Reklama

Postrach lata! Mordercze zwierzęta na dużym ekranie

Mają ostre kły, długie pazury, doskonały wzrok, znakomity słuch. Do tego są inteligentne, sprytne, szybkie oraz jadowite. No i czasem po prostu uwielbiają zabijać... Zwierzęta na dużym ekranie polują na ludzi od ponad osiemdziesięciu lat. Ale nie wszystkie wyglądają jak urodzeni mordercy. Dzięki wyobraźni filmowców, zabójczy instynkt odkrywały w sobie nawet orki, chomiki czy owce. Które z nich najbardziej rozsmakowały się w ludzkim mięsie? Przed wami zwierzęta, które uprzykrzą wakacje każdemu kinomanowi!

Mają ostre kły, długie pazury, doskonały wzrok, znakomity słuch. Do tego są inteligentne, sprytne, szybkie oraz jadowite. No i czasem po prostu uwielbiają zabijać... Zwierzęta na dużym ekranie polują na ludzi od ponad osiemdziesięciu lat. Ale nie wszystkie wyglądają jak urodzeni mordercy. Dzięki wyobraźni filmowców, zabójczy instynkt odkrywały w sobie nawet orki, chomiki czy owce. Które z nich najbardziej rozsmakowały się w ludzkim mięsie? Przed wami zwierzęta, które uprzykrzą wakacje każdemu kinomanowi!
Podczas wakacyjnego wypoczynku uważajmy na... mordercze zwierzęta /materiały prasowe

"Shark! Shark!"

Wybór pierwszego kandydata na postrach lata był oczywisty. Jeśli istnieje jeden gatunek, o którym myślimy natychmiast po usłyszeniu słowa "ludożerca", jest to właśnie rekin. Tych podwodnych morderców Hollywood upodobało sobie w szczególności już cztery dekady temu i od tego czasu powracają oni do kin regularnie pod wszelkimi możliwymi postaciami, w różnych kształtach i rozmiarach. Zdaniem mistrzów horroru ze świecą szukać zwierzęcia, które bardziej potrafi nas przerazić. A wczasy w takim towarzystwie... Cóż, z pewnością nie należałyby do udanych.

Od pierwszego znaczącego "występu" rekina na dużym ekranie minęły dokładnie 42 lata, a był to występ, który od razu przeszedł do historii kinematografii. "Szczęki" Stevena Spielberga zrewolucjonizowały kino grozy w podobny sposób, w jaki "Obywatel Kane" zrewolucjonizował kino w ogóle. Od tego filmu rozpoczyna się w USA era blockbusterów - letnich superprodukcji, w których na pierwszy plan wysuwają się efekty specjalne.

Reklama

Dzieło opowiadające o mieszkańcach nadmorskiego kurortu, który staje się celem ataku olbrzymiego rekina ludojada, mogło się pochwalić niespotykanym jak na tamte czasy zaawansowaniem technologicznym. Filmowy realizm udało się podkreślić dzięki ogromnemu, mechatronicznemu modelowi żarłacza białego, który ponoć na planie zdjęciowym co chwilę wymykał się spod kontroli twórcom.

Niepowtarzalną atmosferę grozy uzyskano przy pomocy dwóch zabiegów: wykorzystaniu prostej, ale szalenie sugestywnej muzyki Johna Williamsa oraz (związanemu z problemami technicznymi w trakcie zdjęć) straszeniu widza tym, czego na ekranie nie widać. Słynny rekin pojawia się w "Szczękach" zaledwie na kilka minut, a mimo to podczas pierwszych seansów widzowie wybiegali w panice z sali kinowej. Efekt? Trzy Oscary (plus nominacja w kategorii: najlepszy film) oraz 470 milionów dolarów zysku przy 7 milionach budżetu.

"Szczęki" oczywiście znalazły licznych naśladowców. Nie dość, że powstały aż trzy kontynuacje filmu, to jeszcze kolejni twórcy chcieli dołożyć swoją cegiełkę w kreowaniu ekranowej mitologii tych drapieżników. Rekiny pożerały ludzi, i pod postacią wściekłych, zmutowanych bestii z "Piekielnej głębi" (1997) Renny’ego Harlina, i jako żarłoczne roboty w kiczowatej "Nocy rekinów 3D" (2011) Davida R. Ellisa, a nawet wraz z morderczym tornado w parodystycznej serii stacji Syfy "Rekinado". Straszyły urlopowiczów zarówno w częściowo amatorskich, niezależnych filmach ("Ocean strachu"), jak i w większych, hollywoodzkich produkcjach ("Błękitna głębia" i "183 metry strachu"). Zgodnie z tradycją w tym roku również przypomniano o nich w okresie wakacyjnym - urządziły nowe polowanie w nieźle przyjętym "47 Meters Down" Johannesa Robertsa z Mandy Moore.

Zakaz kąpieli

Jeśli jednak wydawało wam się, że rekiny to jedyne zagrożenie, które czyha na człowieka w wodzie, kino błyskawicznie wyprowadzi was z tego błędu. Śmierć może bowiem przyjść z zupełnie nieoczekiwanej strony, a zabójca nie musi mieć dziesięciu metrów długości. Zwłaszcza, gdy opiekuje się nim amerykańska armia...

Tak przynajmniej wynika z kultowej "Piranii" (1978) Joe Dantego, w której hodowane w bazie wojskowej ryby zostają zmodyfikowane genetycznie i przypadkowo wpuszczone do rzeki. Wygłodniałe piranie natychmiast rozpoczynają żer na najliczniejszej zdobyczy - przebywających na wakacjach ludziach. Jakby tego było mało, w kontynuacji filmu z 1981 roku ci przerażający amazońscy zabójcy zostali dodatkowo wyposażeni w... skrzydła. To właśnie to absurdalne dzieło było debiutem reżyserskim samego Jamesa Camerona.

Piranie przed kilkoma laty ponownie zdobyły rozgłos dzięki remake'owi filmu Dantego. "Pirania 3D" (2010) Alexandra Ajy okazała się fenomenalnym pastiszem, w odpowiednich proporcjach miksującym humor, gore i hektolitry czerwonej farby. Zmieniła się jednak geneza morderczych ryb. Zyskały one prehistoryczne pochodzenie i dodatkowe kilkadziesiąt centymetrów długości, a także wielki apetyt, który pozwolił im urządzić makabryczną rzeź wśród studentów imprezujących nad jeziorem Wiktorii. Chociaż film Ajy był świadomym połączeniem komedii i horroru, zaprezentowana w nim wizja skutecznie zniechęcała do wchodzenia do wody. Nie udało się tego powtórzyć w sequelu - "Piranii 3DD", gdzie krwiożercze ryby zjadały turystów w jednym z parków wodnych.

Droga bez powrotu

Statystycznie ani rekiny, ani (tym bardziej) piranie, nie dorównują w liczbie ofiar innemu zwierzęciu. Na liście ludojadów naczelne miejsce zajmuje krokodyl nilowy, który rocznie zabija od 160 do 500 osób tylko i wyłącznie, by się nimi pożywić. Jednak na dużym ekranie te gady wciąż czekają na dzieło, które rozsławi (lub zniesławi) je w takim samym stopniu, jak "Szczęki" dokonały tego z rekinami. Krokodyla filmografia sięga aż czterdziestu lat wstecz, ale obejmuje głównie takie "arcydzieła", jak "Aligator" (1980) Lewisa Teague’a, w którym tytułowy bohater zyskuje niewyobrażalne rozmiary po... wrzuceniu go do ścieków.

Nieco ciekawszą, bo obarczoną dużą dawką ironii i czarnego humoru wersję legendy krokodyla-ludojada zaproponował Steve Miner w "Lake Placid" (1999). W tym ryzykownym projekcie z Brendanem Glessonem i Billem Pullmanem wakacje psuje... aligator hodowany przez staruszkę. Spośród podobnych tytułów zdecydowanie wybija się australijski "Zabójca" (2007) Grega McLeana. W filmie stanowiącym debiut aktorski Sama Worthingtona i Mii Wasikowskiej grupa turystów utyka na środku rzeki podczas wakacyjnego rejsu, nieświadoma, że w pobliżu czai się ogromna i żądna krwi bestia. Dzięki świetnemu budowaniu nastroju (i licznym zbliżeniom ostrych zębów) po seansie dwa razy zastanowicie się nad wycieczką do Australii.

Czy leci z nami pilot?

Na równie interesujące przedstawienie nie mogły niestety liczyć inne gady. Węże, choć zabijały na ekranie wielokrotnie, począwszy od "Kultu Kobry" (1955) Francisa D. Lyona, dalej słyną głównie z niemądrych produkcji klasy B pokroju "Anakondy" (1997) Luisa Llosa. Ten film mógł pochwalić się prawdziwie hollywoodzkim budżetem (45 milionów dolarów) i Jennifer Lopez w obsadzie, ale fabularnie pasował bardziej do nurtu horrorów emitowanych nocami w telewizji. W dziele Llosa grupa dokumentalistów zostaje wysłana nad brazylijską rzekę i zmuszona do polowania na gigantyczną anakondę. Jak się okazuje, jest to raczej polowanie węża na nich.

"Anakonda" odniosła na tyle duży sukces, że zrealizowano aż cztery kontynuacje filmu. Jednak w międzyczasie do kin zawitał "ciekawszy" projekt poświęcony jej krewniakom. "Węże w samolocie" Davida R. Ellisa zasłynęły jeszcze przed premierą, dzięki przebojowej roli Samuela L. Jacksona. Jackson wciela się tu w agenta FBI, który próbuje ocalić zmierzających na urlop pasażerów samolotu przed plagą jadowitych węży. Wychodzi mu to średnio, ale i tak stanowi najbardziej udany element filmu tonącego pod masą tragicznych efektów specjalnych i nieśmiesznych żartów.

Warto wspomnieć, że węże doczekały się także pomnika w naszym kraju. "Klątwa Doliny Węży" (1987) Marka Piestraka w założeniu miała być horrorem, ale ostatecznie znacznie bliżej jej do parodii, mimo udziału takich sław, jak Leon Niemczyk i Roman Wilhelmi. Jednak już za samą odważną próbę przeniesienia gatunku "animal attack" na polski grunt należą się twórcom brawa.

Cisi zabójcy

Z mniejszą częstotliwością (i zazwyczaj w jeszcze gorszych filmach) zwierzęta atakują ludzi na stałym lądzie. Do chlubnych wyjątków należy "Duch i Mrok" (1996) Stephena Hopkinsa, służący za przypomnienie, że zaległym posiłkiem dla ludożercy możemy się stać także na safari... W nagrodzonej Oscarem produkcji z Valem Kilmerem na robotników pracujących przy budowie mostu polowanie urządza para lwów. Zwierzęta nie zważają na nic, są brutalne i coraz śmielsze, a ich ofiarą padają każdego dnia kolejne osoby. Ostatecznie do walki z mordercami zostaje wezwany specjalista - Remington (Michael Douglas). Fabuła filmu inspirowana jest historią słynnych lwów z Tsavo, które pod koniec XIX wieku zabiły 35 robotników kolejowych.

Równie makabryczne zapędy mają główni bohaterowie świetnego "Przetrwania" Joe Carnahana - wilki. W filmie z Liamem Neesonem żerują one na kilku mężczyznach, którzy przeżyli katastrofę lotniczą na Alasce. Zwierzęta polują nocą, stadem i raz rozsmakowane w ludzkim mięsie, nie zamierzają przestać. Lecz dla odmiany wataha wcale nie jest specjalnie głodna, a jedynie broni swojego terytorium. I jak się szybko przekonujemy - robi to nad wyraz skutecznie.

Znacznie mniej zrozumiałe są motywacje innych słynnych zabójców - pająków. Te przerażające stawonogi mogą się pochwalić najdłuższą historią wśród wszystkich reprezentantów kina "animal attack" - po raz pierwszy w powiększonej formie straszyły już w latach 30. XX wieku w B-klasowych horrorach amerykańskich wytwórni. Później wracały regularnie w kolejnych filmach - od "Tarantuli" (1955), przez "Inwazję olbrzymich pająków" (1975), aż po nawiązujący do poprzedników, pastiszowy "Atak pająków" (2002). Najsłynniejsza stała się jednak "Arachnofobia" (1990). W filmie Franka Marshalla jadowite pająki z niewiadomych przyczyn dokonują rzezi mieszkańców małego miasta.

Filmowe zoo

To oczywiście jedynie niektóre wcielania zwierzęcych zabójców. Wyobraźnia filmowców nie zna granic, więc w ciągu dziesięcioleci urlopowiczów na przekąskę wybierały sobie m.in. szczury ("Szczury"), mrówki ("Mordercze mrówki"), pszczoły ("Rój"), nietoperze ("Noc nietoperzy"), psy ("Cujo"), a nawet ślimaki ("Ślimaki"). W 1977 roku premierę miała nawiązująca do sukcesu "Szczęk" superprodukcja o zabójczej orce ("Orka - Wieloryb zabójca" Michaela Andersona) z muzyką Ennio Morricone, a w 1963 Alfred Hitchcock zrealizował swoje arcydzieło, w którym niewielkie nadmorskie miasteczko zostaje zaatakowane przez agresywne ptaki ("Ptaki").

Wymieniać można dalej. "Zemsta niedźwiedzicy", "Tygrys ludojad", "Krwiożercza małpa", "Czarna owca" - to tytuły, które kojarzy każdy miłośnik złego kina, choć po seansie z pewnością tego żałuje. Tytułowi bohaterowie tych dzieł nie mają litości - zabijają ludzi bez zawahania, zostawiając najczęściej jedynie skórę i kości. Nie inaczej jest z pewną oponą, która obdarzona zwierzęcymi cechami dokonuje zemsty na swoich oprawcach ("Mordercza opona" Quentina Dupieux). Wszystkie te filmy łączy jedno: najlepiej nadają się na długie, jesienne wieczory. Przed wakacyjnym wyjazdem ich seans może jedynie zatrzymać nas w domu - i to na długo...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy