Reklama

Oskarżony: Quentin Tarantino!

Dawno żaden film nie wywołał w Stanach Zjednoczonych tak gorącej dyskusji jak "Django" Quentina Tarantino. Bękarta amerykańskiego kina oskarżono o rasizm, gloryfikację przemocy oraz komercjalizację tematu niewolnictwa. Nic dziwnego, że "Django" stał się już najbardziej kasową ze wszystkich jego produkcji.

Zacznijmy od... "7 psychopatów". Goszcząca od kilku tygodni na naszych ekranach czarna komedia Martina Mcdonagha jest opowieścią o pewnym scenarzyście (Colin Farrell), który próbuje skończyć pisanie zamówionego filmu. Kiedy wspólnie ze swym kolegą, bezrobotnym aktorem (Sam Rockwell), w wyniku niespodziewanych wydarzeń lądują na pustynnym pustkowiu, ten drugi podejmuje się próby dokończenia tekstu. Całą misternie konstruowaną fabułę postanawia jednak wysadzić w powietrze finałową strzelaniną. Bohater Rockwella przypomina trochę Quentina Tarantino. Oglądając "Django" czujemy, że w końcu nastąpi moment, kiedy cały spektakl zamieni się w jedną wielką rzeź...

"Nie jestem twoim niewolnikiem!"

Przemoc, przemoc, przemoc... Dlaczego przemoc, skąd przemoc, po co przemoc? Tarantino nie raz musiał odpowiadać na podobne pytania - już debiutancki obraz amerykańskiego reżysera "Wściekłe psy" atakowany był za nadużywanie wulgaryzmów oraz nagromadzenie scen przemocy.

Przy okazji "Django" Tarantino jednak po raz pierwszy nie wytrzymał... W telewizyjnym wywiadzie dla programu "Evening News" brytyjskiej stacji Channel 4 twórca "Django" nagle zaatakował prowadzącego rozmowę Krishnana Guru-Murthy'ego. Zapytany o związek między przemocą w prawdziwym życiu a przemocą pokazywaną na ekranie Tarantino wyraźnie się zdenerwował: "Proszę nie zadawać mi takich pytań!" - wypalił reżyser po czym zadeklarował: "Nie jestem twoim niewolnikiem, a ty nie jesteś moim panem. Nie zmusisz mnie, żebym zatańczył, jak mi zagrasz. Nie jestem twoja małpką" - Tarantino nie potrafił ukryć irytacji.

Reklama

"Nie chcę opowiadać o implikacjach scen przemocy, Powód, dla którego nie chcę podejmować tego tematu jest taki, że powiedziałem już wszystko, co miałem do powiedzenia w tej kwestii. Jeśli komuś zależy, by dowiedzieć się, co mam na ten temat do powiedzenia, wystarczy że mnie wygoogluje - znajdzie moje wypowiedzi z ostatnich 20 lat. Nie zmieniłem w tym czasie zdania".


Oddajmy więc głos Sergio Leone - mistrzowi spaghetti westernu, którego filmy stanowią jedną z inspiracji przy powstawaniu "Django". "Do pewnego czasu westerny przypominały trochę gry dla dzieci. Ludzie po zabiciu przewracali się do przodu, zamiast gruchnąć o ziemię na plecy. Kule trafiały w ciało, nie zostawiając żadnego śladu. Czułem, że film 'Za garść dolarów' był przełomem, jeśli idzie o sposób prezentacji przemocy na ekranie i wyznaczył granice realizmu, których się obecnie trzymamy" - mówił w 1982 roku Leone.

Gdyby Sergio Leone kręcił jeszcze filmy, prawdopodobnie przypominałyby one dzieła Quentina Tarantino. "Django" wzięło się jednak z inspiracji innym klasykiem spaghetti westernu - "Django" Sergio Corbucciego (oryginalny tytuł filmu Tarantino to "Django Unchained").

"Django" jak "Pokłosie"?

Film Corbucciego z 1966 roku opowiadał klasyczną westernową historię. W mieście pojawia się Obcy, który wywraca panujący w mieście porządek, przeciwstawiając się panującemu w nim Złu (personifikuje go brutalny lokalny major Jackson). Jednak już pierwsze spotkanie z Obcym, czyli tytułowym Django, jest co najmniej niepokojące.

Tajemniczy samotnik, w nasuniętym na oczy kapeluszu i czarnej pelerynie ciągnie za sobą na ubłoconym sznurze... trumnę. Kiedy zaś będzie zmuszony poradzić sobie w pojedynkę z 40-osobowym oddziałem majora Jacksona, przycupnie z nią przy wielkim pniu, który leży przy jedynej w miasteczku ulicy, spokojnie wyczeka aż napastnicy zbliżą się do niego na odległość strzału, po czym otworzy wieko i wyciągnie wielki... karabin maszynowy!

"Django" Corbucciego był więc czysto filmową zabawą, rozsadzaniem czarno-białego schematu westernowej konwencji oraz antycypowaniem nadchodzących trendów amerykańskiego kina akcji (pomysł finałowej strzelaniny zostanie po latach wykorzystany w filmach serii "Rambo").


Tarantino przyznał, że pomysł na nakręcenie własnej wersji "Django" przyszedł mu do głowy, gdy... pisał książkę o Sergio Corbuccim. Świat, jaki Corbucci przedstawiała w swoim westernach wydał się Tarantino bardzo "surrealistyczny i podejmujący faszystowskie wątki". "Najlepsze jest to, że pisząc taką książkę nie musisz przejmować się tym, co naprawdę myślał twój bohater. Pisałem więc i doszedłem do wniosku: "Nie wiem, czy Corbucci kręcąc swoje filmy myślał o nich w ten sposób, ale ja dzisiaj tak właśnie je widzę. I mogę nakręcić to jeszcze raz!" - Tarantino wykrzyknął "eureka!".

Niedługo potem w wywiadzie dla "Daily Telegraph" zwierzał się ze swoich najbliższych planów: "Chcę nakręcić film, który konfrontowałby się z haniebną przeszłością Ameryki i tematem niewolnictwa, ale zrobić to w konwencji spaghetti westernu" - deklarował Tarantino zapowiadając, że Ameryka tak naprawdę nigdy nie poradziła sobie z tym tematem, "ponieważ się go wstydzi". 'Inne kraje nie podejmują się nakręcić takiego filmu, ponieważ czują, że nie mają do tego prawa".

Tarantino brzmi tu trochę jak Władysław Pasikowski wyjaśniający okoliczności powstania "Pokłosia", prawda?

Słowo na "n"

Zanim jeszcze "Django" trafił na ekrany kin, lont podpalił czarnoskóry reżyser Spike Lee. Zastrzegając, że "z szacunku dla swych przodków" nie zamierza oglądać filmu Tarantino, wezwał do bojkotu "Django". "Historia amerykańskiego niewolnictwa to nie jest temat na spaghetti western w stylu Sergio Leone. To był holokaust" - napisał Lee, sugerując równocześnie, że nie podoba mu się, jak w filmach Tarantino mówi się o Afroamerykanach.

Chodzi o "słowo na n" (nigger - obraźliwe określenie na czarnoskórą osobę), którego nadużywają bohaterowie "Django" (zarówno biali, jak i czarnoskórzy). Tarantino wziął w obronę Antoine Fuqua, reżyser oscarowego "Dnia próby". "Jeśli akcja filmu rozgrywa się w latach 50. XIX wieku, z ekranu musi paść 'słowo na n', ponieważ takiego języka wtedy używano. W takim filmu musi również znaleźć się temat niewolnictwa, ponieważ taka była wtedy rzeczywistość" - powiedział Fuqua.

"Nie uważam, żeby Quentin Tarantino był rasistą" - dodał czarnoskóry reżyser powołując się swoją przyjaźń z Jamiem Foxxem - odtwórcą tytułowej roli w "Django". "Na pewno [Jamie] nie wziąłby udziału w filmie, który mógłby być w odbierany jako rasistowski" - dodał Fuqua.


Swego reżysera w obronę wziął także sam Django, czyli Jamie Foxx. "Zastanawiam się, skąd się wziął Spike Lee? Nie lubi Whoopi Goldberg, nie lubi Tylera Perry'ego, chyba nie lubi nikogo" - Foxx powiedział w rozmowie z "Guardianem" twierdząc, że krytykowanie czyjegoś filmu bez obejrzenia go jest "nieodpowiedzialne".

Foxx zareagował również na zarzut, że temat niewolnictwa powinien podjąć czarnoskóry reżyser.

"Historia show-biznesu aż roi się od białych opowiadających czarne historie i białych piosenkarzy śpiewających czarne przeboje. Czasem przynosi to świetne efekty, czasem rezultat jest opłakany. Weźmy Pata Boone'a śpiewającego piosenkę Little Richarda... No właśnie... Nie bardzo. Ale nikt mi nie powie, że Eminem nie daje rady tylko dlatego, że jest biały?!" - spytał retorycznie Foxx.

Co tam historia, najważniejsze jest kino!

Erin Aubry Kaplan z gazety "Los Angeles Times" porównała "Django" do starszego filmu Tarantino - "Jakcie Brown". W tamtym obrazie, w którym główną rolę Tarantino powierzył Pam Grier - gwieździe popularnych w latach 70. filmów nurtu blaxsploitation - również nie brakowało dosadnego języka Afroamerykanów; Kaplan twierdzi jednak, że Tarantino w "Django" przekroczył granicę dobrego smaku przerabiając temat niewolnictwa na rozrywkę klasy B.

Komercjalizację oraz trywializację niewolnictwa zarzucono również po premierze producentowi "Django" - Harveyovi Weinsteinowi. Poszło o figurki bohaterów westernu Tarantino, które trafiły do sklepów. Pod specjalną petycją, domagającą wycofania produktu ze sklepów, podpisały się tysiące osób, zarzucając producentom filmu chęć zarobienia na "cierpieniu naszych przodków". Weinstein Company w końcu zdecydowało się na wycofanie zabawek (były dozwolone od 17 roku życia!) ze sklepowych półek, jednak niesmak pozostał.

Tylko że Tarantino zawsze może obronić się argumentem fikcyjności swojej historii. W końcu jego zwariowana opowieść o niewolniku, który zostaje łowcą głów i zabija białych za ich pieniądze, za nic ma historyczną akuratność. Tak jak we wcześniejszych "Bękartach wojny" z premedytacją zabił Hitlera przed zakończeniem II wojny światowej, tak w "Django" wprowadza np. członków Ku-Klux-Klanu, mimo że rasistowska organizacja założona została dopiero po zakończeniu wojny secesyjnej. Dla Tarantino ważniejsza od historycznej akuratności jest jednak wierność X muzie! Kto oglądał "Django" ten wie, że dowcip z Ku-Klux-Klanem udał mu się wybornie.

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tarantino Quentin | Django | django | Django Unchained
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy