Odkrył nowy rodzaj wolności
"Wolność to piękna rzecz" - mawiał niegdyś Matthew McConaughey. Ale bardzo szybko priorytety w jego życiu się zmieniły.
Jeszcze nie tak dawno temu Matthew McConaughey mówił tylko o wolności. Opalony i prężący nagi tors, przechwalał się, że nie potrzebny mu jest nawet dom - o wiele większe szczęście daje mu jego przyczepa, w której mieszka razem z psem, i możliwość swobodnego podróżowania, gdzie mu się żywnie podoba.
Aktor nadal jest właścicielem przyczepy, ale dziś wypełniają ją kubki-niekapki i pluszowe zwierzątka. McConaughey i jego przyjaciółka, Camila Alves, są bowiem rodzicami dwuletniego Leviego i rocznej Vidy. Tamta wolność należy już do przeszłości, ale McConaughey nie narzeka na swoją sytuację.
- Nie podchodzę do tego na zasadzie: 'O, mój Boże, moje życie się zmieniło' - mówi aktor. - Wolę odpowiedź bardziej romantyczną - a mianowicie, że rodzina, którą założyłem, jest sytuacją, w którą wszedłem niejako naturalnie, i którą pokochałem w jednej chwili. Niewielu ludzi zna mnie od tej strony, ale prawdą jest, że chciałem mieć własną rodzinę już w wieku... ośmiu lat. Po prostu wiedziałem, że pewnego dnia będę miał dzieci. Kiedy to się zdarzyło, główną rolę przejęły ojcowskie instynkty - a ja miałem poczucie, że tak jest dobrze.
Czego zatem nauczył się o sobie 41-letni Teksańczyk?
- W takiej sytuacji człowiek dowiaduje się, że był w błędzie - mówi ze śmiechem McConaughey, którego mój telefon zaskoczył w trakcie leniwej, porannej przejażdżki samochodem po autostradzie biegnącej wzdłuż wybrzeża Pacyfiku, nieopodal Los Angeles. - Mam na myśli to, że w życiu wszystkiego nie przewidzisz. Nie zawsze możesz realizować swój plan. Trzeba po prostu przyjmować cuda, które się zdarzają; cuda często będące tym, co nieoczekiwane.
- Po krótkim rodzinnym urlopie miło było wrócić na plan filmowy - dodaje aktor.
Zobacz zwiastun filmu "The Lincoln Lawyer":
Najnowszy film z jego udziałem, "The Lincoln Lawyer" (jego światowa premiera miała miejsce 18 marca), powstał na kanwie powieści Michaela Connelly'ego. McConaughey gra w nim Mickeya Hallera, prawnika-spryciarza, który praktykuje w dość nietypowym biurze, jakim jest stary samochód Lincoln Town. Haller występuje zazwyczaj jako adwokat dość podłych przestępców. Kiedy zgłasza się do niego bogaty mieszkaniec Beverly Hills (Ryan Phillippe), oskarżony o niemal śmiertelne pobicie prostytutki, życie Mickeya zaczyna wymykać mu się spod kontroli...
"Jestem absolutnie usatysfakcjonowany jego interpretacją postaci Mickeya" - mówił w osobnym wywiadzie autor książki, Michael Connelly. "McConaughey to aktor, któremu zależy na odkrywaniu różnych aspektów postaci i na grze. Mickey Haller to gość, którego żywiołem jest miasto, człowiek czynu - a Matthew wygląda jak ktoś, kto jest w ruchu nawet wówczas, gdy stoi spokojnie".
- Cholernie dobrze grało mi się tę postać - mówi McConaughey. - To uliczny ryzykant. Nie jest rycerzem w lśniącej zbroi, żaden tam z niego anioł. To zdeterminowany i twardy gość. Jest również dobrym adwokatem, ale nieoczekiwanie okazuje się, że, zamiast bronić klienta, nieoczekiwanie sam gra o życie.
Aktor dodaje, że do przyjęcia roli w "The Lincoln Lawyer" skłonił go również tytułowy samochód. Nie upierał się jednak, by pozwolono mu zatrzymać auto po zakończeniu zdjęć. - Szczerze mówiąc, jest zbyt duży, jak na Los Angeles - mówi. - Ma fatalną zwrotność i ciężko się go parkuje.
Zagranie prawnika przyszło McConaugheyowi bez trudu, swego czasu sam bowiem chciał być prawnikiem.
- Myślałem o wykonywaniu tego zawodu - przyznaje. - Chciałem skończyć prawo na University of Texas. Potem jednak zacząłem grywać i moje plany uległy zmianie.
Matthew McConaughey prawnikiem nie został, ale niejednokrotnie wcielał się w przedstawicieli tej profesji - chociażby w takich filmach, jak "Czas zabijania" (1996) czy "Amistad" (1997). Najwyraźniej dobrze czuje się w tej roli.
Zobacz zwiastun filmu "Amistad":
- Mam naturę wojownika - mówi aktor. - To zabawne, bo tak się składa, że kiedy gram w baseball, to zawsze jestem łapaczem. Kiedy gram w futbol (amerykański - przyp. tłum.), to zawsze na pozycji wspomagającego, a kiedy gram w hokeja, stoję na bramce. Za każdym razem jestem częścią formacji obronnej. Dobrze się czuję w obronie.
Mickey Haller ma być może bardziej pospolity gust, niż prawnicy, których McConaughey grywał wcześniej. Aktor twierdzi jednak, że mu to nie przeszkadza.
- Lubię ludzi, którzy nie boją się zapuszczać w mniej reprezentacyjne rejony miasta - twierdzi. - Ja sam uwielbiam to robić. Nie mam jakichś wygórowanych gustów. Wiem, że naprawdę fajne miejsca można znaleźć kilka przecznic od głównej ulicy miasta. Powiedzmy, że nie jestem tym typem człowieka, który odwiedza wyłącznie miejsca polecane mu w ramach usługi concierge. Wolę wynajdywać lokalne 'gorące punkty', ponieważ interesuje mnie przede wszystkim przeżycie czegoś. Nie oczekuję jakichś wyrafinowanych wrażeń.
- Zależy mi na tym, żeby smakować miejsca, które mają duszę - dodaje. - Tętniące życiem ulice w centrum, boczne uliczki - to jest to. Można tam spotkać ludzi z charakterem, a jedzenie zawsze smakuje lepiej.
Czy były "Najseksowniejszy Żyjący Mężczyzna" może odwiedzać takie miejsca, niczym nie ryzykując?
- Niejednokrotnie zdarzało mi się wpaść w tarapaty - przyznaje mój rozmówca, pokasłując znacząco. - Kiedyś, w Teksasie, miałem przyjemność z chłopakami z gangu motocyklowego... Pozwól jednak, że na tym skończę. W większości przypadków wychodzę cało z kłopotów dzięki mojej absolutnej ignorancji.
- Odkryłem, że bardzo ważne jest, by nauczyć się właściwego zachowania w kontaktach z ludźmi - dodaje. - Lekcja życia, którą warto zapamiętać, brzmi: pod żadnym pozorem nie wolno ci być przerażonym ani wyglądać tak, jakbyś spadł z księżyca. Trzeba nosić głowę wysoko.
Aktor sam przyznaje, że bycie świeżo upieczonym ojcem nie sprawiło, że stał się choć trochę ostrożniejszy.
Zobacz atletyczną budowę aktora w zwiastunie filmu "Nie wszystko złoto, co się świeci":
- Jedyna wielka zmiana polega na tym, że nie kupujesz już biletów w jedną tylko stronę - mówi. - Kiedy jedyną osobą, o którą musisz się troszczyć, jesteś ty sam, możesz wybrać się wszędzie, nie myśląc o drodze powrotnej. Nie stałem się ostrożniejszy - po prostu w większym stopniu planuję życie.
- Nie jest to jednak trudne - podkreśla. - Fakt posiadania tej rodziny to coś wspaniałego.
Z kolei posiadanie córki otwiera oczy na wiele rzeczy, wyznaje McConaughey.
- Jest inaczej - potwierdza. - Nagle zaczynasz rozumieć, co oznacza powiedzenie 'córeczka tatusia'. Vida już teraz jest bardzo silną osobą o mocnym charakterze. Cóż, sądzę, że przypadnie mi rola jej przewodnika w życiu.
Budowanie więzi ojcowsko-synowskich jest o wiele łatwiejsze, dodaje Matthew.
- Levi przypomina mnie pod tak wieloma względami... - mówi. - Nietrudno zgadnąć, że jest moim synem. Kocha plażę i wodę, nie choruje i jest ciekawy świata. A przede wszystkim jest bardzo miłym młodym człowiekiem.
Jest tylko jeden problem, ulubionym aktorem Leviego wcale nie jest Matthew McConaughey.
- Chyba powinienem wypłacić Tomowi Hanksowi jakąś premię z tytułu opieki nad dzieckiem, a to dlatego, że tak świetnie wcielił się w Chudego w 'Toy Story' - McConaughey wybucha śmiechem. - Mój syn uwielbia ten film. Zdarza się, że od razu po przebudzeniu pyta: 'Tatusiu, możemy pooglądać Chudego? Czy możemy pooglądać Chudego?'. Widziałem tę bajkę już tak wiele razy, że czuję się, jakbym żył w świecie 'Toy Story'. To coś fantastycznego, bo wcześniej, kiedy nie byłem jeszcze ojcem, nigdy nie oglądałem wszystkich tych filmów dla dzieci. Odkrywam teraz całą bibliotekę filmów, którymi mogę cieszyć się w towarzystwie najlepszej publiczności, jaką można sobie wyobrazić.
- Obserwowanie, w którym momencie dzieciaki się zaśmieją, to świetna zabawa - ciągnie aktor. - Potem zazwyczaj chcą, abym na okrągło puszczał im tę śmieszną scenę. Robię to bez mrugnięcia okiem, bo po prostu uwielbiam słuchać ich śmiechu.
Zobacz zwiastun najnowszej części "Toy Story":
Jeszcze w tym roku McConaughey zagra w dramacie "Killer Joe" w reżyserii Williama Friedkina. Będzie to opowieść o młodym człowieku, który, chcąc uzyskać dostęp do pieniędzy z polisy ubezpieczeniowej matki, wynajmuje płatnego mordercę. Następnie znów połączy swoje siły z Richardem Linklaterem, który odkrył go dla kina, obsadzając w jednej z ról w "Uczniowskiej balandze" (1993).
ym razem McConaughey zagra u Linklatera główną rolę - w czarnej komedii "Bernie", w której wcieli się w przedsiębiorcę pogrzebowego z małego miasteczka w Teksasie. Jego bohater zaprzyjaźnia się z zamożną wdową (w tej roli Shirley MacLaine), morduje ją, a następnie z narażeniem życia stara się stworzyć iluzję, że jego ofiara wciąż żyje. W obsadzie filmu znalazł się również Jack Black.
W swojej karierze aktorskiej McConaughey grał bardzo zróżnicowane role, zarówno w filmach akcji i thrillerach, jak i komediach romantycznych i psychologicznych dramatach. Świadczą o tym również jego najnowsze dokonania - czy to na polu kina akcji oraz filmu przygodowego ("Sahara", 2005), czy to dramatu ("Męski sport", 2006), komedii przygodowej ("Nie wszystko złoto, co się świeci", 2008) i fantasy ("Duchy moich byłych", 2009).
Zobacz zwiastun filmu "Duchy moich byłych":
- Chcę po prostu grać w filmach będących dobrze opowiedzianymi historiami - mówi aktor. - Zagrać świetną postać - to za mało. Jeśli historia jest do bani, to nie zawracam sobie głowy takim filmem. Wolę już zagrać mniejszą rolę, byleby tylko film był świetny.
- Mam na koncie filmy lepsze i gorsze - przyznaje. - Niektóre z nich nie spełniły nadziei, które w nich pokładałem. Ostatnio stałem się dość wybredny - i całe szczęście, że mogę sobie na to pozwolić. Nie spieszę się, podejmując decyzje.
McConaughey deklaruje, że bardzo chciałby jeszcze raz zagrać u boku Kate Hudson w komedii romantycznej. Współpraca tych dwojga zaowocowała już jednym hitem - "Jak stracić chłopaka w 10 dni" (2003) - i jedną klapą, czyli wspomnianym "Nie wszystko złoto, co się świeci".
- Po prostu dobrze się nam razem pracuje - mówi. - A ja dobrze się bawię na planie w jej towarzystwie. Tego rodzaju ekranowej chemii nie da się wyjaśnić.
Jeśli chodzi o filmy akcji, to aktor zapewnia swoich fanów, że ojcostwo bynajmniej nie odbiło się niekorzystnie na jego wyrzeźbionej sylwetce, o której krążą legendy. - Bieganie za dzieciakami to prawdziwy trening wytrzymałościowy - mówi ze śmiechem. - Uwielbiają uciekać w przeciwnych kierunkach, przy czym każde z nich woła wtedy "Tatusiu, łap mnie!".
- Takiego treningu nie odbędziesz na siłowni.
Cindy Pearlman
New York Times
Tłum. Katarzyna Kasińska