Reklama

Polacy też potrafią wygrywać

Wielka kariera, muzyka, miłość i wyścigi konne. O tym wszystkim opowiada najnowszy film Wiesława Saniewskiego - "Wygrany", w którym podziwiać można na ekranie m.in. Martę Żmudę Trzebiatowską, Janusza Gajosa i Pawła Szajdę.

Na pomysł na film Saniewski wpadł ponad dwadzieścia lat temu, ale wówczas nie miał możliwości, żeby go zrealizować. Teraz udało się to osiągnąć dzięki koprodukcji z USA.

- Sama idea tego filmu pojawiła się w 1989 roku, kiedy byłem w Stanach Zjednoczonych, a pierwsza wersja scenariusza powstała w 1991 roku. Próbowaliśmy zrealizować ten film, ale nie było na to środków i możliwości, zwłaszcza w Polsce. Odłożyłem go do szuflady, a w 2006 roku pojawiła się szansa realizacji. Napisałem nowy scenariusz na bazie starego, zachowując główne elementy historii" - zdradza reżyser i scenarzysta "Wygranego".

Reklama

Głównym bohaterem filmu Saniewskiego jest Oliver Linovsky (Paweł Szajda), młody amerykański pianista polskiego pochodzenia, nie wytrzymujący presji matki i wyrachowanego agenta, który po rozstaniu z żoną przyjeżdża do Polski, gdzie zrywa europejskie tournee. Traci wszystko: miłość, uznanie i świetnie zapowiadającą się karierę, ma przy tym do spłacenia ogromny dług.

Aktor wcielający się w głównego bohatera podszedł do swoich zadań bardzo profesjonalnie i nauczył się gry na fortepianie.

- Kiedy spotkałem pana Wiesława w Berlinie w lutym 2009 roku i gdy jakieś dwa czy miesiące później, jasne stało się, że będę z nim pracował, to zacząłem lekcje gry na fortepianie. Wstawałem codziennie rano i ćwiczyłem. Grałem od trzech do pięciu godzin dziennie. Chciałem, żeby ta muzyka weszła we mnie - wyznaje Amerykanin polskiego pochodzenia.


W krytycznym momencie swojego życia grany przez Szajdę Oliver spotyka Franka (Janusz Gajos), byłego profesora matematyki, namiętnego gracza i znawcę wyścigów konnych. Pomiędzy młodym i starym bohaterem w krótkim czasie rodzi się silna więź.

- To jest rodzaj takiej męskiej przyjaźni. Ona bywa dosyć szorstka - na styku wieku. Oliver jest człowiekiem bardzo młodym, który popadł w konflikt z życiem, a starszy, czyli Frank, ma za sobą pewne rzeczy, z którymi nie może sobie poradzić. No i razem idą, jakby w kierunku rozjaśnienia tych spraw, a głównie im chodzi o to, żeby się odbić od takiego dna, troszeczkę nawet finansowego - zdradza Gajos.

Dzięki Frankowi pianista poznaje Kornelię (Marta Żmuda Trzebiatowska), piękną, nieco tajemniczą kobietę, która w krótkim czasie staje się mu bardzo bliska.

- Frank jest w życiu Kornelii dość ważną osobą, pomógł jej m.in. znaleźć pracę. Kornelia sama wychowuje trzyletnie dziecko, wiec jest jej ciężko. Musiała w związku z tym przerwać studia. Frank pomógł jej bardzo w życiu i w momencie, kiedy przechodzi zawał, to jest naturalną rzeczą, że Kornelia chce o niego zadbać - mówi o swojej postaci Żmuda Trzebiatowska.

Frank nie tylko poznaje Olivera z Kornelią, ale wprowadza go też w świat wyścigów konnych.

Przeczytaj recenzję "Wygranego" na stronach INTERIA.PL

Co ciekawe, ten ostatni temat nie jest obcy reżyserowi "Wygranego", który też grał na wyścigach, a nawet w momencie zablokowania przez cenzurę jednego z jego filmów z lat 80., "Nadzoru", utrzymywał się z tego.


- Gra na wyścigach jest moim zdaniem taką bardzo - wbrew pozorom - pożyteczną i rozwijającą rozrywką, mimo, że to zabrzmi, jak pochwała hazardu. Owszem, jeśli ktoś pójdzie i gra bezmyślnie, to jest to hazardem. Ale to nie jest jednoręki bandyta, tylko raczej coś w stylu gry na giełdzie. Trzeba mieć wiedzę, analizować, wczytywać się w fakty i wyciągać z nich wnioski. Oczywiście miałem taki okres, kiedy te konie pomagały mi jakoś przeżyć i analiza matematyczna, moje przygotowanie matematyczne, też bardzo temu pomagały - wyznaje Saniewski, który jest także absolwentem matematyki.

Dzięki Frankowi i Kornelii Oliver odzyskuje wiarę w siebie, ale w czasie pobytu na wyścigach konnych w Baden-Baden spotyka światowej sławy jurora konkursów pianistycznych, prof. Karloffa (Wojciech Pszoniak). Wyjawia on Oliverowi, że to on zabrał mu zwycięstwo w Konkursie Chopinowskim w Warszawie, co miało wpływ na późniejszy kryzys artysty.

Co ciekawe, w postać graną przez Pszoniaka, miał początkowo wcielić się Omar Shariff. Zresztą rola Franka też początkowo zarezerwowana była dla innej gwiazdy kina światowego, Harvey'a Keitela.

- Kiedy miała być taka szersza koprodukcja z Amerykanami, ich wymóg był taki, żeby grał jakiś aktor dużego formatu. Harvey Keitel się zgodził, mamy zresztą list intencyjny od jego agenta. Ale telewizja, która miała być współudziałowcem, z powodów czysto politycznych, przestała inwestować w polskie filmy, a zajęła się tylko i wyłącznie propagandą partii politycznych, co oczywiście jest straszne dla polskiej kultury, nie tylko dla świadomości - tłumaczy Wiesław Saniewski.

- To jest oczywiście nadużycie, w tym momencie ogromne, zwłaszcza że my także zostaliśmy bez części środków na film i to znacznej, bo to miały być co najmniej trzy miliony złotych. Chciałem żeby grał i Harvey Keitel i Pszoniak lub Janusz Gajos, a złożyło się tak, że nie gra Keitel, ale mamy za to obu znakomitych aktorów polskich, z czego się bardzo cieszę. Jestem zadowolony, że mogłem się z nimi spotkać na planie - dodaje reżyser.

W "Wygranym" - filmie bądź co bądź o pianiście - ogromne znaczenie odgrywa też oczywiście muzyka. W obrazie usłyszeć można m.in. klasyczne utwory Fryderyka Chopina (Szajda jest bardzo dumny, bo nauczył się prawie 30 taktów jego kompozycji), przeboje Elvisa Presleya oraz akordeonowe granie Argentyńczyka Carlosa Libedinsky'ego. Wprawiają widza w cudowny stan zasłuchania i zadumy.

To, co wyróżnia jeszcze "Wygranego" na tle innych współczesnych rodzimych produkcji, to fakt, że jest filmem o pięknym wygrywaniu, co jest pewnym nowum dla lubujących się we wspaniałych klęskach Polaków.

- Polska martyrologia, przeżywanie swoich porażek, klęsk, rozdrapywanie ran, jest nie tylko już śmieszne, groteskowe, niezrozumiałe na świecie, ale jest po prostu nietwórcze, nierozwijające, ograniczające nas. To patrzenie bez przerwy wstecz - przekonuje reżyser.

- Ja nie mówię, że to jest źle, że mówimy o historii, ale po to powinno się robić tak, żeby to budowało przyszłość, żebyśmy mogli wyciągać z tego wnioski. Chciałem po prostu pokazać innych Polaków, takich, którzy potrafią także pięknie wygrywać, pięknie marzyć, poszerzać swoje poczucie wewnętrznej wolności. I o tym jest też ten film - podsumowuje Wiesław Saniewski.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy