Reklama

Pamięta o życiu poza planem

Rola Violi Firlej w filmie "Wymyk" Grega Zglińskiego - prywatnie męża aktorki - przyniosła jej Złote Lwy na festiwalu w Gdyni. Gabriela Muskała przyznaje, że nagrody bardzo mobilizują ją do pracy. A tej będzie sporo!

Pani bohaterka jest zahukana. Nie pracuje i milczy, gdy teściowa okazuje jej antypatię. Typowa żona z małego miasta?

Gabriela Muskała: - Myślę, że takich małżeństw jak Alfred (Robert Więckiewicz) i Viola jest wiele, nie tylko w małych miasteczkach. Violę poznajemy jako smutną, wypielęgnowaną żonę swojego męża, która popołudniami prasuje mu koszule i z braku innych zajęć ogląda głupie filmiki w internecie. Kiedyś chciała mieć dzieci, chciała pracować, ale zrezygnowała z tych marzeń, bo nie pasowały do planów Alfreda. Czasami od naszych marzeń ważniejsza jest czyjaś akceptacja. Zgadzamy się na kompromisy, żeby nas kochano. Tylko zapominamy, że nie ma w życiu nic gorszego niż rezygnacja z siebie.

Reklama

Jak opisałaby pani Firlejów?

- To ludzie, którym się wydaje, że wszystko już o sobie wiedzą. Po 10 latach pozornego szczęścia są pewni, że w ich relacji nie ma mowy o zaskoczeniach czy rozczarowaniach. Niby wszystko jest w porządku, bo się nie kłócą i pamiętają o kolejnych rocznicach ślubu, ale ich prawdziwe potrzeby, tęsknoty i marzenia, zostały uśpione. I to jest ta bomba, która bezgłośnie tyka gdzieś pod skórą.

Małżeństwo z Robertem Więckiewiczem to dla pani nic nowego, na planie "Wymyku" zagrali państwo rodzinę po raz trzeci. Czy za każdym razem grało się państwu tak samo?

- To prawda, wcześniej spotkaliśmy się w sztuce "Koronacja" w Teatrze Narodowym, gdzie byłam zdradzaną żoną, następnie w serialu TVP "Londyńczycy", gdzie z kolei to ja zdradziłam. W filmie "Wymyk" po 10 latach małżeństwa odeszłam, ale z promykiem nadziei na powrót. Za każdym razem walczyliśmy z Robertem o to, by zarówno relacje, jak i postaci były zupełnie inne, żeby to nie byli znów Muskała z Więckiewiczem, tylko Beata z Maćkiem, Ewa z Marcinem i Viola z Alfredem. Oboje jesteśmy aktorami, którzy w kolejnych rolach nie lubią się powtarzać. Teraz czekam na nasze czwarte spotkanie, żeby wszystko między nami miało okazję dobrze się skończyć...

Reżyserem "Wymyku" jest pani partner życiowy, Greg Zgliński. Ciężko było nie rozmawiać w domu o pracy na planie?

- Nie jest możliwe, żeby odciąć się całkiem od planu w trakcie zdjęć, zwłaszcza gdy spotyka się dwoje perfekcjonistów takich jak my. Ale też nie jesteśmy oszołomami i nigdy nie zapominamy o obowiązkach codzienności, takich jak ugotowanie obiadu, zrobienie zakupów czy odpoczynek. Jak dotąd udaje nam się zachować zdrowy balans.

Film "Wymyk" otrzymał w 2011 roku Złote Lwy - za reżyserię oraz za Pani rolę kobiecą. Co nagrody wnoszą w pani życie?

- Każda jest dla mnie ważna, bo potwierdza, że robię to, co powinnam robić, że to jest dobre i że podoba się innym.

Wkrótce pojawi się pani w dwóch filmach - "Warsaw by Night" Natalii Korynckiej-Gruz oraz "Serce, serduszko i wyprawa na koniec świata" Jana Jakuba Kolskiego.

- "Warsaw by Night" to wielowątkowa opowieść o współczesnych mieszkańcach Warszawy. Gram bardzo wyrazisty epizod sfrustrowanej i zupełnie niedojrzałej matki, która mimo starań jest chyba najgorszym przykładem do naśladowania dla swojej córki. Dużo większą i bardziej pozytywną postać gram w najnowszym filmie Jana Jakuba Kolskiego. To trochę zwariowana weterynarz Basieńka, która jeździ po wsi swoim sfatygowanym jeepem i ratuje ukochane zwierzęta, a przy okazji, z rozpędu, leczy też ich właścicieli.

Rozmawiała Małgorzata Mordzińska.

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: życia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy