Pogrzeb Krzysztofa Kowalewskiego
"Był aktorem obdarzonym niesłychaną siłą intensywności przekazu, niezwykłym talentem. I przy swojej wielkości był niesłychanie koleżeński" - mówił aktor Wiktor Zborowski podczas piątkowych uroczystości pogrzebowych Krzysztofa Kowalewskiego. "Nie umiem się z Tobą pożegnać" - powiedziała Marta Lipińska.
Uroczyste pożegnanie Krzysztofa Kowalewskiego, jednego z najpopularniejszych polskich aktorów, odbyło się w Kościele Środowisk Twórczych przy Pl. Teatralnym w Warszawie. Zmarłego żegnała rodzina m.in. żona Agnieszka Suchora i córka Gabriela, przyjaciele, aktorzy i współpracownicy - m.in. Andrzej Zieliński, Marian Opania, Olga Lipińska, Maja Komorowska, Anna Seniuk, Borys Szyc, Piotr Gąsowski, Marcin Troński.
Z uwagi na pandemię w pogrzebie mogły uczestniczyć jedynie osoby znajdujące się na liście gości.
Przypomnijmy, że Krzysztof Kowalewski zmarł na początku lutego, ale pogrzeb odbywa się dopiero teraz, ponieważ jego syn miał trudności z przekroczeniem polskiej granicy i dotarciem na uroczystość.
Viktor Kowalewski wraz z rodziną mieszka w Los Angeles. Mężczyzna nie miał polskiego paszportu, a z uwagi na pandemię obywatele USA nie są obecnie wpuszczani do naszego kraju.
Na szczęście z pomocą Viktorowi przyszło MSZ i ostatecznie on i jego rodzina będą mogli wziąć udział w pogrzebie Krzysztofa Kowalewskiego. Pandemia i skomplikowane procedury wpłynęły jednak na odłożenie w czasie pochówku słynnego aktora.
Duszpasterz środowisk twórczych archidiecezji gdańskiej ks. Krzysztof Niedałtowski, który prowadził pożegnanie, zwrócił uwagę, że "Krzysztof Kowalewski nie był zdeklarowany ideowo, on był po prostu człowiekiem dobrego serca". "I pan Bóg nas będzie sądził właśnie z tego. Jeśli tak to będzie wyglądać, to jedyne pytanie będzie o dobre człowiecze serce, czyli o miłosierdzie. To będzie pytanie o to, czy byłeś na tyle mądry i dojrzały, żeby żyć dla innych, czy na tyle głupi i egoistyczny, żeby żyć tylko dla siebie" - nauczał.
Ks. Niedałtowski mówił, że zapamiętał Krzysztofa Kowalewskiego jako "człowieka wielkiego uśmiechu, pogody ducha, łagodności". "Ilekroć mieliśmy okazję rozmawiać, ilekroć Agnieszka, Gabrysia i Krzysztof przyjeżdżali nad morze, gadaliśmy do upadłego i zawsze było to pełne życzliwości, uśmiechu i takiego właśnie dystansu do samego siebie" - wspominał. "Niech to będzie testamentem, który bierzemy z dzisiejszego pożegnania od Krzysztofa - dobrego człowieka, wspaniałego aktora, męża, ojca i przyjaciela. Tak go zapamiętajmy i tak go przenieśmy i ocalmy od zapomnienia" - zaapelował.
Adwokat Krzysztof Stępiński, przyjaciel Kowalewskiego, mówił, że był on obdarzony nieprawdopodobną delikatnością. "W życiu nie spotkałem człowieka równie delikatnego, rozumiejącego, ciepłego, otwartego" - dodał.
Pisarka Magda Dudzińska, która znała Kowalewskiego około 50 lat, podkreślała, że "Krzyś Kowalewski był człowiekiem życzliwym i szlachetnym, jeżeli wyrażał krytyczne opinie to w delikatny sposób". Wspominała, że Kowalewski "nie zmieniał poglądów ani sposobu bycia i umiał słuchać". "Był jednym z najautentyczniejszych ludzi, jakich w życiu znałam. Miał tony wiernych fanów, którzy cytowali teksty jego filmowych ról i młodych wielbicieli oglądających go na okrągło w komórkach" - dodała.
