Reklama

Mogę być jeszcze bardziej dzika!

Amanda Seyfried ma nową pasję. - Ostatnio wpadłam w szał robienia na drutach - wyznaje 25-letnia aktorka, której specjalnością są czapki i szaliki dziergane dla przyjaciół. - Któregoś wieczoru znajomi chcieli gdzieś wyskoczyć, a ja na to: "E tam, zostańmy w domu i zróbmy coś na drutach". Wciągnęłam w to nawet moich fryzjerów i wizażystów.

Najwyraźniej młode pokolenie Hollywood nie jest już tak dzikie, jak niegdyś.

- Och, jeśli o to chodzi, to mogę być jeszcze bardziej dzika - żartuje Seyfried. - Mogę chwycić za moją gitarę albo spędzić całą noc na ściąganiu piosenek z iTunes.

- Przykro mi, ale jestem po prostu taką osobą, która lubi spokój - dodaje po chwili.

To nie jest opowieść dla dzieci

Amanda Seyfried nie odebrała jednak mojego telefonu po to, żeby opowiadać o robieniu na drutach, ale o swoim nowym filmie, "Dziewczyna w czerwonej pelerynie".

W tytule filmu próżno szukać "Czerwonego Kapturka", i nie powinno to nikogo dziwić. "Dziewczyna w czerwonej pelerynie", którą wyreżyserowała Catherine Hardwicke ("Zmierzch", 2008), jest wprawdzie luźno oparta na motywach klasycznej baśni, ale zdecydowanie nie jest opowieścią dla dzieci. Seyfried użycza w niej swojego charakterystycznego spojrzenia łani dziewczynie o imieniu Valerie, mieszkance średniowiecznej wioski, w której sieje spustoszenie wilkołak. Valerie łączy zakazana miłość z Peterem (Shiloh Fernandez), chłopakiem-sierotą, który zarabia na życie jako drwal. Związek ten jest przeszkodą na drodze do małżeństwa dziewczyny z "lepszą partią", jaką jest wybrany dla niej przez rodziców Henry (Max Irons). W uczuciowe rozterki Valerie zamieszana jest również jej babcia (Julie Christie), pełna zrozumienia dla swojej wnuczki.

Reklama

- W tym filmie jest krew, flaki, miłość i poświęcenie - mówi Seyfried. - Ogólnie rzecz biorąc, jest to zmysłowe, współczesne ujęcie historii o Czerwonym Kapturku, dzięki czemu ta nowa interpretacja tej klasycznej opowieści jest tak interesująca.

Pomysłodawcą filmu był nie kto inny, jak Leonardo DiCaprio, który stwierdził kiedyś, że "fajnie byłoby nakręcić nową wersję "Czerwonego Kapturka", w której wilk byłby wilkołakiem". Należąca do aktora firma Appian Way zleciła napisanie scenariusza Davidowi Leslie'emu Johnsonowi. A scenariusz wpadł w oko Amandzie Seyfried...

- Właściwie jest to gotycka wersja znanej baśni - wyjaśnia - co, moim zdaniem, zaskoczy wielu widzów. Pomyśl tylko: oryginalna baśń to krótka historia, w której występują wilk, babcia i mała dziewczynka. Znana jest od jakichś siedmiuset lat, w związku z czym fajnie jest interpretować ją na nowo. Tym razem mieliśmy o wiele więcej do opowiadania.

Miłosny trójkąt z nadprzyrodzonymi akcentami

Zdjęcia do filmu powstawały w Vancouver, w wiosce zbudowanej specjalnie dla potrzeb produkcji. Wszystkie budynki zostały zbudowane na palach i otoczone ostrokołem, wzniesionym przez mieszkańców w celu obrony przed wilkołakiem.

Valerie tymczasem nie tylko nie izoluje się od wilkołaka, ale wręcz zaprasza go do swojego świata.

- To straszne i emocjonujące zarazem - mówi Seyfried. - Fakt, że stawia czoła drapieżnikowi, daje jej też siłę.

Catherine Hardwicke zdecydowała się obsadzić Seyfried w roli Valerie po tym, jak spotkała się z nią na charytatywnej imprezie na rzecz chorych na autyzm. "To jedna z tych aktorek, które od razu chwytają cię za serce" - mówiła Hardwicke w osobnym wywiadzie. "Te oczy, ta twarz... Ona jest po prostu niesamowita".

- Czułam się w tej roli bardzo pewnie - mówi tymczasem Seyfried - ponieważ otaczała mnie fantastyczna obsada. Kluczem do sukcesu było to, aby uczynić tę opowieść mroczną i nęcącą.

Niektórzy już porównują "Zmierzch" i "Dziewczynę w czerwonym płaszczu". W obu produkcjach mamy do czynienia z miłosnym trójkątem z nadprzyrodzonymi akcentami i z przypadkami makabrycznej śmierci. Amanda Seyfried zapewnia jednak, że podobieństwa między filmami nie są duże. - Proszę mi wierzyć, to dwie bardzo różne historie - mówi.

Amanda Seyfried pochodzi z Allentown w stanie Pensylwania. Jest córką farmaceuty i instruktorki terapii zajęciowej. Rodzice zawsze wspierali jej sceniczne zapędy, a kiedy ich córka oznajmiła im w wieku 11 lat, że chce być modelką, postanowili jej pomóc.

- W skrócie: zawieźli mnie do Nowego Jorku i przez jakiś czas zostali ze mną, żeby nade mną czuwać - wspomina aktorka - bo to niełatwa branża.

Trudne początki

Kiedy zaproponowano jej rolę Joni Stafford w operze mydlanej "All My Children", Seyfried sądziła, że znalazła się na drodze wiodącej do sławy. Niestety, rok później doznała druzgocącego rozczarowania, gdy jej bohaterka została wykreślona ze scenariusza popularnego tasiemca.

- To był przysłowiowy moment z cyklu "Moja kariera jest skończona" - mówi.

Nie była. Zaledwie kilka miesięcy później, Amanda zagrała jedną z głównych bohaterek w hicie "Wredne dziewczyny" (2004) z udziałem Lindsay Lohan. Później przyszła rola w kultowym serialu telewizyjnym "Weronika Mars" (2004 - 2006). Kolejną telewizyjną produkcją z jej udziałem był serial "Trzy na jednego" (2006 - 2010), w którym wcieliła się w Sarah Hendrickson, dziewczynę urodzoną w poligamicznej rodzinie.

Jednocześnie jej kariera filmowa nabrała rozpędu z chwilą, gdy została obsadzona w roli Sophie, przygotowującej się do ślubu córki postaci granej przez Meryl Streep w "Mamma Mia!" (2008), a potem grzecznej dziewczyny z sąsiedztwa w "Zabójczym ciele" (2009). W thrillerze "Chloe" (2009) zagrała tytułową psychopatyczną bohaterkę, dodatkowo otrzymując szansę partnerowania Liamowi Neesonowi i Julianne Moore. Niedługo później występem we "Wciąż ją kocham" (2010) u boku Channinga Tatuma udowodniła, że jest w stanie udźwignąć ciężar głównej roli. Seyfried podjęła decyzję o odejściu z serialu "Trzy na jednego" (do obsady którego dołączyła znów kilka miesięcy temu, by wziąć udział w zdjęciach do ostatnich odcinków), by skoncentrować się na grze w filmach.

- Decyzja ta podyktowana była faktem, że moja kariera toczyła się zbyt wieloma torami - mówi. - Nie mogłam grać na pełny etat w serialu i robić tego, na czym mi zależało. Nie zmienia to faktu, że kocham ten serial i jestem zadowolona z postępów, jakie poczyniła w życiu moja bohaterka, Sarah. Jej stosunek do rodziny można teraz streścić w słowach "Nie obchodzą mnie wasze odczucia. Ruszam w świat sama".

Po kolejnej romantycznej roli w "Listach do Julii", Seyfried zagrała w fantastyczno-naukowym thrillerze "In Time" ["Wyścig z czasem" - polska premiera 28 października - red.] w reżyserii Andrew Niccola. Film jest wizją świata przyszłości, w którym ludziom udało się unieszkodliwić gen odpowiedzialny za starzenie. W filmie aktorce partneruje Justin Timberlake.

- Staram się wyszukiwać role, w których nie musiałabym grać siebie - mówi młoda aktorka. - Kiedy gram młode dziewczyny, czasami są one po prostu jakimiś wersjami mnie samej. Owszem, jestem w tym dobra, ale większym wyzwaniem jest wcielanie się w postacie, które są zupełnie inne, niż ja.

- Nie lubię grać postaci zbyt doskonałych - ciągnie. - Doskonałość jest nudna. Ludzie składają się z wad. Zależy mi na tym, by grać silne kobiety, i pokazywać, że można być silną nawet wówczas, gdy nie znalazło się jeszcze odpowiedzi na pytanie o to, kim jestem i czego chcę w życiu.

Facet powinien sprawiać, że będziesz czuła się piękna

Seyfried wciąż poszukuje tych odpowiedzi na gruncie osobistym. Dziś, kiedy związek z Dominikiem Cooperem, który partnerował jej w "Mamma Mia!", należy już do przeszłości a plotki o jej romansie z Ryanem Phillippe'em ucichły, otwarcie mówi, że jest singielką - i nie ma z tym żadnego problemu.

Według Amandy Seyfried, udany związek zaczyna się od komunikacji między partnerami. - To ważne, by druga osoba cię słuchała - mówi. - Facet powinien sprawiać, że będziesz czuła się piękna i ważna.

Ona sama, w przypadku porażki na gruncie uczuciowym, potrafi zostawić przeszłość za sobą.

- Wtedy możesz spędzać z przyjaciółkami tyle czasu, ile zechcesz - mówi ze śmiechem. - To właśnie moja recepta na problemy w związku. Wystarczy zadzwonić do najlepszej przyjaciółki i obgadać sprawę. Zawsze czuję się lepiej po takiej rozmowie. A jeśli to nie pomoże, zawsze jeszcze można iść na zakupy!

Amanda przyznaje, że ma słabość do romantycznych gestów, jeśli chodzi o relacje męsko-damskie.

- Kilkakrotnie zdarzyło się, że facet napisał o mnie piosenkę - wyznaje. - To robi spore wrażenie. Niektóre z nich nie są do końca udane - ale z drugiej strony, jeżeli facet mówi: "Napisałem dla ciebie piosenkę", a potem gra lub śpiewa ją dla ciebie, twoje serce topnieje, nawet jeśli piosenka nie jest szczególnie fantastyczna.

Życie gwiazdy filmowej nie jest tak ciężkie, jak można by sądzić, zapewnia panna Seyfried.

- Moja mama zajmuje się listami, które dostaję od fanów - mówi. - To jak zespołowa praca domowa, a mama to uwielbia. Dzwoni do mnie i mówi: "Dzisiaj przeczytałam czterdzieści listów!". Czasami dostaję też fantastyczne rysunki od dzieci. A czasami odzywają się do mnie dziewczyny, które czeszą się tak, jak ja. To takie słodkie!

Innymi słowy, gwiazda filmowa Amanda Seyfried nie odbiera sławy jako czegoś przytłaczającego.

- Jestem ostatnią osobą, o której można by powiedzieć, że tak się czuje - mówi. - Jedyna rzecz, z którą trudno mi się oswoić, to konieczność mówienia o sobie. Czasami staje się to po prostu niedorzeczne. W zeszłym roku promowałam trzy filmy z moim udziałem, w związku z czym musiałam objechać świat dookoła, udzielając wywiadów. Troszeczkę tego za dużo. Ale cóż, taka praca.

- Kiedy chcę się odstresować - kończy Amanda Seyfried - wyciągam moją gitarę albo robię na drutach. A moi przyjaciele mogą cieszyć się z kolejnej nowej czapki!

Cindy Pearlman

"The New York Times"

Tłum. Katarzyna Kasińska

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Amanda Seyfried | aktorka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy