Mickey Rourke: Zniszczył twarz i karierę
Był na szczycie i na samym dnie - zarówno sukces, jak i upadek zawdzięcza jedynie sobie. Gdy ludzie go opuścili, pozostały mu psy.
"Zniszczył swoją twarz, karierę i małżeństwo" - przez lata każdy artykuł na jego temat zaczynał się podobnie. Dziś, choć oszpecony plątaniną blizn po walkach bokserskich i operacjach plastycznych, Mickey Rourke wydaje się pogodzony z życiem. "Jedyną osobą odpowiedzialną za to, że się stoczyłem, jestem ja sam" - mówi.
Urodził się w Nowym Jorku, jego rodzice rozwiedli się, gdy miał 6 lat. Matka ponownie wyszła za mąż za gliniarza z Miami i przeprowadziła się do niego z trójką dzieci - on miał piątkę swoich pociech. Na świat przyszła kolejna córka. Mieszkali w trudnej dzielnicy, a ojczym rządził rodziną twardą ręką. "Matka pozwalała, by różne rzeczy działy się mnie i Joeyowi (młodszemu bratu Rourke'a) nigdy się nie przeciwstawiała".
"Pochodzę z brutalnego domu, więc stałem się twardy" - mówi o swoim dzieciństwie. Nigdy nie zdradził, co dokładnie go spotkało. Jego ojczym, dziś ponad 80-letni Eugene Addis, cmoka z niesmakiem: "Mickey nie powiedział słowa prawdy w całym swoim życiu. Kiedy zapytałem, czemu wygaduje w prasie takie bzdury, odpowiedział 'Och, tato, trzeba im coś tam opowiedzieć'".
Wybawieniem dla chłopca stał się boks. Pierwszą walkę stoczył jako 12-latek, był naprawdę dobry. Z 30 walk wygrał 27, choć jego ojczym twierdzi, że to wymysły. Grunt, że znalazł miejsce, w którym mógł wyładować złość, nawet jeśli ceną były wstrząśnienia mózgu i złamany nos. O aktorstwie nie myślał do chwili, gdy znajomy potrzebował zastępstwa do roli w swej sztuce. Spodobało mu się, więc wydębił od siostry 400 dolarów na wyjazd do Nowego Jorku, by tam zdawać do Actors Studio. Florydę opuścił tym chętniej, że poszukiwano go za włamanie.
W Nowym Jorku zrobił furorę, Elia Kazan uznał jego przesłuchanie za "najlepsze od 30 lat". Nie przykładał się do nauki, ale do aktorstwa miał talent. Zadebiutował w wojennym "1941" Spielberga. Przełomem był "Diner", potem grał u samego Francisa Forda Coppoli w "Rumble Fish".
Był już wtedy żonaty - w 1981 r. poślubił aktorkę Debrę Feuer. "Był koszmarnie zazdrosny i despotyczny. Nie chciał, bym pracowała - chciał mieć piękną żonę cały czas u swojego boku - wspomina Debra. - Sława go zmieniła. Im ważniejszy się stawał, tym większe były jego autodestrukcyjne skłonności".
W końcu przyszła wielka pierwszoplanowa kreacja w kontrowersyjnym, przepełnionym seksem "9 i 1/2 tygodnia". I choć partnerująca Mickeyowi Kim Basinger nazywała go "chodzącą popielniczką" i nie przepadała za nikotynowymi pocałunkami, film nie przysłużył się małżeństwu gwiazdora. Debra wytrwała w nim jeszcze kilka lat, ale w 1989 r. złożyła pozew rozwodowy. Wytrzymać z Rourke'em nie mogli też reżyserzy - zgodnie twierdzili, że rzadko spotyka się tak trudnego aktora. "Praca z Mickeyem to koszmar" - wzdychał Alan Parker. Rourke jednak nie widział problemów, był zaślepiony sukcesem - potrafił zaprosić całą ekipę filmową na obiad, a potem zrobić dziką awanturę, następnie kupić sześć cadillaków i je rozdać. Nie sądził, że zraża do siebie środowisko, wszak pojawiał się w pierwszoligowych produkcjach i odnosił sukcesy.
