Nicolas Cage znów na dnie? Jego nowy film to katastrofa. Żenujący wynik!
Najnowszy film z Nicolasem Cage'em "Diabelska jazda" trafia do Polski z pominięciem kinowej dystrybucji. Decyzja ta nie powinna jednak nikogo dziwić. W Stanach Zjednoczonych obraz trafił zaledwie na 28 ekranów, zarabiając w weekend otwarcia... nieco ponad 5 tysięcy dolarów.
"Diabelska jazda" to skąpana w mroku nocy historia o tajemniczym mężczyźnie, który wsiada do samochodu pewnego kierowcy i grożąc mu bronią, każe jechać przed siebie. Tak rozpoczyna się zabójcza gra w kotka i myszkę, której stawką będą prawda i... życie.
Nagrodzonemu Oscarem gwiazdorowi "Dzikości serca" i "Zostawić Las Vegas" na ekranie partneruje Joel Kinnaman ("Legion samobójców: The Suicide Squad", "Dochodzenie"). Za reżyserię filmu odpowiedzialny jest Yuval Adler ("Sekrety z przeszłości", "Perfekcjonistka", serial "Strzelec").
"Diabelska jazda" to pozycja obowiązkowa dla miłośników trzymającego w napięciu kina akcji i szalonych wcieleń Nicolasa Cage’a - reklamuje produkcję dystrybutor Kino Świat.
Odpowiedzialna za dystrybucję filmu w Stanach Zjednoczonych firma RLJE Films zaplanowała jego kinową premierę na 28 lipca. Obraz, który pokazywany był na 28 ekranach, zarobił jednak nieco ponad... 5 tysięcy dolarów (przy 48-milionowym budżecie!).
Tydzień wcześniej film trafił jednak na ekrany rosyjskich kin, gdzie uzbierał prawie 60 tysięcy dolarów.
Film będzie dostępny w Polsce od 4 sierpnia na platformach streamingowych: Premiery Canal+, Player, Polsat Box Go, Rakuten, Orange, Play, UPC, Vectra, Multimedia Polska, Inea i Toya.
Nicolas Cage nie bez przyczyny uchodzi za jedną z najciekawszych postaci branży filmowej. Bratanek legendarnego reżysera Francisa Forda Coppoli, który w 1996 roku otrzymał Oscara za brawurową rolę w melodramacie "Zostawić Las Vegas", zdawał się być idealnym materiałem na pierwszoligową gwiazdę Fabryki Snów.
Świetnie zapowiadająca się kariera Cage'a nieoczekiwanie zboczyła jednak z kursu. Zamiast w kolejnych cenionych przez widzów i krytyków produkcjach, aktor zaczął występować w niskobudżetowych filmach klasy B, a swoją nadekspresyjną, groteskową wręcz grą wywoływał u widzów raczej konsternację aniżeli zachwyt. Co znamienne, jest on jednym z niewielu wykonawców, którzy prócz nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej na koncie mają także niesławną Złotą Malinę zwaną "anty-Oscarem".
Powodem, dla którego gwiazdor kina, ku rozpaczy swoich fanów, konsekwentnie rozmieniał talent na drobne, były jego pogłębiające się problemy finansowe. Media donosiły swego czasu, że Cage w ciągu zaledwie kilku lat roztrwonił liczący aż 150 mln dolarów majątek. Fortunę miał on przepuścić na luksusowe nieruchomości, ekskluzywne samochody i dość osobliwe zachcianki, takie jak warta niespełna 300 tys. dolarów czaszka drapieżnego dinozaura sprzed 7 milionów lat czy pokaźna kolekcja tsants, spreparowanych przez Indian Jivaro ludzkich głów.
Goszcząc w programie "60 Minutes", emitowanym przez stację CBS, Cage przyznał, że w wyniku nieprzemyślanych inwestycji nie tylko stracił majątek, ale też się zadłużył. W pewnym momencie musiał więc schować dumę do kieszeni i przyjmować mało ambitne role, by uregulować zobowiązania.
"Przeinwestowałem w nieruchomości. Gdy rynek się załamał, nie zdołałem na czas wydostać się z tarapatów. Uzbierało się ponad 6 mln dolarów długów. Ale spłaciłem je wszystkie, nigdy nie złożyłem wniosku o ogłoszenie upadłości" - zdradził aktor.
I zaznaczył, że choć ma świadomość, iż wiele pozycji w jego aktorskim portfolio jest niegodnych laureata Oscara, nie żałuje decyzji o poświęceniu zawodowego wizerunku na rzecz uniknięcia bankructwa. "Praca zawsze była moim aniołem stróżem. Nawet, jeśli dany film ostatecznie okazywał się marny, wszyscy wiedzieli, że nie olewam pracy, że za każdym razem naprawdę mi zależało i dawałem z siebie wszystko" - podkreślił gwiazdor.
Dwa lata temu Cage wrócił na ekrany w wielkim stylu, występując w głośnym dramacie "Świnia", za rolę w którym otrzymał nominację do Nagrody Odkupienia. Twórcy Złotych Malin przyznają ją aktorom, którzy po wcześniejszych fatalnych występach zrehabilitowali się w oczach widzów i krytyków.
Wielkim powrotem do mainstreamowego kina miał być dla Cage'a udział w filmie "Renfield". Choć obsadzenie go w roli hrabiego Draculi zostało ocenione jako majstersztyk, widzowie nie byli ciekawi efektu i nie ruszyli tłumnie do kin. Wyreżyserowany przez Chrisa McKaya film okazał się kasową klapą.
65 milionów dolarów, bo na tyle szacowany jest budżet filmu "Renfield", to kwota większa niż łączny budżet kilkunastu filmów, w których w ostatnich latach można było zobaczyć Nicolasa Cage’a. Poza epizodami w głośniejszych produkcjach, popularny aktor pojawiał się w pierwszoplanowych rolach jedynie w filmach klasy B i niższych. Dlatego kiedy gruchnęła informacja, że Cage zagra rolę hrabiego Draculi, reakcje były entuzjastyczne.
Entuzjazm opadł jednak, gdy film trafił już do kin. W Ameryce Północnej w pierwszy weekend wyświetlania zarobił jedynie 7,8 miliona dolarów, co dało mu zaledwie czwarte miejsce w tamtejszym box-office. Nie lepiej radził sobie na pozostałych światowych rynkach. "Renfield" zarobił do tej pory niewiele ponad 26 milionów dolarów.
Takie zyski w przypadku produkcji, na którą wydano 65 milionów dolarów (plus koszty marketingu), to klęska.