Reklama

Między Hollywood a Cannes

Plebiscyty podsumowujące kinowy rok jasno pokazują, że nadal istnieją dwa filmowe światy: z jednej strony "Hollywood", z drugiej "Cannes". Kompromis między kinem popularnym i artystycznym jest jednak możliwy.

"Hollywood" i "Cannes" to tylko etykietki, które równie dobrze można zastąpić opozycją "Ameryka - Europa" lub "kino rozrywkowe - kino artystyczne". Problem w tym, że granica między tym, co popularne, a tym, co artystyczne, staje się coraz bardziej niewyraźna. Tak samo jak fakt, że w USA powstaje coraz więcej świetnych, niezależnych produkcji. Wystarczy zerknąć na listę filmów, które zakwalifikowane zostały do konkursu tegorocznego Cannes: "Zodiak" Davida Finchera, "Death Proof" Quentina Tarantino, "No Country for Old Man" braci Coen - te trzy produkcje świetnie ilustrują narastający pojęciowy mętlik: wyprodukowane w USA, ale przesiąknięte duchem europejskiego kina autorskiego; zaspokajające popularne gusta, ale też zyskujące poklask krytyki.

Reklama

Jak podsumować mijający rok?

Oprzeć się na rankingach amerykańskich instytucji filmowych, tworzących swoje zwyczajowe "dziesiątki", czy zawierzyć werdyktom europejskich festiwali filmowych, coraz częściej nagradzających kino Azji? Kiedy właściwie zaczyna się i kończy filmowy rok - cezurę w USA wyznacza oscarowa gala, w Polsce licznik zeruje się już po wrześniowej Gdyni...

Wg "Sight and Sound"

W podsumowaniu 2007 roku postanowiliśmy oprzeć się na najbardziej wiarygodnym rankingu - liście brytyjskiego pisma "Sight and Sound". Na czym polega jej wyjątkowość? Sporządzona jest ona na podstawie wskazań 67 współpracowników pisma - krytyków i recenzentów z całego świata. Każdy z nich - dominują oczywiście Brytyjczycy - przedstawia 5 najlepszych jego zdaniem tytułów roku, przy czym redakcja "Sight and Sound" nie narzuca żadnych kryteriów wyboru. Mogą to więc być równie dobrze filmy, które nie trafiły jeszcze na brytyjskie ekrany, jak też obrazy znane wyłącznie z obiegu festiwalowego. Ranking "Sight and Sound" tym góruje więc nad wszelkimi listami najlepszych filmów roku, że jest podsumowaniem totalnym.

Film za filmem

Czas więc na krótką wyliczankę: 1. "4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni" (Cristian Mungiu), 2. "Inland Empire" (David Lynch), 3. "Zodiak" (David Fincher), 4-5. "I'm Not There" (Todd Haynes), "Życie na podsłuchu" (Florian Henckel Von Donnersmarck), 6. "Ciche światło" (Carlos Reygadas), 7-10. "Zabójstwo Jesse'ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda" (Andrew Dominik), "Światło stulecia" (Apichatpong Weerasethakul), "No Country for Old Men" (bracia Coen), "Eastern Promises" (David Cronenberg).

Seanse absolutnie obowiązkowe

Bez zaskoczeń, prawda (połowa z nich gości już na naszych ekranach)? Zwracają jednak uwagę dwie, zasugerowane na początku tekstu tendencje: aż cztery filmy z pierwszej dziesiątki są produkcji amerykańskiej (Lynch, Fincher, Haynes, Dominik), tak samo liczną reprezentację ma w Top Ten "Sight and Sound" canneński konkurs (Mungiu, Fincher, Reygadas, Coenowie). W autorskim komentarzu do wyników rankingu Nick James odnotował, że powyższa "dziesiątka" jest jedną z "najmocniejszych list podsumowujących rok, jakie pamięta". "W 2007 roku trafiły nam się naprawdę niezwykłe filmy" - pisze James i dodaje, żeby taktować tę listę jako przewodnik po seansach absolutnie obowiązkowych ("must-sees").

