Reklama

Noomi Rapace podbija Hollywood

Dwa i pół roku temu Noomi Rapace ledwo mówiła po angielsku. Dziś szwedzka aktorka może śmiało uchodzić za doświadczoną profesjonalistkę, a status ten zawdzięcza rolom w dwóch anglojęzycznych superprodukcjach.

Pierwszą z nich jest "Sherlock Holmes: Gra cieni" w reżyserii Guya Ritchiego, gdzie gra u boku Roberta Downeya Jr. i Jude'a Law; drugą - "Prometeusz" Ridleya Scotta, gdzie zobaczymy ją w towarzystwie Michaela Fassbendera i Charlize Theron.

Co więcej, Noomi posługuje się niemal perfekcyjną angielszczyzną, opowiadając mi o tym, jak zmieniło się jej życie po zagraniu Lisbeth Salander w bijącej rekordy popularności trylogii "Millennium" z 2009 r., obejmującej filmy "Millennium Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet", "Millennium: Dziewczyna, która igrała z ogniem" i "Millennium: Zamek z piasku, który runął".

Reklama

- Podczas mojej pierwszej konferencji prasowej dotyczącej "Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet", zorganizowanej w Sztokholmie, mało brakowało, a wpadłabym w panikę - wspomina Rapace, którą mój telefon zastał w stolicy Szwecji, gdzie mieszka. Moja rozmówczyni mówi szybko i nie szczędzi mi szczegółów. - To było straszne. Nie mogłam wyrazić swoich myśli. Przywiązuję wielką wagę do precyzji wypowiedzi. Kiedy opowiadam o swojej pracy, chcę udzielić osobie pytającej dokładnej odpowiedzi. To prawie tak, jakbym zapraszała cię do wnętrza mojego umysłu, do mojej duszy. Tymczasem było mi bardzo ciężko, zważywszy na fakt, że w aktorstwie emocje i intuicja odgrywają taj ogromną rolę. Nawet po szwedzku ciężko jest wyjaśnić, w jaki sposób pracuję, i jak przebiega u mnie konstruowanie postaci. Tak więc był to istny koszmar - miałam przed sobą wszystkich tych dziennikarzy z całej Europy i czułam się jak w więzieniu.

- W tym właśnie momencie postanowiłam, że opanuję język angielski. Zaczęłam oglądać anglojęzyczne filmy bez napisów. Słuchałam audycji radiowych. Wytrwale oglądałam BBC i CNN. I tak wasz język zaczął stawać się moim językiem.

- A potem, kiedy przyjęłam propozycję zagrania w "Sherlocku", okazało się, że nie mam czasu na przygotowania - ciągnie Rapace. - Wszystko działo się tak szybko! Minął zaledwie miesiąc od mojego pierwszego spotkania z Robertem Downeyem w Los Angeles, a już pracowałam na planie. Na początku byłam nieźle przerażona. "O, Boże, chcą, żebym improwizowała, żebym wymyślała na poczekaniu kwestie, nie wiedząc do końca, co mam robić, bez żadnych konkretnych wskazówek!" - myślałam.

- Co jednak dziwne, taka sytuacja mi pomogła - mówi 31-letnia Szwedka - bo nie miałam już czasu na analizowanie. Nie było kiedy się denerwować ani próbować zapanować nad tym, co się dzieje. Musiałam w to wejść i już tam zostać. Nie powiem, byłam dosyć zaskoczona. Myślałam, że będzie to trudniejsza do pokonania przeszkoda, ale Robert, Jude i Guy zachowywali się w stosunku do mnie wspaniale. Tak po prostu, zwyczajnie, zaprosili mnie do swojego grona. Można powiedzieć, że dołączyłam do bandy - a potem już przestałam się przejmować.

- Dziwna sprawa z tymi językami - dodaje po chwili. - Pracując na planie "Prometeusza" Ridleya Scotta, w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że piszę do mojej mamy sms-y po angielsku. Zaczęłam nawet śnić w tym języku.

Rapace zdecydowała się na anglojęzyczny debiut ekranowy w "Grze cieni" po rozmowach z Downeyem i Ritchiem i po przeczytaniu scenariusza (w tej właśnie kolejności). W kontynuacji świetnie przyjętego "Sherlocka Holmesa" z 2009 r. znów zobaczymy Downeya i Law jako Holmesa i Watsona. Rapace wciela się natomiast w rolę Simzy Heron, głównej żeńskiej postaci fabuły. Rachel McAdams, grająca główną rolę kobiecą w części pierwszej, powróci, ale tym razem będzie to niewielka partia.

Simza, czyli Sim, jest cygańską wróżką, która bezwiednie zostaje wplątana w spisek, którego celem jest morderstwo. W efekcie staje się częścią o wiele większej rozgrywki, będącej próbą sił pomiędzy Holmesem i jego największym adwersarzem, profesorem Moriartym (w tej roli Jared Harris).

- W miarę, jak Holmes poznaje Sim, tych dwoje zaczyna czuć do siebie autentyczną sympatię - mówi Rapace. - Łączą ich pewne podobieństwa. Holmes wiedzie niemal cygańskie życie. Nie ma żony, nie ma rodziny. Nieustannie podróżuje i co trochę zajmuje się jakąś nową sprawą. Można powiedzieć, że jest obywatelem świata. To właśnie ich łączy. Oboje są wędrowcami po ziemi niczyjej.

- Sim po raz pierwszy spotyka Holmesa w Londynie, a następnie ucieka. Do ich ponownego spotkania dochodzi w obozie Cyganów, skąd wyruszają we wspólną podróż. Zarówno ona, jak i on, decydują się na to z pobudek osobistych. Dzielą więc wspólny cel i zmierzają w tym samym kierunku, aczkolwiek powód w przypadku każdego z nich jest inny.


Rapace zaznacza, że na papierze akcja "Gry cieni" nie przedstawiała się jak jakieś szczególne wyzwanie fizyczne, z punktu widzenia odtwórczyni roli Sim, rzecz jasna. Miłośnicy kina Guya Ritchiego nie zdziwią się, jeśli powiemy w tym miejscu, że ten pierwotny stan rzeczy uległ zmianie, i to szybko. Reżyser rozbudowywał rolę Rapace o coraz to kolejne sceny akcji, często już na planie - a czasem także pod wpływem samej aktorki.

- Zdarzało się, że pracując nad daną sceną, dochodziliśmy do wniosku, że nie ma sensu, by Sim po prostu stała i przyglądała się temu, co się dzieje. Wiedzieliśmy przecież, że lubi grać w drużynie, i że nie miałaby oporów przed dołączeniem do Watsona i Holmesa - wspomina Rapace. - Wprowadzaliśmy więc nowe elementy i wynajdywaliśmy rzeczy, które mogłaby robić. Zawsze staram się, by to, co gram, wyglądało realistycznie w odniesieniu do mnie jako kobiety. Nie mam ochoty być doskonałą mistrzynią sztuk walki, bo nie ma to zwyczajnie sensu. Sim jest więc zwyczajną ludzką istotą.

- Zdecydowaliśmy za to, że będzie świetnie rzucać nożami, ćwiczyłam więc tę sztukę, przygotowując się do roli. I rzeczywiście, w filmie jest kilka takich scen.

Rapace dała się poznać międzynarodowej publiczności dzięki udziałowi w trylogii "Millennium", której amerykański remake powstaje już bez niej. Także "Sherlock Holmes: Gra cieni" będzie wyświetlany na całym świecie. Z kolei "Prometeusz" to wysokobudżetowa produkcja spod znaku science fiction, nawiązująca do słynnego "Obcego" z 1979 r.

Większa popularność ma jednak swoją cenę. Po opanowaniu języka angielskiego przyszedł więc czas, by Noomi nauczyła się, jak akceptować i radzić sobie ze sławą.

- Ten medal ma dwie strony - mówi aktorka. - Kocham moją pracę, a możliwość pracy z Ridleyem, Guyem i Robertem była spełnieniem moich marzeń. Było mi dane poznać wielu wspaniałych producentów i reżyserów. Mogę pracować z ludźmi, których podziwiam i szanuję, których efekty pracy podziwiam, odkąd pamiętam. To coś niewiarygodnego, coś zachwycającego.

- Ta druga strona to fakt, że sława, bycie w świetle reflektorów, w pewien sposób pozbawia człowieka wolności. Musisz zacząć planować to, co robisz. Musisz być ostrożniejszy. W pewnym sensie cały czas jesteś obserwowany. Tracisz część swojej przestrzeni życiowej. Bywa to nieco trudne, ale musisz nauczyć się nawigować w tej nowej sytuacji.


- Uwielbiam rozmawiać o mojej pracy. Uwielbiam opowiadać o rzeczach, z których jestem dumna - i tyle. Nie muszę chodzić na bankiety dla celebrytów ani robić różnych rzeczy tylko po to, by mnie zauważano. Nie mam więc specjalnych trudności z decydowaniem o tym, co chcę, a czego nie chcę robić. Wydaje mi się, że jeśli aktor wie, dlaczego jest w tej branży, i wie, jaki jest jego cel, poradzi sobie w tym świecie.

- Nie sądzę, żebym kiedykolwiek straciła głowę dla tego cyrku celebrytów - zapewnia mnie Noomi Rapace, kończąc naszą rozmowę. - Dobrze wiem, jakie problemy i jakie możliwości wiążą się z rozpoznawalnością i ze sławą.

Ian Spelling

"The New York Times"

Tłum. Katarzyna Kasińska

The New York Times
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy