Reklama

"Pociąg do Hollywood": Tak Katarzyna Figura została polską Marylin Monroe

W środę mija 35 lat od premiery filmu Radosława Piwowarskiego "Pociąg do Hollywood". Kreacja Marioli Wafelek - bufetowej z "Warsu", która marzy o hollywoodzkiej karierze, przyniosła nieznanej wówczas szerzej Katarzynie Figurze Złotą Kaczkę oraz tytuł polskiej Marylin Monroe.

"Pociąg do Hollywood": Figura polską Marylin Monroe

Bohaterką "Pociągu do Hollywood" jest Mariola Wafelek (Katarzyna Figura), która - nazywana przez wszystkich Merlin - namiętnie pisze listy do słynnego reżysera Billy'ego Wildera. Na jedenaście listów nie otrzymała odpowiedzi, ale nie traci nadziei, że słynny reżyser kiedyś jednak powierzy jej rolę w swoim filmie. Przed laty jako mała dziewczynka, zamiast na lekcję religii, zbłądziła do remizy strażackiej na projekcję kina objazdowego wyświetlającego film "Pół żartem, pół serio".

Reklama

Zafascynowana sugestywną kreacją Marylin Monroe, od tamtej pory Merlin czuje w sobie powołanie na równie wielką gwiazdę ekranu. List do Wildera pisze jadąc pociągiem, w którym jako bufetowa trudni się sprzedażą piwa. Tam poznaje nieznajomego mężczyznę - Piotra Płaskina (Piotr Siwkiewicz)

Wkrótce potem dziewczyna i chłopak spotykają się znów, przypadkiem, na dworcu kolejowym. Piotr zdradza Marioli, że nie dostał się na studia operatorskie, mimo że pozdawał wszystkie egzaminy. Okazało się, że na przeszkodzie stanęła wada daltonizmu. Merlin wysyła go do znajomego rekwizytora, dzięki któremu sama statystuje w filmach.

Jakiś czas później poszukując Piotra w Fabryce Snów dowiaduje się, że chłopak awansował na asystenta reżysera. Wkrótce Piotr rewanżuje się jej, pomagając spełnić marzenie życia: umawia Merlin na spotkanie z reżyserem poszukującym odtwórczyni głównej roli w nowym filmie. Wyposażona przez Piotra w butelkę whisky Merlin nieśmiało przekracza próg apartamentu reżysera, który akurat przeżywa chwilę zwątpienia we własny talent i szuka telefonicznie wsparcia u swej mamusi. Merlin z poświęceniem rzuca się sfrustrowanemu reżyserowi na ratunek...

Wkrótce Merlin obejmuje rolę w filmie "Wampir w pałacu", niedługo potem zaś do dziewczyny dzwoni sam Billy Wilder.

"Pociąg do Hollywood": Marzenia rodzą się w młodym wieku

"Treścią filmu jest przestrzeń, jaka rozciąga się między rzeczywistością, kurzem życia a niebem marzeń i to, w jaki sposób bohaterowie próbują przebyć tę drogę. Zawsze mnie fascynowało, że marzenia, które w jakiś sposób sterują naszym dorosłym życiem, rodzą się w dzieciństwie" - mówił reżyser Radosław Piwowarski. Merlin marzy o Hollywood, w końcowej scenie dzwoni do niej sam Billy Wilder, ale co z tego wyniknie, nie wiadomo.

Jednak taki finał nie był planowany przez reżysera, wymusiła go po prostu rzeczywistość. Właściwe zakończenie filmu miało być zrealizowane w prawdziwym Hollywood, ale tak się nie stało, gdyż władze kinematografii nie zgodziły się na nakręcenie jakiejkolwiek sceny w USA.

Dwa poprzednie filmy Piwowarskiego - "Yesterday" i "Kochankowie mojej mamy" - przyniosły duże zyski, dzięki czemu reżyser otrzymał obietnicę, że przy trzecim filmie będzie mógł nakręcić jedną scenę w Kalifornii. Przez cały czas realizował więc "Pociąg do Hollywood" pod kątem tej jednej sceny, która miała być kręcona w prawdziwej Fabryce Snów. "Okazało się jednak, że były to tylko obiecanki, a moja naiwność - równa naiwności moich bohaterów" - skarżył się reżyser.

Krytyka przyjęła film Piwowarskiego z rezerwą. "Zabawa w kino jest tu zabawą na całego, środki aktorskie i reżyserskie mocne, na granicy pastiszu, niekiedy nawet karykatury. Inscenizacja surrealistyczna. Rozumiem, że chce iść Piwowarski z duchem czasu, jego kino jest teraz dynamiczniejsze, wizualnie atrakcyjniejsze, być może ciekawsze. A mnie jednak żal prostoty i bezpretensjonalności 'Yesterday', owego małomiasteczkowego klimatu odrobinę pokrewnego 'Ostatniemu seansowi filmowemu' [Petera] Bogdanovicha" - pisał na łamach "Kina" Maciej Pawlicki, snując również paralele między "Pociągiem do Hollywood" a "Purpurową różą z Kairu" Woody'ego Allena; obydwa te filmy pokazują kino jako rodzaj raju.

Pawlicki zwrócił też uwagę na kreację 24-letniej wówczas Katarzyny Figury, ale gwiazdą filmu był jednak dla niego Piotr Siwkiewicz, który grał już w poprzednim filmie reżysera - "Yesterday". Rolę w "Pociągu..." Radosław Piwowarski pisał specjalnie "pod Siwkiewicza".

"Pełne ekspresji aktorstwo Katarzyny Figury trudno jeszcze uznać za dojrzałe, ale widać już przynajmniej, że ma ona także i duszę. Piotr Siwkiewicz natomiast znów jest aktorską lokomotywą filmu Piwowarskiego. Najszybciej i najpełniej przyjmuje styl, jaki proponuje reżyser, by potem wzbogacić go siłą swej aktorskiej osobowości a niekiedy także sprowadzić z niebezpiecznych rejonów szarży na pewniejszy grunt autentyzmu" - chwalił aktora Pawlicki.

Mimo więc że recenzentowi o wiele bardziej podobało się "Yesterday", dostrzegł w "Pociągu do Hollywood" parę atutów.

"Kilka brawurowo aktorsko rozegranych scen (choćby 'spowiedź' Jerzego Stuhra), wiele pełnych uroku, zaskakująco świeżych pomysłów reżyserskich, wiele filmowego pastiszu, kryptocytatów oraz sam temat składają się na warte grzechu, efektowne widowisko" - spuentował Pawlicki.

"Pociąg do Hollywood": Tak Figura zyskała status najatrakcyjniejszej

"Pociąg do Hollywood" zmieszał za to z błotem na łamach "Filmu" Piotr Bratkowski, skarżąc się na scenariusz filmu. Według niego, gdyby "Pociąg do Hollywood" odczytywać dosłownie - czyli jako "opowieść o dziewczynie marzącej o karierze hollywoodzkiej gwiazdy", wtedy film Piwowarskiego staje się niczym więcej, jak "ciągiem piramidalnych i anachronicznych nonsensów" - Bratkowski utyskiwał na logikę narracyjną "Pociągu...".

Oberwał Piwowarski za konstrukcję psychologiczną głównej bohaterki. Tak jak Płaskin - kandydat na operatora - nie widzi kolorów, tak Wafelek - kandydatka na gwiazdę - ma rzekomo zły zgryz.

"Gdyby Merlin naprawdę dążyła do kariery aktorskiej, wiedziałaby, że istnieją sposoby stwarzające większe szanse niż owa beznadziejna epistolografia; zapewne również zainteresowałaby się nauką zwaną logopedią, zajmująca się podobnymi defektami jak ten, który zniechęcił do niej komisję egzaminacyjną. Po drugie zaś - Merlin taka, jaką oglądamy na ekranie, nie usłyszałaby nigdy nazwiska Billy'ego Wildera, a gdyby usłyszała, to zapomniałaby natychmiast, a gdyby naprawdę to nazwisko zapamiętała, to nie byłaby bufetową w Warsie, lecz studentką któregoś z wydziałów humanistycznych (...) " - tłumaczył Piwowarskiemu Bratkowski.

Katarzyna Figura spodobała się za to widzom, czytelnicy miesięcznika "Film" (tego samego, który zamieścił recenzję Bratkowskiego) uhonorowali jej występ w "Pociągu..." Złota Kaczką. Wkrótce zaś aktorka dostała rolę w komediowym hicie Juliusza Machulskiego - "Kingsajz". Rola "superblondyny" w filmie Marka Koterskiego umocniła zaś wizerunek Figury jako pierwszej najbardziej pociągającej kobiety polskiego kina i przyniosła jej jeszcze większą popularność.

Piotrowi Siwkiewiczowi role u Piwowarskiego (zagrał później jeszcze w "Marcowych migdałach") zamiast otworzyć drogę do wielkiej kariery, okazały się jedynie przepustką do wyjazdu na Zachód. Pod pseudonimem Piotr Shivak zagrał w wielu francuskich filmach telewizyjnych. Po latach regularnie grywał również w polskich serialach.

Katarzyna Figura: To historia mojego życia

"Ten film, to w pewnym sensie historia mojego życia. Od Piotra Siwkiewicza, z którym studiowałam w PWST, dowiedziałam się, że Radosław Piwowarski przygotowuje się do realizacji 'Pociągu do Hollywood'. Piotrek zdradził mi, że reżyser do głównej roli wymarzył sobie Joannę Pacułę. Nie przejmując się tym, postanowiłam zawalczyć. Jadąc pociągiem na zdjęcia do 'Komediantki', napisałam do Sławka list, który doprowadził mnie do castingu, a dalej przyniósł mi rolę Marioli Wafelek vel Merlin. Łatwo nie było, bo Sławek szukając odtwórczyni roli Marioli, obejrzał chyba wszystkie polskie aktorki" - opowiadała Katarzyna Figura podczas cyfrowej premiery filmu w 2016 roku.

Było jednak warto. "Pociąg do Hollywood" wywindował Katarzynę Figurę na szczyty popularności. "Kiedy ten film trafił do kin z dnia na dzień wszyscy mnie znali. Wszyscy o mnie wiedzieli. To było niesamowite. To było spełnienie marzenia" - wspominała z nostalgią Katarzyna Figura.

"Realizacja tego filmu była niczym skok na bungee. Szczególnie scena finałowa była jak na ówczesne czasy prawdziwą rewolucją obyczajową. I to nie tylko w Polsce. Pamiętam, że film był pokazywany w Japonii. Zostałam zaproszona na premierę i nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. W końcowej scenie nasze miejsca intymne przez cały czas zasłonięte były chmurkami" - mówiła Katarzyna Figura.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Pociąg do Hollywood
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy