-letniego Malika, który zostaje skazany na sześć lat więzienia. Nie potrafi czytać ani pisać. Jest zupełnie sam. Chłopak od razu przykuwa uwagę bossa korsykańskiego gangu. Dostaje od niego kolejne misje, dzięki którym zyskuje szacunek wśród innych więźniów. Coraz bardziej świadomy swojej siły Malik nie zawaha się, by sięgnąć po władzę.
Główną rolę w filmie Jacquesa Audriarda zagrał Tahar Rahim, który wyróżniony został za swoją kreację Cezarem.
- Myślę, że francuskie kino jest w tej kwestii bardzo ograniczone. Jednym z moich celów było przełamanie tradycyjnego sposobu obsadzania aktorów i zwrócenie uwagi na fakt, że świat się zmienia i bohaterowie muszą również ewoluować. Nową historię tworzy się poprzez nowe twarze i nowe ścieżki - tłumaczył reżyser i dodawał, wyjaśniając znaczenie tytułu:
- Tytuł ma skłonić widza refleksji. Wyrazić to, co niekoniecznie pokazane jest w filmie - że mamy do czynienia z prorokiem, który zapowiada nowy prototyp bohatera.
Od piątku na ekranach polskich kin oglądać możemy również głośny dokument "Zatoka delfinów".
W latach sześćdziesiątych Richard O'Barry był czołowym światowym autorytetem w dziedzinie tresury delfinów. Pracował na planie popularnego serialu telewizyjnego Flipper. Dzień w dzień O'Barry sprawiał, że delfiny pracowały, a widownia telewizyjna się śmiała. Pewnego dnia wszystko się skończyło.
"Zatoka delfinów" w reżyserii Louie Psihoyosa opowiada prawdziwą, niewiarygodną historię tajnej misji Psihoyosa, O'Barry'ego oraz elitarnego zespołu aktywistów, filmowców i nurków. Badają oni ukrytą zatokę koło Taiji w Japonii, aby rzucić światło na śmiertelnie mroczny sekret - szokujące znęcanie się nad delfinami, z którym związane jest także poważne zagrożenie dla ludzkiego zdrowia.
Toksyny zanieczyszczające wodę są niebezpieczne nie tylko dla delfinów, które znajdując się na szczycie łańcucha pokarmowego mogą mieć nawet milion razy więcej rtęci, niż woda wokół nich. Spożywająca mięso delfina lokalna społeczność cierpi na zatrucia rtęcią, objawiające się niedorozwojem czy porażeniem mózgowym u dzieci i demencją u dorosłych.
Film otrzymał w ubiegłym roku Oscara w kategorii "najlepszy dokument".
Przeczytaj naszą recenzję "Zatoki delfinów".
Kolejna premierą tygodnia jest superprodukcja Jerry'ego Bruckheimera "Książę Persji: Piaski czasu". Rozgrywający się w IX wieku film w reżyserii Mike'a Newella ("Cztery wesela i pogrzeb") opowiada o młody księciu (Jake Gyllenhaal), który zawiera porozumienie z tajemniczą księżniczką i razem wyruszają na wyprawę przeciwko złym siłom. Muszą powstrzymać tajemne moce i ocalić magiczny sztylet, uwalniający Piaski Czasu. Jest to podarunek od bogów, który może odwrócić czas i zapewnić swojemu właścicielowi władzę nad światem.
Partnerująca Jakowi Gyllenhaalowi jako księżniczka Tamina - Gemma Arterton - to nowa twarz Hollywood.
- Znaleźliśmy ją w Londynie - opowiadał Bruckheimer. - Właśnie ukończyła Royal Academy of Dramatic Arts. Wybraliśmy ją, zanim jeszcze na ekranach pojawił się najnowszy Bond. Od tamtej pory Gemma wzbudza ogromne zainteresowanie. To będzie wielka gwiazda. Według Bruckheimera, Arterton ma ogromne szanse, by stać się nową Keirą Knightley, której kariera wystrzeliła po występie w "Piratach z Karaibów".
W filmie zobaczymy także doświadczonych aktorów: Bena Kingsleya (brat króla Nizana - Dastan) i Alfreda Molinę (szejk Amar).
W piątek do kin trafi też nowy film Jima Sheridana ("Bokser"). "Bracia" to historia miłosnego trójkąta, który połączył Natalie Portman, Tobeya Maguire'a i Jake'a Gyllenhaala, trzy hollywoodzkie gwiazdy młodego pokolenia. Przejmująca, trzymająca w napięciu opowieść o pułapkach miłości, trudnych wyborach, pożądaniu i wielkiej namiętności.
Pewnego dnia Grace (Natalie Portman) dowiaduje się, że jej mąż Sam (Tobey Maguire), żołnierz armii amerykańskiej, ginie w czasie tajnej misji. Wiadomość o jego śmierci to cios dla całej rodziny. Również dla jego brata, Tommy'ego (Jake Gyllenhaal), który w naturalnym odruchu zaczyna pomagać zrozpaczonej dziewczynie. Z upływem czasu Grace i Tommy zbliżają się do siebie. Gdy nie są już w stanie dłużej ukrywać wzajemnej fascynacji i godzą się na rodzące się między nimi uczucie, okazuje się, że Sam żyje...
"Bracia" są remakiem duńskiego filmu z 2004 roku w reżyserii znanej w Polsce Susanne Bier ("Tuz po weselu")..
Od piątku na naszych ekranach oglądać będziemy mogli biograficzny film o życiu słynnego francuskiego piosenkarza Serge'a Gainsbourga. Kobiety były natchnieniem jego życia i twórczości. Spotykał się z Brigitte Bardot, był czterokrotnie żonaty, między innymi z angielską aktorką Jane Birkin.
Jego piosenka "Je t'aime... moi non plus" zawierająca symulację odgłosów kobiecego orgazmu uznana została powszechnie za nieobyczajną i zabroniono jej emisji w Hiszpanii, Islandii, Jugosławii, Szwecji, Włoszech oraz Wielkiej Brytanii.
"Gainsbourg" to fantastyczna i zabawna historia bezkompromisowego artysty. Na ekranie twory jego umysłu ucieleśniają się, a natchnienie idzie w parze z wywołującymi skandale pikantnymi historiami miłosnymi. Wszystko to złożyło się na wywrotowy film, którego główny bohater wprawił w drżenie całą planetę.
W tytułowej roli wystąpił Éric Elmosnino, w filmie zobaczymy także Laetitię Castę oraz zmarłą samobójczą śmiercią po skończeniu zdjęć do "Gainsbourga" Lucy Gordon.
Zobacz zapowiedź filmu "Gainsbourg":
Kolejnym bohaterem tygodnia jest w polskich kinach... Silvio Berlusconi.
Zaczęło się skromnie - w 1976 roku jedna z lokalnych stacji pokazała późnym wieczorem teleturniej, w którym po każdej poprawnej odpowiedzi obecna w studio gospodyni domowa zdejmowała kolejną część swojej garderoby. Następnego dnia do stacji telewizyjnej wpłynęły skargi od miejscowych przedsiębiorców, bo większość oglądających program mężczyzn, nazajutrz spóźniła się do pracy. Wydarzenie to pokazało przyszłość telewizji. Jej głównym przekazem stała się zabawa. A najlepszą zabawę włoskiej widowni telewizyjnej zapewniają tłumy roznegliżowanych kobiet.
Od ponad 30 lat włoskim społeczeństwem rządzi telewizja. Kontroluje ją jeden człowiek. Właścicielem największych stacji telewizyjnych jest włoski premier Silvio Berlusconi. Komercyjne programy Berlusconiego są przez wielu uważane za odzwierciedlenie jego własnego gustu i osobowości. A dla ponad 80% Włochów telewizja to główne albo jedyne źródło informacji o świecie...
W demaskatorskim dokumencie "Wideokracja" temat ten zgłębia Erik Gandini, włoski reżyser od lat mieszkający w Szwecji, znany z bezkompromisowych obrazów współczesności w filmach, takich jak: "Nadprodukcja. Terror konsumpcji" i "GITMO - nowe prawa wojny".
Ostatnia premierą tygodnia jest duńska animacja "Disco robaczki".
Roztańczone i rozśpiewane robaczki obdarzone ludzkimi cechami z pewnością przypadną do gustu zarówno młodszej, jak i starszej widowni. Rodziców rozbawi inteligentny humor znany z serii o Shreku oraz genialne wykorzystanie największych przebojów disco. Dzieci pokochają pełzających bohaterów za wyjątkowo zabawne i urozmaicone przygody - zachęca dystrybutor filmu.
Obok komicznych i trzymających w napięciu perypetii sympatycznych bohaterów, nieocenionym walorem tego filmu jest muzyka. Widzowie usłyszą największe hity lat 70., między innymi "Disco Inferno", "YMCA", "I Will Survive" w całkowicie nowych, współczesnych wykonaniach.
Zbigniew Wodecki, który pokoleniom Polaków kojarzy się z nieśmiertelnym pszczelim przebojem dobranockowym, wcielił się z humorem i swadą w owadziego gwiazdora estrady Edwarda Czerwia, flirtującego z Muszką (w tej roli Anna Mucha) - wokalistką zespołu... Mucha.
Usłyszymy więc , jak Wodecki brawurowo śpiewa "Feelings" Morrisa Alberta, zaś Anna Mucha zaskoczy wszystkich muszą improwizacją wokalną ("Bzzzz").