Problemem jest widownia

Jest jednak jedno ale... Mówimy o zacieraniu granicy między artystycznym hermetyzmem a masową dostępnością (pierwszy z brzegu - David Lynch!), lecz proszę przyznać się, kto kiedykolwiek słyszał nazwisko Carlosa Reygadasa czy Apichatponga Weerasethakula (nie wspominając o znajomości ich filmów!)? I nawet nie chodzi o to, że te filmy nie trafią do kinowej dystrybucji. Nawet gdyby znalazły się w naszych kinach, obejrzy je garstka kinomanów!

Wydaje się więc, że problemem nie są same filmy, problemem jest widownia! Krytyk też przecież widz, a znający się na rzeczy dziennikarze innego brytyjskiego filmowego periodyku "Empire" obrazem roku wybrali "Ultimatum Bourne'a"! Uważna lektura listy "Sight and Sound" pozwala dostrzec jednak pewną ukrytą strategię.

Choroba: brak oryginalności!

Żaden z filmów Top Ten nie jest ani remakiem, ani sequelem. Tym samym lista ta podskórnie i nie wprost diagnozuje najbardziej zaraźliwą chorobę współczesnego kina - brak oryginalności. Może i "Shrek Trzeci" jest świetny, niewątpliwie "Ultimatum Bourne'a" wykracza poza konwencję kina akcji a "3.10 do Yumy" przyczynia się rewitalizacji gatunku filmowego westernu; czy jednak możemy przyznać, że są to dzieła nowatorskie?

Kino autorskie jest OK

I choć nazwiska Carlosa Reygadasa i Apichatponga Weerasethakula są po pierwsze nieznane, a po drugie - trudne do zapamiętania, to może z czasem staną się dla kina tak samo ważne jak Antonioni czy Bergman? I kto wie, czy dzień, w którym odeszli twórca "Powiększenia" i reżyser "Siódmej pieczęci" nie był najbardziej niezwykłym momentem mijającego roku? Niektórzy twierdzili, że swą boską przypadkowością równający się tylko z równoczesnym odejściem Szekspira i Cervantesa (też zmarli jednego dnia!) Ale choć prasowe epitafia wieńczyła powtarzająca się prognoza o "śmierci autora" to - zapewniam - kino autorskie, także dzięki Reygadasowi i Weerasethakulowi ma się dobrze.

Polskie kino dla Polaków!

Na koniec jeszcze jedna uwaga. Oczywiście nikt nie poczuł się zaskoczony faktem, że na liście najlepszych tytułów 2007 roku zabrakło polskiego filmu. Mimo gdyńskich zachwytów krytyków nad kwitnącym stanem rodzimej kinematografii, polskie kino nadal jest ważne, ale tylko dla nas - Polaków. W propozycjach krytyków "Sight and Sound" (67 specjalistów pomnożonych przez 5 wskazanych przez każdego z nich tytułów daje 335 "trafień") znalazł się tylko jeden (!) polski akcent.

Brytyjski krytyk Peter Hames na szczycie swej listy umieścił "Tricks" Andrzeja Jakimowskiego. "Przepięknie zrealizowany, odkrywa reżysera, który prawdziwie myśli w filmie, kręcąc rzecz, która przypomina nam coś, co sam twórca określa jako kino, które odeszło w niepamięć". Aby jednak popsuć humor także krytykom dodam, że wśród 67 nazwisk zaproszonych do współpracy przez redakcję "Sight and Sound" nie ma żadnego z polskich ekspertów. Którzy jednak zgodnie twierdzą, że filmem 2007 roku jest (chapeau bas!:)... "4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni" (zobacz podsumowanie "Dziennika").

Tomasz Bielenia

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: miedź | Lynch | USA | kino | Hollywood | filmy | film | Cannes
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama