Młode kobiety jako "nepo babies" mają gorzej? Tak twierdzi Emma Roberts
Kolejna osoba, którą można określić jako "nepo baby" podejmuje się tego trudnego tematu. Nikogo nie dziwi, że Hollywood pełne jest przykładów takich osób, ale czy faktycznie mają tak ciężko, jak opisuje to Emma Roberts?
W Hollywood trudno jest zrobić karierę o własnych siłach i dużo łatwiej jest, gdy ma się wsparcie kogoś z rodziny, kto już zyskał uznanie w oczach krytyków i widzów. Co jakiś czas powraca do nas temat słynnych "nepo babies", które korzystają z aktorskich przywilejów sławnej rodziny. Do grupy "nepo" bez wątpienia zalicza się Emma Roberts, która prywatnie jest bratanicą Julii Roberts. Emma Roberts wypowiedziała się na temat wyraźnego podziału w grupie dzieci "nepo" - jak się okazuje, nie wszyscy są traktowani tak samo.
W niedawnej rozmowie w podcaście "Table for Two with Bruce Bozzi" aktorka podzieliła się swoimi przemyśleniami dotyczącymi "nepo babies" i tym, że według niej istnieją dwie strony medalu. Stwierdziła, że ludzie często uważają, iż jako kobieta, która jest spokrewniona z dużymi nazwiskami w branży, ma o wiele łatwiej w pracy. Według niej sprawa wygląda inaczej.
"Jest też druga strona — musisz bardziej się wykazać. Poza tym, jeśli ludzie nie mają dobrego doświadczenia w przebywaniu z innymi członkami twojej rodziny, to nigdy nie będziesz mieć szansy" - stwierdziła w wywiadzie.
Zwróciła również uwagę na to, że dużo trudniej mają młode dziewczyny wchodzące do branży i zauważa, że nikt nie ma podobnych zarzutów do mężczyzn, którzy robią karierę poprzez rodzinne koneksje.
"Zawsze żartuję, mówiąc: 'Dlaczego nikt nie wyzywa George'a Clooneya za bycie dzieckiem nepo?’ [Jego ciotka] Rosemary Clooney była ikoną. Mam wrażenie, że młodym dziewczynom jest trudniej z łatką 'dziecka nepo’. Nie widzę, by ludzie wyzywali synów znanych aktorów. Nie uważam, że powinni tak robić. Sądzę, że nie należy wyzywać kogokolwiek, kto chce podążać za swoimi marzeniami" - wyjaśniła Emma Roberts.
W dalszej części rozmowy aktorka zwróciła uwagę na to, że ludzie dostrzegają tylko sukcesy - momenty, gdy znana postać pojawi się na plakacie, ale nie widzą drogi, która prowadzi do tego sukcesu. Uważa, że istotne jest, by mówić otwarcie o tym, że wzięło się udział w przesłuchaniu, ale nie powiodło się — wszystko po to, by widzowie dostrzegli wysiłek, który tylko czasem kończy się wielkim sukcesem, czyli rolą.
Dyskusja na temat "dzieci nepo" w branży filmowej nasiliła się kilka lat temu i co jakiś czas osoby, które można określić tym terminem, zabierają głos w sprawie. Wśród tego grona znalazły się m.in. Maya Hawke, Lily Allen, Dakota Johnson czy Gwyneth Paltrow.
Po wybuchu dyskusji na temat rodzinnego biznesu głos zabrała również Jamie Lee Curtis, która jest córką znanych gwiazd: Janet Leigh i Tony’ego Curtisa, a sama pojawia się w przeróżnych produkcjach, odkąd ukończyła 19 lat. W poście na Instagramie komentującym wiadomości związane ze sprawą stwierdziła, że cała akcja ma na celu jedynie "próbę umniejszenia, oczernienia i zranienia".
"Ciekawe, jak od razu przyjmujemy założenia i szydercze uwagi, że ktoś spokrewniony z kimś innym, kto jest znany w swojej dziedzinie ze swojej twórczości, jakimś cudem nie będzie miał żadnego talentu. Przekonałam się, że to po prostu nieprawda. Przystosowałam się i pojawiałam się w różnych rodzajach pracy z tysiącami tysięcy ludzi i każdego dnia starałam się wnieść do mojej pracy uczciwość, profesjonalizm, miłość, wspólnotę i sztukę. Nie jestem sama. Jest nas wielu. Oddanych naszemu rzemiosłu. Dumni z naszego pochodzenia. Silni w naszej wierze w prawo do istnienia" - napisała aktorka.