Reklama

"Mój biegun": Krew, pot i łzy. Historia Jasia Meli na dużym ekranie

W środę mija dziesięć lat od premiery biograficznego filmu "Mój biegun", przedstawiającego wzruszającą historię Jasia Meli. W niepełnosprawnego sportowca wcielił się Maciej Musiał, dla którego był to debiut w głównej roli na dużym ekranie.

W środę mija dziesięć lat od premiery biograficznego filmu "Mój biegun", przedstawiającego wzruszającą historię Jasia Meli. W niepełnosprawnego sportowca wcielił się Maciej Musiał, dla którego był to debiut w głównej roli na dużym ekranie.
Maciej Musiał (z lewej) wcielił się w Jana Melę (z prawej) w filmie "Mój biegun" /VIPHOTO /East News

"Mój biegun" to prawdziwa historia Jaśka Meli, chłopca, który, po tym jak uległ wypadkowi, podjął walkę z własnymi ograniczeniami, aby w końcu wraz z podróżnikiem Markiem Kamińskim zdobyć dwa bieguny Ziemi. Był równocześnie pierwszą niepełnosprawną osobą, która dokonała takiego wyczynu.

Seria tragicznych wydarzeń

Zanim jednak do tego doszło, jego rodzina musiała poradzić sobie z serią tragicznych wydarzeń. Śmierć młodszego syna, a po kliku latach - ciężki wypadek nastoletniego Jaśka. W 2002 roku, w wieku 13 lat, chłopak  schronił się przed deszczem w niezabezpieczonym budynku stacji transformatorowej i poraził go prąd. W wyniku porażenia lekarze zdecydowali o amputacji lewego podudzia i prawego przedramienia nastolatka.

Reklama

To historia, w której rodzina odnajduje na nowo wiarę i miłość. Opowieść o chłopcu, który walcząc o powrót do normalnego życia, odnajduje w sobie siłę charakteru obcą niejednemu dorosłemu. Filmowa przypowieść o ludziach, którzy trwają razem pomimo tragedii i uczą się, jak bolesne wydarzenia przekuwać w zwycięstwo.

Reżyserem filmu był debiutant Marcin Głowacki. Jasia Melę zagrał Maciej Musiał, dla którego była to pierwsza główna kinowa rola. W roli rodziców jego bohatera oglądaliśmy Bartłomieja Topę ("Drogówka", "Dom zły") i Magdalenę Walach ("Enen"). Za produkcją "Mojego bieguna" stali twórcy emocjonujących filmów - "Nad życie" i "Oszukane".

Mierzenie się z legendą

W wywiadzie dla "Gali" Musiał przyznał, że rola Jasia Meli była dla niego ogromnym wyzwaniem. "Nie byłem pewien, czy jestem na to gotowy. Miałem 15 lat! Ale któregoś razu pomyślałem: 'Ej, skoro on miał 13 lat, gdy przez to przechodził, i dał wtedy radę, to jego historia ma zmotywować takich gówniarzy jak ja, żeby się nie poddawali i stawiali czoła wyzwaniom'" - przyznawał aktor.

"Nie mogłem spać, bo po prostu się stresowałem, że nie udźwignę tego zadania. Stawałem przed lustrem i ćwiczyłem, uczyłem się roli. To były ciężkie dwa miesiące... To trochę mierzenie się z legendą. Nie możesz zwyczajnie stworzyć postaci i pozwolić sobie, na co tylko chcesz. Musisz po prostu dać radę" - tłumaczył Musiał.

"Wszyscy mieliśmy poczucie, że bierzemy udział w szczególnym projekcie. W końcu jest to film oparty na faktach. Próbowaliśmy się w tym odnaleźć i zmierzyć z tematem. Niedawno po raz pierwszy zobaczyłam film i znów odczułam cały ciężar doświadczeń rodziny Melów" - uzupełniała Magdalena Walach.

"Myślę, że każdy jest w stanie znaleźć w tym filmie coś dla siebie. To jest po prostu historia o pokonywaniu swoich słabości. Nie odnosiłem się bezpośrednio do historii Jaśka, chciałem po prostu zrobić film - stwierdził Marcin Głowacki, zaznaczając, że obraz o Meli nie jest filmem czysto biograficznym.

Trudne emocje, dużo łez

"Dla mnie te emocje są niesamowite, są bardzo mocne. Kiedy byłem na pokazie przedpremierowym - to nie ukrywam, że chociaż starałem się trzymać fason, to się nie dało i gdzieś tam łzy po policzkach cały czas płynęły, ponieważ to jest rzeczywiście dotykanie takich bardzo osobistych rzeczy. Pamiętam moment, kiedy Marek i Kasia Kłosowicz - scenarzyści filmu, opowiedzieli nam o tej idei. Ja na początku byłem bardzo przeciwny temu" - wspominał Jan Mela.

"Powodem, dla którego zgodziliśmy się na to, żeby ten film został nakręcony jest to, że ta historia jest w dużej mierze uniwersalna. Mimo że film się dosyć przewrotnie nazywa 'Mój biegun', to ta historia wcale nie jest o biegunach. Ludzie, którzy liczą na to, że pójdą do kina i zobaczą tam Jaśka i Marka Kamińskiego w śniegach i lodach - będą rozczarowani. Tak naprawdę pod koniec filmu - może dwie, trzy ostatnie minuty - to są materiały archiwalne z naszej wędrówki na biegun północy, ale to są jedyne sceny, które się dzieją w scenerii śnieżno-zimowej" - dodał.

"To jest historia rodziny, to nie jest historia tylko moja, ale całej rodziny. To jest historia rodziny, która przechodzi przez tragedie, które paradoksalnie nas jednoczą, przez utopienie się mojego młodszego brata, przez mój wypadek, przez bardzo trudną relację z moim tatą, gdzie cały czas nasze trybiki się zazębiają. Myślę, że wiele osób oglądając to, może wyjść z kina z nadzieją. Pełni nadziei, że mogą sobie dać radę ze swoimi problemami. Być może to, co im się wydawało, że jest takim problemem największym na świecie, być może nie jest czymś takim bardzo strasznym. Mam taką nadzieję, że taka pozytywna energia gdzieś może w ludziach zostać po projekcji tego filmu" - zapewniał Mela.

"Cieszę się bardzo, że ten film nie jest taki mainstreamowy. On promuje wartości mocno zapomniane w naszym społeczeństwie. Rodzina jest czymś niesamowicie ważnym i to naprawdę warto pielęgnować. Ja bardzo się cieszę, że mimo tych scen, które są bardzo mocne w tym filmie, bardzo prawdziwe, mimo bardzo trudnej relacji z rodzicami, teraz stanowimy rodzinę przez bardzo duże R i wiem, że cokolwiek by się stało, cokolwiek by się w moim życiu wydarzyło, jak wielki błąd bym popełnił, wiem, że zawsze będę miał w nich oparcie i to jest po prostu niesamowite poczucie. Mieć zawsze oparcie w rodzinie" - opowiadał bohater "Mojego bieguna".

"Kiedy widzę siebie na ekranie, siebie w postaci Maćka Musiała, który tam świetnie zagrał, to jest tak, że po prostu łamię się w środku. Ale piękne jest to w tym filmie, że po każdym upadku następuje powstanie. To, że trzeba wstać i iść dalej, że żadna trudność nie jest w stanie nam pokrzyżować planów, a że tak naprawdę najgorszą niepełnosprawnością jest brak nadziei. To jest takie kalectwo, o którym też jest mowa w tym filmie. Różnica między niepełnosprawnością a kalectwem. Ale mimo wszystko, kiedy ogląda się te sceny, które są tak naprawdę sprzed wielu lat naszego życia, ponieważ w tym filmie dzieją się rzeczy, które miały miejsce, kiedy miałem 13 lat, to jednak te trudne emocje rzeczywiście wracają, więc tych łez (na seansie - przyp. red.) było dużo" - podsumował sportowiec.

Film porządny, ale mało interesujący?

"Szkoda, że reżyser nie szuka świadectwa siły nadziei i nie pokazuje wyjątkowości życia Jana Meli przez pryzmat jego górskich wypraw i upartego przełamywania fizycznych ograniczeń. Scenariusz Marka Kłosowicza oraz Katarzyny Śliwińskiej-Kłosowicz jest raczej próbą zrozumienia logiki przyczyn i skutków, jakie doprowadziły do tragedii oraz przymiarką do odnalezienia punktu zaczepienia (żeby nie powiedzieć winnego) wszystkich następujących po sobie dramatów" - pisała o "Moim biegunie" nasza recenzentka Anna Bielak.

"Twórcy filmu skupili się jednak na tym, co efektowne, widoczne na pierwszy rzut oka i nie wymagające głębszej analizy - na tym, co łatwiejsze, bo oczywiste. Tym sposobem zrealizowali film porządny, realistyczny i mało interesujący, bo nieukazujący siły charakteru Meli, ale jego pokiereszowane ciało. Czy po to, żeby nam uświadomić, że lubimy patrzeć na ludzkie słabości, a wewnętrznej siły, której sami nie mamy, tylko byśmy zazdrościli?" - zastanawiała się w swoim tekście.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Mój biegun
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama