"Nieuchwytny cel": Balet przemocy. Kultowy film kończy 30 lat
"Nieuchwytny cel" jest dziś klasyką kina sensacyjnego. Dużo strzelanin, absurdalne wyczyny kaskaderskie, wybuchy, o wiele za dużo akcji w zwolnionym tempie - nie da się nie kochać tego filmu. Pochodzący z Hongkongu reżyser John Woo musiał mierzyć się na planie z patrzącymi mu na ręce producentami oraz ego Jaena-Claude'a Van Damme'a, gwiazdy produkcji. 20 sierpnia 1993 roku mija 30 lat od premiery amerykańskiego debiutu twórcy "Dzieci triady".
Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych wywodzący się z Hongkongu reżyser John Woo zwrócił uwagę amerykańskich producentów swoim "Płatnym mordercą" (1989). Jego dotychczasowe filmy stanowiły imponujący balet przemocy, w którym efektowne strzelaniny i hektolitry przelanej krwi uzupełniały przejmującą fabułę.
W 1991 roku, gdy Woo pracował nad "Dziećmi triady", skontaktował się z nim Tom Jacobson, wiceszef produkcji w wytwórni 20th Century Fox. Przesłał reżyserowi kilka scenariuszy i wyraził chęć współpracy. W czasie festiwalu w Cannes Woo spotkał się w Paryżu z Oliverem Stone'em. Twórca "Plutonu" chciał wyprodukować współczesny film sztuk walki dla Warner Bros. Z obu współprac nic nie wyszło. Woo znalazł się jednak w hollywoodzkim krwiobiegu. Wrócił do swojego filmu, ale w międzyczasie mógł przebierać w scenariuszach.
Jednym z tekstów, który do niego trafił, był "Nieuchwytny cel". Historia była prosta — grupa bogaczy oferuje bezdomnym weteranom sporą sumę pieniędzy w zamian za udział w polowaniu. Majętni mężczyźni będą w nim łowcami. Bezdomnym przypada natomiast rola zwierzyny. Szanse nie są równe i dotychczas żadnemu z weteranów nie udało się przeżyć. Gdy córka jednego z nich rozpoczyna poszukiwania ojca, towarzyszy jej Chance — mistrz sztuk walki. W końcu zostaje zaproszony do śmiertelnej gry, a role szybko się odwracają.
Woo nie palił się do realizacji filmu. Jego zdanie zmienili producent Jim Jacks, scenarzysta Chuck Pfarrer i aktor Jean-Claude Van Damme, którzy osobiście przybyli do Hongkongu, by namówić go do objęcia funkcji reżysera "Nieuchwytnego celu". Woo był zaskoczony i wdzięczny, że zdecydowali się na taki krok. Przyjął więc tę pracę i po zakończeniu zdjęć i montażu "Dzieci triady" skupił się na swoim amerykańskim debiucie.
Chociaż Woo uważał, że kręcenie filmów w Stanach jest o wiele prostsze niż w Hongkongu, kilka aspektów strasznie mu przeszkadzało. Nie znosił biurokracji i niekończących się spotkań z producentami, analizującymi dosłownie każdy aspekt jego dzieła. Z Van Damme'em miał wiele przebojów. Pierwszym zgrzytem był fakt, że gwiazdor miał zapewnioną jedną kamerę, która była skupiona tylko na nim i jego ociekających olejkiem bicepsach.
"Nie wiedziałem, że hollywoodzkie gwiazdy mają tyle do powiedzenia" - przyznał w wywiadzie dla "The Hollywood Reporter". "Mają prawo do zatwierdzenia ostatecznej wersji montażowej, ostatecznej wersji scenariusza, do wielu rzeczy! Byłem w szoku, bo w Hongkongu ostatnie słowo należy do reżysera".
Van Damme miał rzeczywiście sporo do powiedzenia. Wytwórnia Universal wiedziała, że aktor zarabia, a "Nieuchwytny cel" został zaplanowany na kolejny z jego kasowych przebojów. Woo przerobił film pod aktora. Akcja została przeniesiona do Nowego Orleanu, by wyjaśnić europejski akcent Chance'a. Reżyser przerobił także kilka sekwencji akcji, by jak najlepiej podkreślały fizyczne zdolności Belga. "Van Damme ma duże ego, ale to profesjonalista, który zawsze stara się wykonać swoją pracę jak najlepiej" - mówił w wywiadzie z magazynem "Vibe".
Studio nalegało także na obecność Sama Raimiego na planie. Producenci chcieli, by twórca "Martwego zła" doglądał azjatyckiego reżysera, a w razie gdyby ten zrezygnował lub ignorował ich uwagi, zajął jego miejsce. Niestety, postawili na złego konia. Raimi wspierał każdą decyzję Woo i często wykłócał się w jego imieniu, gdy przedstawiciele wytwórni chcieli za bardzo ingerować w film. "Gdy John Woo daje z siebie 70%, i tak bije na głowę większość amerykańskich reżyserów, którzy dają z siebie 100%" - stwierdził twórca trylogii Spider-Mana.
"[Raimi] darzy kino ogromną pasją. Okazał mi szacunek i wspierał mnie w wielu kwestiach" - przyznał Woo. O prawdziwej misji Raimiego dowiedział się dopiero po latach. "Sam nie zastąpiłby mnie nigdy, nie chciał tego. Za każdym razem, gdy zjawiał się na planie, zapraszał mnie na kolacje, podczas których braliśmy po kilka drinków, gadaliśmy o filmach i dzieliliśmy się swoim doświadczeniem. Jestem taki wdzięczny, że przy moim pierwszym hollywoodzkim filmie spotkałem tak dobrego przyjaciela" - wyznał Woo w wywiadzie dla "THR".
Lance Henriksen był od lat fanem twórczości Woo i gdy tylko zaoferowano mu rolę Emila Fouchona, przywódcy grupy bogaczy, która urządza sobie polowania na ludzi, zaraz się zgodził. Według niego kino azjatyckiego reżysera miało w sobie "ogrom kreatywności, swobodę baletu i niesamowite podłoże filozoficzne, wyrażane także przez zawartą w dziele przemoc". Gdy aktor spytał Woo o motywacje swojej postaci, ten odpowiedział mu, że to mężczyzna, który lubi pastwić się nad słabszymi. Tyle. Henriksen nie usłyszał od reżysera żadnej innej wskazówki co do swojej gry aktorskiej. Sam miał zdecydować, czy grać wyciszonego, czy szarżującego złoczyńcę. Mimo to zawsze konsultował swoje pomysły z Woo. Nigdy nie usłyszał od niego "nie".
W wujka Douvee, który wspomaga Chance'a w ostatecznej bitwie z ludźmi Fouchona, wcielił się Wilford Brimley. Woo zdawał sobie sprawę, że "Nieuchwytny cel" przez większość czasu jest nader poważny i szukał możliwości, by wpleść w niego nieco humoru. "Postać Van Damme'a [...] wypada nieco nudnawo. Gdy wujek Douvee pojawia się niespodziewanie, to film nabiera nowej energii" - mówił Woo dla "THR". Nie mógł się także nachwalić Brimleya. "Gdy tylko widziałem go na planie zdjęciowym, zawsze wydawał się taki zrelaksowany i szczęśliwy". Rzeczywiście, gwiazdor "Kokonu" i "Firmy" zdaje się przeżywać w "Nieuchwytnym celu" najfajniejsze chwile swojej kariery. Jeździ na koniu, zabija złych ludzi z łuku, a na koniec jeszcze załapuje się na ikoniczne ujęcie na tle wybuchu.
Gdy Woo czuwał nad montażem filmu, Van Damme postanowił przygotować własną wersję. Za plecami reżysera dogadał się z przedstawicielami wytwórni. Wyciął kilka wątków, umniejszył rolę większości postaci, a usunięty materiał zastąpił zbliżeniami na swoją twarz. "Ludzie zapłacą za ten film, by zobaczyć mnie, a nie Lance'a Henriksena" - stwierdził mięśniak z Belgii. Gdy twórca "Dzieci triady" dowiedział się o tym, był w szoku. Wsparł go Raimi, który zorganizował spotkanie z udziałem wszystkich stron sporu. Woo był zdenerwowany, w końcu to jego pierwsza praca w Hollywood. Jednak w porównaniu z Raimim był oazą spokoju. Bo reżyser "Spider-Mana" zaczął się po prostu drzeć na zebranych. "To jest film Johna Woo! Dajcie mu pracować w spokoju" - krzyczał na przedstawicieli wytwórni.
Producenci ostatecznie opowiedzieli się po stronie Woo. Nie oznacza to jednak, że reżyser nie musiał wyciąć kilku fragmentów swojego filmu. Wszystko przez system kategorii wiekowych. Z powodu wielu brutalnych scen film mógł otrzymać klasyfikację NC-17, czyli "tylko dla pełnoletnich widzów", co równało się z finansową porażką. Woo był zmuszony do wycięcia dwudziestu ujęć, by otrzymać niższą kategorię "R".
"Nieuchwytny cel" wszedł do amerykańskich kin 20 sierpnia 1993 roku. Był to pierwszy film nakręcony w Hollywood przez twórcę pochodzącego ze wschodniej Azji. Przy budżecie wynoszącym niecałe 20 milionów dolarów zarobił prawie 75 milionów, co było bardzo dobrym wynikiem. Kilka miesięcy później film odniósł także duży sukces na rynku VHS.
W wywiadzie dla Playboya z 1995 roku Van Damme przyznał, że "Nieuchwytny cel" miał okropny scenariusz, ale "Woo sprawił, że wyglądałem jak samuraj z przetłuszczonymi włosami". Filmu bronił natomiast Arnold Vosloo, który zagrał jednego z pomagierów postaci Henriksena. Przyznał, że ich duet wypadł tak dobrze, że jeden z producentów zasugerował nawet realizację spin-offa skupionego na dwójce antagonistów. Aktor wypowiadał się w samych superlatywach o Woo. Co do Van Damme'a, stwierdził krótko, że "nie ma o nim nic dobrego do powiedzenia".
Natomiast sam reżyser oceniał pracę nad filmem jako okres prób i błędów. Nie uważa, żeby wszystko się w nim udało. Czasem starał się być na siłę amerykański. Innym razem wplatał niepotrzebne wątki romantyczne. Kolejna scena jakby wyciągnięta z jego wcześniejszych produkcji. Ostatecznie był jednak zadowolony z efektu swojej pracy.