Jego rola alkoholika Henry’ego Chinaskiego, alter ego pisarza Charlesa Bukowskiego, była tak dobra, że gdy Bukowski zmarł, jeden z największych amerykańskich dzienników w nekrologu zamieścił zdjęcie Rourke’a. O dziwo, sam aktor nie miał problemów z alkoholem. "Mój ojciec umarł z przepicia, gdy miał 47 lat. Jego bracia, gdy mieli po 30, 40 lat. Mój dziadek i jego ojciec tak samo" - chociaż z tego udało się Mickeyowi wyciągnąć trafne wnioski.
Inaczej było z narkotykami. Gdy rozwodził się z Debrą, na oku miał już kolejną kandydatkę na panią Rourke, uzależnioną od heroiny Carré Otis. Namiętność wybuchła na planie "Dzikiej orchidei", kolejnego erotycznego filmu w karierze aktora. Sukcesu "9 i 1/2 tygodnia" nie udało się powtórzyć. Krytycy nie zostawili na filmie suchej nitki, Rourke'a nominowano do Złotej Maliny dla najgorszego aktora. Dziś mówi, że wtedy nawet tego nie zauważył, ale gdyby zauważył, pewnie sam by ją sobie przyznał. Ten wątpliwy zaszczyt przypadł mu w udziale także w kolejnym roku za rolę w "Harleyu Davidsonie i Marlboro Manie".
Coraz częściej zawalał obowiązki na planie - zajmowały go dzikie imprezy, ćpanie i awantury z żoną (był nawet aresztowany za przemoc domową) oraz boks. Gdy na automatycznej sekretarce odsłuchał wiadomość od Dustina Hoffmana z ofertą roli w "Rain Manie", nawet nie oddzwonił. Odrzucenia "Top Gun" i "Milczenia owiec" nie potrafi sobie przypomnieć, w roli boksera w "Pulp Fiction" też coś mu nie pasowało.
Lata 90. minęły mu więc na graniu ogonów w kiepskich filmach oraz na walkach bokserskich. Większość wygrywał, ale lekarze łamali ręce: miał już oznaki zniszczenia mózgu. Wielokrotnie złamany nos i żebra, rozszczepiony język, wgnieciona kość policzkowa, zaniki pamięci - to tylko niektóre z obrażeń, jakich doznał. W rezultacie potrzebował częściowej rekonstrukcji twarzy. Gdy po operacji jego zdjęcia trafiły do gazet, nagłówki krzyczały: "Co on sobie zrobił?", "Rourke okaleczony". Chirurg zmienił jego twarz w opuchniętą maskę, nos nie chciał się zagoić.
Po jednej z kolejnych operacji Mickey obudził się sam w swoim wynajmowanym, jednopokojowym mieszkaniu. Był spłukany, z lustra "spoglądał obcy facet". Na duchu podtrzymywały go tylko ukochane pieski chihuahua - miał ich kilka, pierwszego podarowała mu Carré, tyle mu po niej zostało oprócz tatuażu z jej imieniem. Odeszła. Czekał na nią latami, wydzwaniał po nocy, bezskutecznie. Wszyscy inni też go opuścili - albo to on ich opuścił. Przyjaciel czasem pożyczał mu kasę na ciepły obiad i tylko psy sprawiały, że trzymał się życia.
W końcu wyciągnął do niego rękę Sylwester Stallone: powierzył mu małą rólkę w swoim "Dorwać Cartera". Nie zarobił fortuny, ale nareszcie nie zalegał z czynszem. Zapisał się na terapię, rozmawiał często z księdzem. "Zrozumiałem, że jestem wariatem dopiero, gdy powiedział mi o tym lekarz" - mówił. Powoli wychodził na prostą. Znowu dostawał niewielkie, ale istotne role.
W końcu nadszedł przełom - główna rola w "Zapaśniku", gdzie wcielił się w dawnego mistrza wrestlingu, dziś borykającego się problemami zwykłego kasjera w supermarkecie. Zagrał właściwie samego siebie. Film zrealizowano za mikroskopijne pieniądze - scenariusz się podobał, ale nikt nie chciał inwestować w projekt, który opierał się na kimś tak doszczętnie skompromitowanym. Sam Rourke też nie wierzył, że na czerwonym dywanie znajdzie się miejsce dla syna marnotrawnego. Złoty Glob i nominacja do Oscara udowodniły mu, że się mylił. Hollywood kocha takie historie.
Mariola Pawlak