Reklama

Największe skandale Festiwalu Filmowego w Gdyni

"Skandal"? "Wstyd"? "Kompromitacja"? "Kontrowersja"? "Oburzenie"? Jubileuszowa edycja Festiwalu Filmowego w Gdyni to świetna okazja do przypomnienia największych "piekiełek" w najnowszej historii tej imprezy.

"Skandal"? "Wstyd"? "Kompromitacja"? "Kontrowersja"? "Oburzenie"? Jubileuszowa edycja Festiwalu Filmowego w Gdyni to świetna okazja do przypomnienia największych "piekiełek" w najnowszej historii tej imprezy.
Na cenzurowanym: Nagie plecy Anny Muchy (L) i nagrodzona rola Tila Schweigera w "Bandycie" (P) /Piotr Fotek /Reporter

"Nie będzie Niemiec zabierał nam nagrody..."

Murowanym faworytem do głównej nagrody aktorskiej w 1997 roku był Cezary Pazura, który przywiózł do Gdyni aż 4 filmy - "Kilera", "Sztos", Sarę" i "Szczęśliwego Nowego Jorku". Decyzja jury o nagrodzeniu niemieckiego aktora Tila Schweigera - odtwórcy tytułowej roli w "Bandycie" Macieja Dejczera - wywołała oburzenie środowiska filmowego. 

Scenarzysta "Bandyty" Cezary Harasimowicz pamięta, że sporo aktorów w geście protestu wyjechało wtedy z Gdyni.

Niemieckiego aktora nie było na gali wręczenia nagród. Reżyser "Kilera", Juliusz Machulski, który decyzję o nagrodzeniu Schweigera nazwał "kolejną humorystyczną decyzją jury w historii festiwalu", przyznał, że do dziś nie jest pewien, czy niemiecki aktor wie, że w ogóle otrzymał nagrodę w Gdyni.

Reklama

"Bez komentarza. Cała Gdynia" - podsumował werdykt Cezary Pazura. "Gratuluję panu Krzysztofowi Krauze, członkowi jury, który - nie wiedzieć czemu - uważał, że nawet jeśli nagroda mi się należy, to mi jej nie przyzna" - aktor nie ukrywał żalu.

Jak ujawnił reżyser "Bandyty", Maciej Dejczer, Til Schweiger przekazał honorarium za wygraną na dom dziecka. Nie wiadomo jednak, czy była to polska placówka czy niemiecka.

Smaczku całemu zamieszaniu dodaje fakt, że jeden z producentów "Bandyty", Lew Rywin, był sponsorem tej edycji festiwalu. Prezes telewizji Canal+ uratował bowiem wtedy trwającą w roku powodzi imprezę finansowym wsparciem.

Samobój

Rok wcześniej Gdynią wstrząsnęła inna głośna decyzja jury, które w 1996 roku zdecydowało o nieprzyznaniu Złotych Lwów żadnemu z 19 filmów startujących w konkursie.

"Uważam, że to był skandal. Koledzy wyszli przed szereg, generalnie niczego nie osiągając (...) Było to pogrożenie palcem, tylko nie wiadomo komu i w jaką stronę. Zanegowano zasadę konkurencji" - powiedział oburzony Filip Bajon, reżyser filmu "Poznań ‘56".

Juliusz Machulski rzucił zaś ze sceny: "Jeżeli sami się nie nagrodzimy, to nikt nas nie nagrodzi", nazywając decyzję jury "samobójem". Według reżysera, brak Złotych Lwów był wysłaniem sygnału, że "w kinematografii polskiej dzieje się źle, że się nie lubimy, i że nie mamy szacunku dla swojej pracy".

"Złote Lwy to wysoko postawiona poprzeczka i trzeba sobie na nie zapracować" - bronił się członek jury, Stanisław Różewicz.

Kiedy 5 lat wcześniej festiwal zakończył podobny werdykt - w 1991 roku również nie przyznano Grand Prix - nastoje były jednak zgoła odmienne. Gdynia wyzwalała się dopiero z macek politycznych nacisków, a produkowane w Polsce filmy traktowano wciąż jako "pokłosie minionego systemu". Brak Złotych Lwów był więc odebrany nie jako samobójczy gol, tylko jak czerwona kartka pokazana Komitetowi Kinematografii za finansowanie byle jakich produkcji.

Od Warszawy do (Małej) Moskwy

W najnowszej historii Festiwalu Filmowego w Gdyni dwa Złote Lwy wywołały niemałą medialną awanturę.

Kiedy w 2008 roku "Mała Moskwa" Waldemara Krzystka wygrała festiwal kosztem "33 scen z życia" Małgorzaty Szumowskiej, nagłówki gazet krzykliwie szczebiotały o "kontrowersyjnych Złotych Lwach", krytycy zaczęli nadużywać słowa "skandal", a Agnieszka Holland głośno mówiła o "wstydzie", nazywając gdyńską imprezę "zapyziałą prowincją, wiochą i obciachem".

Nieco inne emocje towarzyszyły werdyktowi z 2003 roku, kiedy jury pod przewodnictwem Marka Koterskiego postanowiło nagrodzić debiut Dariusza Gajewskiego "Warszawa". Kontrowersje wzbudził nie tylko wybór laureata Grand Prix, lecz także radykalny pomysł, by zdobywcy Złotych Lwów przyznać - rzecz bez precedensu - również pozostałe kluczowe nagrody: za reżyserię i scenariusz.

