Reklama

Olgierd Łukaszewicz: Aktor to jest świadek człowieczeństwa

Aktor to jest świadek człowieczeństwa, a nie nalepka na towar - powiedział prezes ZASP Olgierd Łukaszewicz w rozmowie o misji teatru publicznego, zadaniach i sukcesach stowarzyszenia w przeddzień 58. Zwyczajnego Walnego Zjazdu Delegatów.

Aktor to jest świadek człowieczeństwa, a nie nalepka na towar - powiedział prezes ZASP Olgierd Łukaszewicz w rozmowie o misji teatru publicznego, zadaniach i sukcesach stowarzyszenia w przeddzień 58. Zwyczajnego Walnego Zjazdu Delegatów.
Najważniejsze jest wzbudzenie w naszym środowisku odpowiedzialności za rozwój teatru i jego kadry - twierdzi Olgierd Łukaszewicz /Andras Szilagyi /MWMedia

Nasza rozmowa odbywa się w roku jubileuszu 100-lecia ZASP - Stowarzyszenia Polskich Artystów Teatru, Filmu, Radia i Telewizji, pod koniec trzeciej kadencji pańskiej prezesury w związku. Ale też w przeddzień 58. Zwyczajnego Walnego Zjazdu Delegatów ZASP, który rozpocznie się 16 kwietnia w Teatrze Lalka w Warszawie. Od lat postuluje pan wykreowanie samorządowych organizatorów teatrów publicznych. Czy ta idea ma szansę powodzenia?

Olgierd Łukaszewicz: - Realizowałem program pod hasłem "Potrzeba nowego porozumienia na rzecz teatrów, oper i filharmonii". Angażowałem w tej sprawie samorządowców i urząd prezydenta. Pozostałem na poziomie haseł, choć wzmocnionych ekspertyzami prawnymi. 

Reklama

Co sądzi pan o kondycji teatru polskiego obecnie?

- Obserwuję nowe zjawisko, to zespoły teatralne chciałyby wybierać dyrektorów i decydować o swoim rozwoju. Rodzi to konflikty, ale świadczy o wysokich aspiracjach polskich artystów. Zajrzałem dzisiaj do  "Testamentu Jaracza". To list wybitnego aktora zaprezentowany podczas pierwszego powojennego zjazdu Związku Artystów Scen Polskich. Jaracz napisał go u progu tej PRL-owskiej rzeczywistości, która zafundowała polskim artystom teatru kilkadziesiąt scen publicznych, czyli państwowych. Tych, które odzwierciedlały wolę państwa dla krzewienia kultury teatralnej. To prawda, że ucierpiały na tym inne segmenty - teatry prywatne, bulwarowe czy też teatry eksperymentalne. One ożywiły się w latach popaździernikowej odwilży. Przypomnę również, że w ustawie o instytucjach artystycznych z 1984 r. zapisano zadania teatru publicznego. To, co się dzisiaj dzieje pod wpływem zmiany języka teatralnego - wywołuje gwałtowne opory ze strony części widowni, która oczekuje od teatru publicznego pielęgnacji kanonu. Eksperyment z tekstem np. polegający na wywiedzeniu z zaledwie kilku zdań sztuki jakiejś idei, którą dalej można swobodnie rozwijać i nazywać to tytułem sztuki, budzi sprzeciw. To rodzaj adaptacji, w której literatura teatralna jest zaledwie inspiracją.

- A co z oryginałem?  Proporcje pomiędzy eksperymentem a czytaniem oryginału powinny być ustalone na wstępie, w umowie z dyrektorem teatru. Warto, aby powstawały organizacje widzów abonamentowych. Teatr nie może działać poza lokalnym kontekstem. Brakuje mi dziś fundamentu, który stanowiłby pomost, tworzył nić porozumienia pomiędzy odbiorcami a teatrem. To było kiedyś oczywiste, dla mnie, dla mojej generacji, że wszystko, co się dzieje na scenie jest odczytaniem dramatu. Nie jest tworzeniem jakiejś wizji na jego kanwie, choć i wtedy trwały dyskusje o reżyserskim ołówku i przykrawaniu tekstów. Ale teatr autorski otworzył tak szeroko drzwi dla eksperymentów, że obecnie wielu widzów nie czuje się swojsko w teatrze publicznym. Co to znaczy swojsko? Oznacza to taki teatr, który się rozpoznaje w tradycji, rozpoznaje się w języku, w kodzie znaczeń i symboli.

- Dlatego warto byłoby się umówić na taki stabilny fundament zobowiązań teatru publicznego. Naprawdę trudno jest wystawić tekst tak, jak to robił Jerzy Jarocki, Erwin Axer czy mój profesor Władysław Krzemiński. Teatr, w którym po prostu reżyser z aktorami odczytywał to, co jest immanentne w tekście i tak budował porozumienie między sceną i widzami.

Przez trzy kadencje pełnił pan funkcję prezesa ZASP-u: pierwsza kadencja to lata 2002-05, a dwie następne rozpoczęły się w 2011 r. Co pan uważa za najważniejsze zdarzenia i swoje sukcesy w tym okresie?

- Największym sukcesem jest to, że ZASP przeżył. W pierwszej kadencji - a sytuacja finansowa była w 2002 r. katastrofalna - bez woli politycznej i pomocy otoczenia nie udałoby mi się uratować organizacji. Ale była w tym też moja determinacja, wola przeciwstawienia się wielu członkom naszej organizacji. Trzeba było zmienić sposób funkcjonowania. To przypominało leczenie kogoś, kto się przed tym chaotycznie broni.

- Ale oceniając z perspektywy lat, dla mnie najważniejsze jest jednak wykreowanie idei i doprowadzenie do powstania Instytutu Teatralnego w 2003 r. Jak to bywa sukces ma wielu ojców - i słusznie, bo przecież to była ostatecznie decyzja ówczesnego ministra kultury Waldemara Dąbrowskiego. Utworzenie tej instytucji oparto o dzieło teatroznawcze Doroty Buchwald, która z kolei wykorzystywała bazę Pracowni Dokumentacji w ZASP Barbary Krasnodębskiej. Ja miałem wolę wyprowadzenia tego ośrodka badań teatrologicznych na zewnątrz ZASP-u i stworzenia z tego instytucji narodowej. I to się udało - nawet w sytuacji kryzysu. I mimo wielu przeciwników, jak np. pani Izabella Cywińska. Dlatego poczytuję to sobie za sukces.

Były też wieloletnie boje o utrzymanie Domu Artystów Weteranów w Skolimowie.

- To nie było proste zadanie, bo wszyscy życzyli nam dobrze, ale nikt nie wiedział, jak pomóc. W mojej pierwszej kadencji wymagało to odwagi wpisania jego funkcjonowania w system - jako domu pomocy społecznej. Miałem wtedy wielu przeciwników, istniały całe grupy nacisku, żeby nie wpisywać DAW w system pomocy społecznej. Gdybym wtedy się przestraszył - to już dawno domu w Skolimowie by nie było. Funkcjonowałby jako otwarty dom dla wszystkich. Ostatecznie jednak udało się to zrobić w 2003 r., bo w kolejnym wchodziła nowa ustawa i nie byłoby już żadnej szansy dla Skolimowa. Problemy wróciły po sześciu latach, bo miasto Warszawa przestało kierować tam osoby, uważając, iż za drogo tam jest. Udało się przekonać władze Warszawy do wspólnego finansowania pobytu pensjonariuszy. I wydawało się, że sytuacja została wyjaśniona. Ale gdy doszło do odnawiania umowy z miastem, teraz w trzeciej kadencji sprawowania przeze mnie funkcji prezesa, nie chciano uznać dotacji dla Domu Matysiaków, czyli najbiedniejszego Domu Pomocy Społecznej w Warszawie, za punkt odniesienia dla kosztów, jakie są ponoszone w Skolimowie.

- Przypomnę, że w negocjacjach z miastem dużą rolę odegrała pomoc kolegów ze środowiska, a także były minister pracy i polityki społecznej Władysław Kosiniak-Kamysz, który zorganizował naradę z udziałem pani prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, ówczesnej minister kultury Małgorzaty Omilanowskiej i starosty z Piaseczna. I wtedy udało się podpisać to pierwsze porozumienie w sprawie wsparcia dla DAW w Skolimowie, gdzie kwotowo ustalono, że finansowym punktem odniesienia dla Skolimowa będzie wsparcie dla DPS im. Matysiaków. Ale podczas mojej trzeciej kadencji okazało się, że tego zdania w umowie zabrakło. Do dziś nie mamy wpisanego w umowie tego sformułowania. Mimo to udało się po kilku miesiącach wymiany korespondencji "wybłagać" przedłużenie porozumienia z miastem - i jest prawie tak, jak w DPS im. Matysiaków. Co będzie dalej? To już zadanie dla kolejnych władz ZASP-u. Na razie na 3 lata jest spokój.

Efekty pańskiej prezesury to nie tylko walka o DAW w Skolimowie i boje toczone na polskiej scenie pracowniczej. Zintensyfikował pan kontakty z zagranicą.

- Osiągnięciem mojej prezesury jest też z pewnością otwarcie drzwi na Zachód. Już w pierwszej kadencji naszą siedzibę w Warszawie odwiedził prezydent International Federation of Actors (FIA) Szwed Tomas Bolme, który  pomagał nam w walce ze skutkami implementowanej dyrektywy o VAT. Czyli to nie myśmy jeździli na kongresy, ale to ja go tu zaprosiłem. Tu rozmawiałem z Ianem McGarry’m - sekretarzem generalnym brytyjskiego związku artystów Equity - prawnikiem wybieranym przez całe środowisko, szefem najmocniejszej organizacji aktorskiej w Europie. Przy tym stole siedział Jimmy Schuman, przewodniczący jednego z syndykatów francuskich aktorów. Ten sam, który zastopował jedną z edycji festiwalu w Awinionie, gdy bronił spraw socjalnych pracowników teatralnych i artystów. Tu byli przedstawiciele austriackiego związku aktorów.

- I ta myśl o europeizacji naszej zawodowej sytuacji w Polsce przyświecała mojej ostatniej kadencji - wcześniej przez lata nikt tego poza mną nie poruszał. W niej zorganizowałem w 2016 r. we Wrocławiu Europejskie Forum ZASP, sam zapraszając przewodniczących związków szwedzkiego i niemieckiego, przedstawicieli z Austrii, Węgier, Czech, Danii. Starałem się pokazać, uświadomić kolegom, że mogą na siebie spojrzeć z perspektywy europejskiej. Że mogą uniknąć tego, co nam wmawiają liberalni politycy, iż tego dialogu społecznego w sektorze żywego planu być nie powinno. Bo jednak tam, na Zachodzie on funkcjonuje, jest mechanizmem negocjacji.

- To wymagało sprzeciwienia się poglądowi, że Komisja Europejska i europejskie struktury nie mogą mieszać się w sprawy kultury w Polsce. Owszem, kultura polska to jest nasza autonomiczna sprawa. Natomiast kwestie pracownicze tego sektora to już problem europejski. U nas palący i wciąż nierozwiązany.

Na przykład podnoszone wielokrotnie przez pana kwestie zabezpieczeń społecznych dla artystów, regulacji podatkowych, przychodów z tytułu praw autorskich?

- To prawda, zawsze zabiegałem o regulacje w tych obszarach. Ale dla porządku przypomnieć wypada także wieloletnie zasługi ZASP-u dla środowiska artystów - i to dzięki jednej osobie - Hannie Koniecznej. To pani, która była artystką, ale jest inżynierem z wykształcenia. Zdobyła niezwykłe kwalifikacje i umiejętności w dziedzinie przeliczania emerytur. Wielu artystów z innych środowisk przychodzi do nas, by uzyskać jej pomoc. Udało się w ZASP zatrzymać tę osobę i korzystać z jej wiedzy.

- Godna uznania inicjatywa pani minister Wandy Zwinogrodzkiej, która zaowocowała Ogólnopolską Konferencją Kultury inspirowała się m.in. opracowanymi przeze mnie wnioskami. Konferencja ta, jakkolwiek początkowo sfokusowana na artystów scenicznych, obecnie bierze pod uwagę wszystkie zawody artystyczne. Trwają obrady nad uwarunkowaniami prawnymi statusu artysty.

A jak ocenia pan swoją misję?

- Wydaje mi się, że przysłużyłem się przez te wszystkie lata środowisku aktorów swoją cierpliwą drobiazgowością, namolnością w rozmowach i dyskusjach z władzami, samorządowcami, politykami. Ale najważniejsze, że uratowałem ZASP.

Co chciałby prezes Olgierd Łukaszewicz przekazać swoim następcom. Jakie są najpilniejsze zadania stojące przed ZASP-em?

- Najważniejsze jest wzbudzenie w naszym środowisku wspólnotowej odpowiedzialności za rozwój teatru i jego kadry. Kiedyś forum ZASP dla takich debat miało za uczestników liderów artystycznych. Ci, niestety trzymają się z dala od ZASP. Może po Zjeździe pojawią się młodsi liderzy. W ZASP nie mamy czterdziestoparolatków.

- Jednak chcę przestrzec całą młodzież aktorską w wieku powyżej 45. roku życia: "Kochani! Może czas rozstać się z młodością? Musicie mieć silną, prawną reprezentację. Nie zostawiajcie tego na boku. Mylicie się, gdy likwidujecie struktury, nie zapisując się do związku zawodowego albo do ZASP. A z czasem, tego wam życzę, by ZASP był silną organizacją zawodową". Takie słowa napisałem w moim felietonie pt. "Prognoza dla ZASP". Podejrzewam, że na dłuższą metę funkcjonowanie ZASP-u w obecnej formule - jako organizacji zbiorowego zarządzania, która wspomaga struktury stowarzyszenia, jego finanse - nie będzie do utrzymania. Jako stowarzyszenie twórcze nie ma wpływu na rzeczywistość.

- Dodam, że związek zawodowy aktorów szwedzkich utrzymuje się w znacznym stopniu ze składek członkowskich. Albo weźmiecie koledzy to poważnie - albo nie. Jeżeli np. ok. sześciuset z was, aktorów zostało skreślonych niedawno z listy członków ZASP za wieloletnie uporczywe niepłacenie składek - to oznacza, że nie rozumiecie tej walki o was, którą ZASP toczył i toczy. A skandalem jest - tak uważam - że bogaci artyści medialni nie wspierają ZASP-u w obronie ich własnych kieszeni poprzez udział w sekcji telewizyjno-filmowej. To jest droga donikąd. Musicie odnaleźć w sobie tyle odwagi, żeby powalczyć o siebie, o swoje prawa, ale zarazem opłaca się być solidarnymi ze wszystkimi artystami scen polskich. Bez scen polskich wasze kariery idoli telewizyjnych mogą się po prostu okazać tylko jakąś krótką przygodą w życiu. Scena - to jest prawdziwy wasz los.

To słowa pańskiego przesłania do środowiska. A motto dla polskiego teatru, kultury, widzów?

 - "Inteligencja sparaliżuje przekupstwo dla otrzymania urzędów wyższych, karierowiczostwo i wszelkie nadużycie i niesprawiedliwość w awansie" - to bliskie mi słowa Stefana Żeromskiego. Ta rola inteligencji wydaje się dziś być sparaliżowana, co nie jest winą inteligentów.

- Na koniec przytoczę jednak ważkie słowa mego poprzednika, również prezesa ZASP-u, Gustawa Holoubka. "W trwającej dyskusji światopoglądowej na artystów spada obowiązek niejako zastąpienia, w bynajmniej nieparodystycznym znaczeniu, kapłana. To jest tego, który musi się znaleźć w każdym cywilizowanym społeczeństwie, szczególnie takim, które za podstawę uznało program humanizacji i ciągłego doskonalenia człowieka."

- Kapłan to rzecznik prawdy, tej odwiecznej i tej, w której człowiek odzyskuje swoją własną godność przez konfrontację z faktami - a aktor parający się fikcją to wg mnie świadek człowieczeństwa, które jest złożone. Ten świadek to nie jest nalepka na towar. Warto o tym pamiętać dziś i jutro.

Rozmawiał Grzegorz Janikowski( PAP)

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy