Peter Strickland po raz kolejny zaprasza do drażniącego zmysły kina niepokoju. Twórczość reżysera "Berberian Sound Studio" zwykle umiejscawiano najbliżej różnych odmian horroru. Tym razem proponuje satyrę na świat artystów i ich wybujałe ego. Po drodze zaliczymy m.in. jedzenie odchodów i obrazy z kolonoskopii. Za dużo? Cóż, dla sztuki trzeba cierpieć.
Peter Strickland skupia się na trójce artystów, którzy zostają wybrani przez ekstrawagancką patronkę Jan Stevens (znana z "Gry o tron" Gwendoline Christie) do wystawienia szeregu występów w jej rezydencji. Performance opiera się na tzw. dźwiękowym gotowaniu - czyli nie mniej, nie więcej, odgłosach znanych z kuchni.
Artyści bez przerwy wykłócają się i występują przeciwko sobie lub swojej sponsorce, a ich pomysły stają się coraz bardziej radykalne. W dodatku Stones (Makis Papadimitriou), dziennikarz i nasz narrator, który ma za zadanie opisać ich występy, cierpi na każdą możliwą przypadłość układu pokarmowego, co utrudnia mu jakąkolwiek pracę.
Strickland, podobnie jak w swoich poprzednich filmach, daje w wysmakowanej stronie wizualnej i dźwiękowej popis swej nieznającej granic wyobraźni. Ponownie łączy sztukę wysoką z motywami rodem z klozetowych komedii - najdziwniejsze pomysły potrafi przerywać prostymi dowcipami o gazach. Popisowe są występy artystycznego tercetu, który stara się podnieść odgłosy miksera, blendera i gotującej się wody do rangi sztuki.
Reżyser jest bezlitosny w konstrukcji charakterów performerów. Trio, złożone z dwóch kobiet i młodego chłopaka, jest uwikłane w skomplikowaną historię miłosno-nienawistną. Nie znoszą się, zazdroszczą sobie nawzajem i podważają swoje kompetencje. Ella (Fatma Mohamed) - szefowa grupy i jedna z najgorszych osób na świecie - zdaje się mimo to nie wyobrażać sobie pracy z kimkolwiek innym. Jej przyboczna i dawna kochanka Lamina (Ariane Labed) stara się ciągle wybić na niepodległość. Z kolei niewinny Billy (Asa Butterfield) ciągle miota się między kolejnymi wykorzystującymi go osobami.
Artystyczną bańkę, potęgowaną przez zblazowaną osobę Stevens, przebija obecność... mającego wzdęcia i "puszczającego bąki" po kątach dziennikarza, którego problemy gastryczne stają się drugim wątkiem "Flux Gourmet". Strickland w pewnym momencie łączy oba wątki, wcielając kolejne diagnozy stanu zdrowia Stonesa do występów. Badania próbek kału, kolonoskopia - wszystko jest performensem.
Niektórzy mogą się skrzywić, ale celem reżysera nie wydaje się wywołanie wśród widzów obrzydzenia. To bez wątpienia najbardziej przystępny i najzabawniejszy film w jego karierze. Przy całej dziwności swych bohaterów, Strickland nie naśmiewa się z nich. Satyra tyczy się raczej samego procesu twórczego. Przezabawne, gdy powtarzane z irytacją nazwisko patronki staje się synonimem artystycznego kompromisu.
Chociaż w finale Strickland zdaje się zapominać o publiczności i zatracać w swojej gastryczno-kuchennej zabawie, warto sięgnąć po "Flux Gourmet", szczególnie gdy ma to być pierwsza przygoda z jego twórczością. Filmy Brytyjczyka hipnotyzują i jednocześnie sprawiają dyskomfort, ale jednocześnie bije z nich miłość do kina - i to nie krytyka snoba, a faceta zza lady w wypożyczalni, który kwiecistym językiem opowie o okropnej scenie z produkcji klasy Z. Takich pasjonatów słucha się najlepiej.
"Flux Gourmet", reż. Peter Strickland, USA/Wielka Brytania 2022. Film został pokazany w ramach 22. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Nowe Horyzonty, który odbywa się dniach od 21 do 31 lipca we Wrocławiu i od 21 lipca do 7 sierpnia online.