Monika Rosca: Co robi dziś Nel z filmu "W pustyni i w puszczy"?
Choć nie jest związana z aktorstwem, po 41 latach ludzie nadal widzą w niej złotowłosą Nel z filmu "W pustyni i w puszczy" (1973) Władysława Ślesickiego.
W castingu do roli Nel pokonała pani pięć tysięcy dziewczynek!
Monika Rosca: - Zgadza się. Do szkoły muzycznej w Łodzi, do której wówczas chodziłam, przyjechały osoby z filmu, które szukały dzieci do roli Stasia i Nel. Zostałam w ten sposób wytypowana do castingu. Pierwotnie zakładano, że Nel będzie nieco starsza, ale mimo to wybrano akurat mnie. Tak samo Tomek od razu spodobał się producentom i pomyślano, że będziemy dobraną parą. To były najważniejsze role. Potem oczywiście szukano profesjonalnych dorosłych aktorów.
Czego nauczyła panią przygoda z aktorstwem?
- Dyscypliny i odwagi. Dzięki doświadczeniom z planu, nieźle się zahartowałam. Jak się ma 9 lat i trzeba jeździć na słoniu, siedzieć na drzewie i być polewaną lodowatą wodą, albo grać sceny choroby, to daje odporność na całe życie. Nauczyłam się, że nie wolno na planie narzekać, płakać, stroić fochów, bo nikogo to nie interesuje. Musiałam wejść w świat dorosłych i dostosować się do wymogów w nim panujących. Stałam się bardziej dojrzała, odpowiedzialna i odważna.
Dlaczego nie zdecydowała się pani na aktorstwo?
- Jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć chodziłam do szkoły muzycznej. Im zaś dłużej chodziłam do tej szkoły, tym więcej czasu i zaangażowania to ode mnie wymagało. Z pewnością nie dałabym rady pogodzić aktorstwa z nauką gry na fortepianie na naprawdę wysokim poziomie, bez uszczerbku dla którejś z tych dziedzin.
Jak w takim razie udało się pani pogodzić grę w filmie z nauką?
- Film kręcony był blisko trzy lata. W tym czasie byłam w rozjazdach. Ale musiałam przechodzić z klasy do klasy i to bez taryfy ulgowej. Miałam to szczęście, że nauczyciele byli nastawieni do mnie życzliwie, okazywali mi wyrozumiałość i poświęcali czas po lekcjach.
Dziś jest pani pianistką.
- Udało mi się zostać koncertującą pianistką, do czego dążyłam od dzieciństwa. Obecnie dużo gram sama, ale również ze stałym zespołem kolegów. Często gramy w kościołach, szkołach, hospicjach. Daje mi to dużo radości.
Wróćmy jeszcze do filmu. Zdjęcia były kręcone w Egipcie, Sudanie i Bułgarii. To była pani pierwsza
podróż zagraniczna?
- Do Afryki oczywiście tak, ale wcześniej jeździłam już z rodzicami do Rumunii, do dziadków. Byłam przyzwyczajona do podróży, bardzo je lubiłam. Fakt, że to miała być długa i daleka podróż, sprawiał, że byłam bardzo podekscytowana.
Udało się pani wrócić do tych miejsc?
- Niestety, nie. Ale mam nadzieję, że kiedyś mi się to uda.
A znajomości z tamtych lat przetrwały próbę czasu?
- Mam kontakt z Tomaszem Mędrzakiem (Staś), ale oczywiście te spotkania nie są zbyt częste.
Wszyscy pamiętamy scenę, w której karmi pani słonia. Bała się pani grać ze zwierzętami?
- Tak. Na szczęście cały czas była ze mną mama. Chociaż ona chyba bała się bardziej. Wiele osób mi pomagało, m.in. treser psa Saby, pan Franciszek Szydełko, który czuwał nad moim bezpieczeństwem. Zawsze lubiłam wyzwania i sceny ze słoniem lub wielbłądami. Choć były dla dziecka trudne, bardzo mi się podobały.
Magdalena Gawlikowska