"Dobry festiwal z kiepskim werdyktem" - zawyrokował nestor polskiej krytyki filmowej Jerzy Płażewski. Pojawiły się sugestie, jakoby jury działało pod naciskiem Telewizji Polskiej. Marek Koterski był oburzony tymi insynuacjami. Reżyser "Warszawy" Dariusz Gajewski pamięta, że po ogłoszeniu werdyktu zapanowała nieprzyjemna atmosfera "Wszyscy mieli do mnie pretensje, że dostałem tak wiele nagród. Pytałem, czy widzieli mój film. Najczęściej odpowiedź brzmiała - nie".

Kinowa premiera "Warszawy" miała miejsce niecałe dwa miesiące później. "Kiedy ludzie obejrzeli wreszcie film, sytuacja się zmieniła. Odebrałem setki telefonów z przeprosinami" - przyznał Gajewski. "Złe werdykty weryfikuje publiczność, a nie festiwalowi goście" - dodawał członek jury, Piotr Trzaskalski.

Hmm, najwięcej ludzi poszło do kina w 2003 roku chyba na "Starą baśń" Jerzego Hoffmana...

Mucha wyleciała

W 2006 roku festiwal rozpoczął się od prawdziwej "bomby", jaką była zmiana głównej prowadzącej spotkania w gdyńskim Teatrze Muzycznym.

"Podjęliśmy decyzję o zakończeniu współpracy, gdyż uznaliśmy, iż formuła prowadzenia, zaprezentowana przez panią Annę Muchę, nie pasuje do takiego wydarzenia, jakim jest festiwal. Prowadzący to osoba, która prezentuje twórców filmów i to oni są tutaj na pierwszym planie" - tłumaczył dyrektor artystyczny imprezy Mirosław Bork.

Mucha "odleciała" już na gali otwarcia imprezy, którą prowadziła do spółki z Maciejem Orłosiem, kiedy w humorystyczny sposób komentowała startujące w konkursie tytuły.

Przykład? Kiedy wspomniała o filmie "Francuski numer", dodała: "Proszę nie mylić z francuskim numerkiem, po którym można się spodziewać o wiele więcej". Kolejnego dnia nie było lepiej: "Już nie będę przynudzać, bo na tym filmie i tak pośniecie" - tymi słowami zapowiedziała jedną z projekcji.

Muchę "zabiła" wtedy Dorota Stalińska, która z furią wkroczyła na scenę i piętnując "plecy oraz dowcipy" prowadzącej (Mucha miała na sobie kreację odsłaniającą plecy aż do miejsca, w którym tracą one swą nazwę), wspomniała o obchodzonej w ten dzień 5. rocznicy ataku na World Trade Center.

"Kiedy jechałam tu samochodem, przez cały dzień słuchałam w radiu wspomnień o tym strasznym ataku. Pomyślałam nawet, że organizatorzy specjalnie wybrali 11 września na początek festiwalu, by w jakiś sposób odnieść się to tej tragedii. Zamiast tego oglądamy plecy i słuchamy jakichś dowcipów" - Stalińska nie kryła oburzenia, a publiczność - szczególnie po wspomnieniu pleców prowadzącej - nagrodziła ją burzą oklasków.

Muchę zastąpiła wtedy Tamara Arciuch (wówczas Tamara Arciuch-Szyc), ale organizatorzy imprezy zapewnili, że aktorka nie stała się persona non grata i mogła dalej zabawiać festiwalowych gości, ale już przy barowych stolikach, nie na scenie Teatru Muzycznego.

Czyściec w "Piekiełku"

Zapięta na ostatni guzik marynarki atmosfera festiwalu zmienia strój dopiero w "Piekiełku", barze znajdującym się w podziemiach Hotelu Gdynia, gdzie zameldowana jest większość gości imprezy. "Wchodzi się na 15 minut, a wychodzi o 6 rano" - scenarzysta Cezary Harasimowicz charakteryzuje "zapętlenie czasu", któremu ulegają bywalcy "Piekiełka".

Filip Bajon, zapytany o najprzyjemniejszy aspekt festiwalu w Gdyni, mówi bez ogródek: "Najbardziej lubię z przyjaciółmi chodzić do 'Piekiełka' i spędzać tam czas aż do świtu" . Reżyser zastrzega równocześnie, że podają tam "najdroższe piwo w Polsce".

Wysokie ceny nie odstraszają filmowców. "Punktem honoru jest przepicie nagrody z kolegami w barze"- reżyser Radosław Piwowarski przypomina, że pieniądze, które wygrywa się w Gdyni, zostają w Gdyni.

O tym, że "Piekiełko" jest jednak rodzajem czyśćca, zaświadcza historia Filipa Zylbera, który w 1993 roku otrzymał nagrodę za najlepszy debiut, za film "Pożegnanie z Marią".

"Po gali zszedł do 'Piekiełka'. Usiadł głęboko w fotelu i poczuł, że mu zaczyna - przepraszam za krwiste słowo - odpierdalać. Ten stan bardzo mu się podobał, więc rozsiadł się jeszcze bardziej i rozprostował nogi. W tym momencie poczuł, że odpierdoliło mu już kompletnie. Obok przechodził Grzegorz Warchoł. Spojrzał na Zylbera z ukosa, kopnął go w kostkę i zapytał: A tobie co, odpierdoliło? I w tym momencie zwycięzca stał się już całkiem normalnym reżyserem" - przypomniał Cezary Harasimowicz.

To, czy według jednej z festiwalowych legend Borys Szyc upił się w "Piekiełku", a następnie wdał w bójkę, wydaje się przy tym kwestią drugorzędną.

-----

Większość wykorzystanych w tekście cytatów pochodzi z książki "A statek płynie... 30 lat Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych Gdańsk-Gdynia" (Fundacja KINO, 2005).

Co jest grane w kinach? Sprawdź kalendarz premier filmowych

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Festiwal Filmowy w Gdyni
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy