Następca Roberta Altmana?
Paul Thomas Anderson ma dzisiaj 42 lata i gdyby postanowił, że "Mistrz" będzie jego ostatnim filmem i tak będzie nazywany jednym z najciekawszych twórców współczesnego kina.
Ten reżyser i scenarzysta podbił świat filmu zrealizowanym w wieku 27 lat "Boogie Nights", epickim portretem twórców filmów pornograficznych z doliny San Fernando, gdzie sam się wychował. A dodać trzeba, że nie był to jego debiutancki obraz, bo już rok wcześniej Anderson wyreżyserował mało w Polsce znanego "Ryzykanta". I już te dwa pierwsze filmy mają w sobie wszystkie charakterystyczne cechy stylu twórcy "Mistrza".
Anderson, mimo młodego wieku i niewielkiego doświadczenia, nigdy nie bał się opowiadać prostych historii w skomplikowany sposób oraz pracować z rozbudowaną obsadą, w której skład najczęściej wchodzą znakomici aktorzy. Na planie "Ryzykanta" i "Boogie Nights" spotkał się m.in. z takimi gwiazdami jak Juliane Moore, Burtem Reynoldsem, Philipem Seymourem Hoffmanem, Johnem C. Reillym, Williamem H. Macym, Gwyneth Paltrow, czy Samuelem L. Jacksonem. Wielu z nich zagrało w kolejnych produkcjach Andersona. Z kolei dzięki wielowątkowym scenariuszom i wiarygodnym psychologicznie postaciom często nazywa się go następcą Roberta Altmana.
Twórca "Magnolii" nie odżegnuje się od porównań do Altmana. Uwielbia jego filmy, ale jeszcze bardziej ceni Altmana jako człowieka. Mieli okazję się poznać i spędzić ze sobą trochę czasu. Anderson został również wynajęty przez producentów "Ostatniej audycji", ostatniego filmu wielkiego filmowca, by na wypadek problemów zdrowotnych ponad osiemdziesięcioletniego wtedy reżysera mógł go zastąpić.
Altman to zresztą nie jedyny twórca, do którego porównuje się Andersona. Na liście są również Scorsese, Spielberg, Spike Lee, Tim Burton, Truffaut, Solondz, Kubrick, czy Tarantino. Z tym ostatnim autor "Aż poleje się krew" przyjaźni się i ma podobne filmowe wykształcenie, czyli... żadne. Trudno w to uwierzyć, widząc swobodę, z jaką Anderson posługuje się filmowym językiem, sięgając często po zapomniane już filmowe techniki z przeszłości, ale formalnego wykształcenia nie ma. Uczęszczał co prawda do nowojorskiej szkoły filmowej, ale podobno zrezygnował z niej po tym, jak przedstawione pod własnym nazwiskiem scenariusze Davida Mammeta (laureata Pulitzera) zostały bardzo nisko ocenione przez wykładowców. Zapisał się też na kurs filmowy na uniwersytecie w Nowym Jorku, ale po dwóch dniach się wycofał, a za zwrócone pieniądze nakręcił swój drugi krótki metraż "Cigarettes & Coffee".
Anderson był wielokrotnie nominowany do Oscara, a także nagradzany na festiwalach w Cannes, Berlinie, Toronto, San Sebastian, czy ostatnio za "Mistrza" w Wenecji. Ale zdaje się, że podobnie jak praca z wielkimi gwiazdami (oprócz wymienionych wyżej także Tom Cruise, Daniel Day-Lewis, czy Jacquin Phoenix) wszelkie splendory nie robią na nim wielkiego wrażenia. Konsekwentnie robi swoje autorskie, rozpoznawalne od pierwszego kadru, kino uwielbiane przez filmowych maniaków. Choć przyznaje, że korcą go wyzwania, jakim było dla Christophera Nolana zrealizowanie trylogii o Batmanie. Anderson przyznaje, że to dla niego najwyższy poziom artyzmu, bo łączący techniczną perfekcję z narracją porywającą masowego widza. Może po "Mistrzu", swoim najnowszym filmie, który wchodzi do polskich kin w najbliższy piątek, uda mu się w końcu zrealizować marzenie o realizacji horroru?
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!