W trakcie uroczystości pogrzebowych Wiktor Zborowski wspominał m.in. pierwsze spotkanie z Krzysztofem Kowalewskim, do którego doszło w 1969 r. w warszawskiej PWST podczas zajęć szermierki. "Zajęcia prowadził pan prof. Sławomir Lindner, a jego asystentem był Krzysztof Kowalewski. Po zajęciach poprosił nas, abyśmy chwilkę zostali. Krzysiek do każdego podszedł, wyciągnął grabulę ze słowami: 'Krzysiek jestem'. Nawet nie wyobrażacie sobie, jak pękaliśmy z dumy, że ten oto nasz wykładowca przechodzi z nami, pierwszoroczniakami, na 'ty' (...). Krzysiek był po imieniu ze wszystkimi studentami w Szkole Teatralnej, bo miał taki obyczaj. Tym pięknym obyczajem osiągnął nie tylko naszą miłość, ale także to, że wszystkie egzaminy z tejże szermierki to były maleńkie arcydzieła naszej sprawności, bo nie chcieliśmy w żadnym stopniu zawieść" - powiedział.
Aktor podkreślił także, że od Krzysztofa Kowalewskiego usłyszał kiedyś, że szkoła nie nauczy nikogo zawodu, ale jeśli potraktuje się ją poważnie, przygotuje studentów do uprawiania zawodu, którego będą uczyć się całe życie. "To były dla mnie bardzo ważne słowa, a szczególnie istotne, że powiedział to nie ten wielki Krzysztof Kowalewski tylko trochę starszy od nas kolega z 10-letnim stażem, ale wtedy jego kariera dopiero raczkowała" - zaznaczył.
Zborowski podkreślił, że Krzysztof Kowalewski był "wybitnym aktorem obdarzonym niesłychaną siłą intensywności przekazu, niesłychaną wszechstronnością, niezwykłym zupełnie talentem", a "przy tej swojej wielkości, wybitności był niesłychanie koleżeński" i "miał ogromny autorytet". "Zostaniesz na zawsze w naszych sercach, pamięci, w uśmiechu, jaki będzie się zawsze pojawiał na wspomnienie Ciebie. Pozostaniesz jako przecudowny kumpel, fenomenalny aktor i dobry, mądry człowiek" - podsumował.
***Zobacz także***
Kowalewskiego pożegnała też Marta Lipińska, aktorka, jego wieloletnia partnerka sceniczna, radiowa i filmowa.
"Krzysieńku, tak zawsze zwracałam się do Ciebie. Przez ponad 40 lat spotykaliśmy się przy pracy na wszystkich możliwych polach naszego zawodu, przede wszystkim w teatrze, w radio, w filmie, w telewizji i przy nagraniach. Oczywiście teatr był najważniejszy. Ten nasz nie za duży Teatr Współczesny na Mokotowskiej 13 był kuźnią Twoich wspaniałych ról. Właściwie nie ról a kreacji, ponieważ w tym teatrze miałeś możliwość przebywania w najlepszym towarzystwie, najwspanialszych autorów. Począwszy od Szekspira, a skończywszy na naszym uwielbianym przez nas Mrożku" - mówiła Lipińska.
Podkreśliła, że praca z Kowalewskim była "czymś wyjątkowym, czymś niepowtarzalnym". "Wiem, że to się już nigdy nie zdarzy" - przyznała. "Po prostu Twoja lojalność w stosunku do autora, w stosunku do kolegów, budowanie przedstawienia na najbardziej uczciwym poziomie po prostu jest czymś wyjątkowym" - oceniła aktorka.
Nawiązując do roli Sułka, w którą Kowalewski wcielał się w słuchowisku radiowym "Kocham pana, panie Sułku" autorstwa Jacka Janczarskiego, powiedziała, że "stworzenie roli takiej jak Sułek, przy pomocy tylko głosu, to było coś nadzwyczajnego". "To była kreacja stworzona przy pomocy głosu taka, że ludzie wiedzieli, jak Sułek wygląda, gdzie jest w danej chwili, czy kocha czy nie kocha, co porabia, jakie ma myśli, jakie ma poglądy" - powiedziała Lipińska.
Wzruszona dodała, że powinna się pożegnać, ale "nie potrafi". "Paradoksalnie ta pandemia cholerna przychodzi mi z pomocą, ponieważ nie chodzimy do teatru, teatr jest zamknięty, a tam bym chciała Go spotykać i spotykałabym Go co chwilę. Widziałabym Go, jak idzie przez parking, zawsze lekko spóźniony, ale pewnym krokiem, z rozbrajającym uśmiechem na twarzy, z błyskiem w cudownych, niebieskich oczach, które masz po nim Gabrysiu (córka Kowalewskiego - przyp. PAP), i mówi: 'sorry, korki'. Nie mogę się z Tobą pożegnać, jeszcze długo mi będziesz towarzyszył właściwie codziennie w tym wszystkim, co nas łączyło" - mówiła Lipińska.
Oceniła, że "to była niebanalna przyjaźń". "To była przyjaźń, która nie potrzebowała naszych kontaktów co chwilę, co tydzień, dziesiątki telefonów. Nic takiego nie było między nami, ale jak już był telefon, to był na pewno niekonwencjonalny i niezdawkowy - nie takie zwykłe 'co słychać', albo 'jak się czujesz'" - zdradziła Lipińska.
Dodała, że łączyły ich "poglądy". "Nasze poglądy na otaczający nas świat, na naszą Polskę kochaną, gdzie wkurzały nas podobne rzeczy. On wtedy potrafił puścić soczystą wiązankę, ja troszkę się podciągnęłam ostatnio, ale nie jestem w stanie Mu sprostać. W każdym razie bardziej wolę to, niż rzucać kapciem w telewizor. Tak tego robić, jak Krzyś, nikt nie potrafi i nie będzie potrafił. Krzysieńku kochany, nie umiem Cię pożegnać. Mówię do zobaczenia" - powiedziała.
Krzysztof Kowalewski urodził się 20 marca 1937 roku. Był absolwentem warszawskiej PWST. Był synem znanej przedwojennej aktorki Elżbiety Kowalewskiej. Zagrał około 100 ról filmowych w polskich filmach i serialach.
Na dużym ekranie zadebiutował w 1960 r. niewielką rolą w "Krzyżakach" w reżyserii Aleksandra Forda. Aktor zdobył również uznanie publiczności za rolę Zagłoby w ekranizacji "Ogniem i mieczem" w reżyserii Jerzego Hoffmana (1999).
Największą popularność przyniosły mu jednak postacie komediowe. Wystąpił m.in. w filmach: "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz" (1978), "Miś" (1980), "Rodzina Leśniewskich" (1980), "Wyjście awaryjne"(1982), "C.K. Dezerterzy" (1985), "Nowy Jork - czwarta rano"(1988), "Rozmowy kontrolowane"(1991), "Nic śmiesznego"(1995), a ostatnio - w filmie "Ryś" Stanisława Tyma (2007) i "Sercu na dłoni" (2008, reż. Krzysztof Zanussi).
Kowalewski jest również znany słuchaczom radiowym jako Pan Sułek w satyrycznym słuchowisku radiowym autorstwa Jacka Janczarskiego pt. "Kocham Pana, Panie Sułku".
Pan Sułek - "starszy bęcwał w młodym wieku" (jak określił tę postać sam Kowalewski) pojawił się na antenie radiowej Trójki w 1973 roku. Od początku towarzyszyła mu Pani Eliza (w tej roli Marta Lipińska). Na każde jej "Kocham Pana, Panie Sułku...", Sułek odpowiada nerwowym: "Cicho!".
W teatrze Kowalewski zadebiutował w 1961 r. rolą Willy'ego w przedstawieniu "Robin Hood" (Teatr Klasyczny). Potem grał kolejno w warszawskich teatrach: Klasycznym (1960-1961), Dramatycznym (1961-1962), Polskim (1962-1970), Studenckim Teatrze Satyryków (1970-1973) i w Teatrze Rozmaitości (1974-1977).
Od 1977 r. artysta był związany z warszawskim Teatrem Współczesnym. Na deskach tego teatru w ostatnich latach można było go zobaczyć m.in. w spektaklach "Namiętna kobieta", "Najdroższy", "Nim odleci", "Napis". Był wieloletnim wykładowcą PWST w Warszawie.