Reklama

"Boyhood" [recenzja]: Biblia banałów

"Boyhood" wydaje się filmem niemożliwym: to eksperyment, z którym nie będzie miała problemu mainstreamowa widownia, i arcydzieło, które pozostaje tworem skromnym i bezpretensjonalnym.

"Boyhood" jest pod wieloma względami sumą twórczości Richarda Linklatera. Kronikarz codziennej rutyny, który w "Przed wschodem słońca", "Przed zachodem słońca" i "Przed północą" równo co dziewięć lat sprawdzał, jak potoczyły się losy pewnej pary, tym razem dokonał kompresji czasu w obrębie pojedynczego filmu - przez dwanaście lat, rok po roku, dogrywał kolejne sceny z coraz starszą obsadą. Reżyser pokoleniowej "Uczniowskiej balangi", pięćdziesięcioletni artysta, którego nigdy nie przestała interesować młodość, stworzył dzieło w całości poświęcone procesowi dojrzewania.

Reklama

Jak wskazuje tytuł, "Boyhood" opowiada o chłopięctwie - o szarej strefie pomiędzy dzieciństwem a dorosłością. Głównego bohatera, Masona (Ellar Coltrane), poznajemy, kiedy ma sześć lat. W ciągu trzech godzin trwania filmu i dwunastu lat jego życia, po których opuszcza dom rodzinny, zmienia się nie do poznania. Z fana "Harry'ego Pottera" przeistacza się w czytelnika Kurta Vonneguta, gry komputerowe porzuca na rzecz fotografii artystycznej, przestaje gapić się w chmury i zaczyna oglądać się za dziewczynami. Przez ten czas po jego twarzy wędruje mapa pryszczy, mozolnie kiełkuje pierwszy zarost. To, co w innych filmach załatwia charakteryzacja, tutaj dokonały hormony.

W tej drodze towarzyszy Masonowi rodzina: mieszkający osobno rodzice (Ethan Hawke i Patricia Arquette) oraz starsza siostra (Lorelei Linklater). Kolejne etapy w życiu Masona pokrywają się ze zmianami w życiu jego bliskich. Kiedy jest jeszcze mały, ojciec i matka próbują otrząsnąć się z wpadki, jaką było przedwczesne spłodzenie dwójki dzieci. Kiedy dorasta, jego rodzice pomału odnajdują stabilizację - każde jednak osobno. Jedną z najlepszych i najważniejszych scen w "Boyhood" jest ta, w której matka dostaje napadu histerii, gdy Mason szykuje się do wyjazdu na studia. To, co dla niego jest początkiem, dla niej jest końcem pewnego etapu i przypomnieniem, że przeżyła już swoją młodość.

Wszystko płynie: montaż szatkuje filmowy czas na szereg anegdot. Wiele z nich niesie jakąś mniej lub bardziej jawnie sformułowaną myśl. Że ludzie tak długo będą wchodzić do tej samej rzeki, aż prawie się w niej nie utopią. Że nawet najwięksi nonkonformiści wraz z wiekiem potrafią porzucić swoje ideały niczym stare i za małe ubranie. Że przekonanie o własnej wyjątkowości samo w sobie nie wystarczy do osiągnięcia sukcesu. Że im jest się młodszym, tym szybciej goją się rany. Gdyby któreś z tych stwierdzeń wygłosić osobno, zabrzmiałoby pewnie banalnie, zebrane jednak razem, wchodzą ze sobą w dialog i tworzą zniuansowaną opowieść.

Miłość i rozstanie, przyjaźń i alienacja, pasja i alkoholizm - chociaż w "Boyhood" nie brakuje bolesnych scen, to w ostatecznym rozrachunku minusy nie przysłaniają plusów, świat filmu nie przestaje wydawać się dobrym i fajnym miejscem. Dzieje się tak dzięki wspaniale napisanym i zagranym bohaterom, którzy nawet w obliczu nieszczęścia nigdy do końca nie tracą fasonu. Dzieje się tak również, dzięki temu, że Linklater dba o to, aby historia zakończyła się w odpowiednim momencie, na długie lata przed tym, jak Masona i jego bliskich dopadną choroby i starość. "Boyhood" nie wydaje się jednak naiwnie czy kłamliwe. To wyznanie wiary i list miłosny do życia.

10/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Boyhood", reż. Richard Linklater, USA 2014, dystrybucja: UIP, premiera kinowa: 29 sierpnia 2014.

--------------------------------------------------------------------------------------

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy