Patricia Arquette i jej matczyne rozterki
Dla większości aktorów trzy miesiące pracy na planie filmowym to długo. Sześć miesięcy to już udręka. "Boyhood", nowy film Richarda Linklatera, przewartościowuje jednak te pojęcia. Prace nad nim trwały... 12 lat.
Jeśli jesteś dziecięcym aktorem i masz 6 lat - a tyle właśnie w 2002 roku, kiedy padał pierwszy klaps, miał Ellar Coltrane, odtwórca roli głównego bohatera, Masona - występy przed kamerą to dla ciebie tylko jeden z wielu sposobów spędzania czasu, jakkolwiek fascynujący.
Jeśli jednak jesteś Patricią Arquette i przez 12 lat wcielasz się w rozwiedzioną matkę dwójki dzieci (w rzeczywistości też będąc rozwiedzioną matką dwójki dzieci), to taki projekt staje się zupełnie nowym aktorskim wyzwaniem, rzuconym wiarygodności, którą musisz osiągnąć w danej roli.
- Chciałam ukazać macierzyństwo takim, jakie ono faktycznie jest, bez pudrowania - opowiada 46-letnia aktorka. Niech was jednak nie zmyli metryka: w seksownym mini, czarnych rajstopach i na wysokich obcasach moja rozmówczyni wygląda na dziesięć lat mniej. - Samotne rodzicielstwo jest trudne, jeśli to na tobie spoczywa większość obowiązków wychowawczych. Jest trudne także wtedy, kiedy nie powodzi ci się zbyt dobrze, i kiedy nie masz znikąd wsparcia. Moja bohaterka Oliwia, stara się awansować w życiu, tak, by mogła zapewnić swoim dzieciom lepszy los. To tak, jakby próbowała wnieść pod górę na plecach troje ludzi.
- Niemniej ważne jest jej pragnienie stworzenia szczęśliwej rodziny dla swoich pociech i znalezienia dla nich dobrego ojczyma, który stałby się dla nich wzorem do naśladowania - dodaje. - Oliwia ma za sobą dwa związki i dwa małżeństwa. Na początku każdy z tych mężczyzn wydawał się być jak najbardziej w porządku. OK, może i dała się wystrychnąć na dudka, ale jaka jest alternatywa? Nie wiąż się nigdy i z nikim? Jesteś samotną matką, więc na osiemnaście lat porzuć wszelkie myśli o dobrej zabawie?
Patricia wie, co mówi. Sama jest matką 25-letniego Enzo, którego ojcem jest muzyk Paul Rossi, a także 11-letniej Harlow, która jest owocem małżeństwa aktorki z kolegą po fachu, Thomasem Jane.
- Bycie samotnym rodzicem przez te wszystkie lata nie było łatwe - przyznaje gwiazda. - Olivię i mnie wiele łączy. Przychodzą takie chwile, kiedy myślisz, że poniosłaś porażkę; że nie odezwałaś się do dziecka tak, jak powinnaś; że nie zauważyłaś czegoś ważnego. Przekonujesz się na własnej skórze o tym, ze błądzenie jest wpisane w istotę człowieczeństwa.
Aktorka wzdycha, po czym dodaje: - Ale w tym wszystkim jest też ogromna miłość. Te dzieci mają świadomość własnej wartości. Nie wszystko jest takie gorzkie.
Patricii Arquette od początku jej kariery przyświecał jeden cel: być jak najbardziej autentyczną w swoich filmowych wcieleniach. To dlatego ucieszyła się, że będzie mogła ubogacić postać Olivii swoimi własnymi doświadczeniami.
- Chcieliśmy, żeby powstał z tego prawdziwy film o ludziach - mówi. - Tutaj nie chodzi tylko o pokazanie, jak dorastają dzieci, co samo w sobie jest, oczywiście, niesamowite. Równie ważne jest dorastanie rodziców.
Plan Richarda Linklatera zakładał, że przez kilkanaście lat cała ekipa będzie spotykać się raz do roku na planie filmowym, by w ciągu określonej liczby dni dokręcić kolejny fragment opowieści. Aktorzy - w tym córka reżysera, Lorelei, grająca starszą siostrę Masona - dojrzewali więc razem ze swoimi postaciami.
- To było jak swoista animacja poklatkowa - mówi Arquette. - Co roku cieszyłam się, kiedy zbliżało się nasze kolejne spotkanie. Chociaż niektóre sceny były emocjonalnie ciężkie do odegrania, czułam, jak bardzo prawdziwy jest ich wydźwięk.
Aktorka zapewnia również, że z ciekawością obserwowała skutki upływu czasu na swojej twarzy. - Oglądanie tych zmian było fascynujące. Ani przez chwilę nie bałam się, że z tak niekonwencjonalnego projektu nic nie wyjdzie. Co ciekawe, Rick (Linklater - red.) nakreślił nam fabułę bardzo ogólnikowo. Nikt z nas nie dostał nigdy do rąk scenariusza z prawdziwego zdarzenia.
- Przed każdą doroczną sesją na planie spotykaliśmy się, żeby podyskutować o tym, co ma się wydarzyć. Każdy dzielił się wspomnieniami ze swojego życia. "Kiedy moi rodzice się rozwiedli, mama powiedziała..." I tak dalej. Wrzucaliśmy te wszystkie wyznania do wielkiego worka i dyskutowaliśmy nad znaczeniem słów z przeszłości. To były bardzo prawdziwe rozmowy - i bardzo ludzkie.
Wspomnienia, którymi ona sama dzieliła się z ekipą, bywały bardzo różne. Zdarzały się wśród nich i takie, które były zupełnie trywialne.
- Podczas jednej z takich "sesji" przypomniałam sobie incydent z nieczynną toaletą w naszym rodzinnym domu. Pamiętam, że mama zaprosiła tego dnia gości, a na drzwiach wywiesiła karteczkę, na której było napisane: "Nie korzystać z WC". Ktoś jednak nie wziął sobie tego do serca... Jak widać, czerpaliśmy z naszych przeżyć pełnymi garściami.
Szczególnie mocno aktorka przeżywała scenę, w której Mason, syn Olivii, wyjeżdża na studia. - Niewiele wcześniej przeżyłam to samo z moim własnym synem, z tym, że wyglądało to inaczej niż w naszym filmie. Zanim ostatecznie odjechał, starałam się zachować zimną krew i kamienną twarz. "Nie denerwuj się, będzie wspaniale, zobaczysz..." Ale kiedy zniknął za zakrętem, rozbeczałam się i histeryzowałam przez kilka godzin. To było tak, jakby coś we mnie umarło... Tydzień później syn zadzwonił, żeby zapytać o coś związanego z ubezpieczeniem, i wtedy do mnie dotarło, że przecież moje macierzyństwo się jeszcze nie kończy.
Przeczytaj recenzję filmu "Boyhood" na stronach INTERIA.PL!
Patricię Arquette oglądamy na dużym ekranie już od 27 lat. Aktorka debiutowała w trzeciej części "Koszmaru z ulicy Wiązów" ("Koszmar z ulicy Wiązów 3: Wojownicy snów"). Był to rok 1987. Wkrótce zaczęła dostawać kolejne propozycje. Znamy ją m.in. z "Indiańskiego biegacza", "Prawdziwego romansu", "Ucieczki z Rangunu", "Igraszek z losem" czy "Wojny plemników". (...) Ostatnimi czasy największe sukcesy Arquette odnosi jednak w telewizji. Przez siedem sezonów (2005-2011) była gwiazdą serialu "Medium", w którym grała kobietę wykorzystującą swój dar nawiązywania kontaktu z duszami zmarłych w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych. W ubiegłym roku dołączyła do obsady głośnego "Zakazanego imperium", wcielając się w Sally Wheet, obdarzoną nieprzeciętnym temperamentem właścicielkę nielegalnego baru.
Romans aktorki z małym ekranem będzie miał swój ciąg dalszy już niebawem. W nowym serialu "CSI: Cyber" zagra specjalistkę do spraw przestępczości komputerowej.
- Nigdy wcześniej nie grałam policjantki ani funkcjonariuszki FBI - wyznaje Patricia. - To ciekawy archetyp telewizyjny, z którym chętnie się zmierzę. Moja postać to kobieta bardzo pewna siebie, o skomplikowanej psychice. Jej doświadczenie zawodowe czyni z niej rozchwytywaną specjalistkę w jej dziedzinie. (...)
Patricia Arquette ma czworo rodzeństwa. Rosanna, David, Richmond i Alexis (właściwie Robert) również związali swoje życie ze sceną i aktorstwem, podobnie zresztą jak ich ojciec i dziadek. Dzieciństwo spędzili w artystycznej komunie, z której Patricia uciekła jako nastolatka, by zamieszkać ze starszą o niecałe dziesięć lat Rosanną. Chociaż ta ostatnia była już wtedy uznaną aktorką, dziś to właśnie Patricia jest najbardziej rozpoznawalną i zawodowo aktywną przedstawicielką słynnego aktorskiego klanu. Być może "CSI: Cyber", o którym już jest głośno, jeszcze bardziej podniesie jej status.
- Każdego dnia 78 milionów widzów na całym świecie ogląda odcinek któregoś serialu z cyklu "CSI" - mówi. - Nie, żebym chciała od razu być gwiazdą światowego formatu... W sumie to zastanawiam się, czy chcę, żeby moja twarz trafiła na ekrany telewizorów w takim na przykład Dubaju...
Zamyśla się na kilka chwil, po czym uradowana oznajmia:
- Ale na pewno chcę, żeby spoglądała na mieszkańców jakiejś trzcinowej chatki w Tajlandii!
© 2014 Nancy Mills
Tłum. Katarzyna Kasińska
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!