Reklama

Michelle Williams: Czas na zmiany!

Zwróciła na siebie uwagę w "Tajemnicy Brokeback Mountain", potem można było ją podziwiać w "Blue Valentine" i "Wyspie tajemnic". Czy Michelle Williams odbierze w końcu upragnionego Oscara, dowiemy się już 26 lutego. Za rolę w filmie "Mój tydzień z Marilyn" aktorka otrzymała trzecią w swej karierze nominację do nagrody Akademii.

W Nowym Jorku jest piąta po południu. Wytworne restauracje, najmodniejsze kluby, oszałamiające swoim rozmachem imprezy - wystarczy wsiąść w taksówkę, by się tam znaleźć... Ale Michelle Williams nigdzie się nie wybiera.

- Siedzę w domu w piżamie i czuję się wybornie - mówi na początku naszego telefonicznego wywiadu, którego udziela mi ze swojego domu w Brooklynie. - Będę z tobą rozmawiać i jednocześnie przygotowywać cheeseburgera dla mojej córeczki. Mam zamiar spędzić wieczór, czytając jej książeczki.

Córeczka to oczywiście 6-letnia Matilda, której ojcem był nagrodzony pośmiertnie Oscarem Heath Ledger, zmarły w 2008 r. na skutek przedawkowania lekarstw. Miał wówczas zaledwie 28 lat. Zazwyczaj aktorka nie mówi o żadnych sprawach związanych z Matildą, ale tym razem zgadza się opowiedzieć o tym, czym jest dla niej rodzicielstwo.

Reklama

- Macierzyństwo odmieniło moje życie pod każdym względem - mówi. - Zgadzam się z tym, że zwykłe obserwowanie dzieci podczas zabawy jest najlepszą lekcją aktorstwa. Rodzicielstwo to również najpełniejszy akt twórczy. Oczywiście, wiele rzeczy staje ci na drodze. Stres, praca, uczucie frustracji... bardzo łatwo jest przynieść to wszystko ze sobą do domu. Staram się jednak, by nie zabrakło nam wieczorów takich, jak ten, kiedy zostawiamy to wszystko za drzwiami.

Niewątpliwie "za drzwiami" dzieje się teraz sporo. Kariera Williams nabrała tempa: w 2011 roku aktorka została nominowana do nagrody Akademii za rolę w "Blue Valentine" (2010), a w tym roku ma szansę na Oscara za najlepszą pierwszoplanową rolę w filmie "Mój tydzień z Marilyn".

Obraz ten nie opowiada historii życia i kariery Marilyn Monroe. Zamiast tego koncentruje się na jednym, wybranym tygodniu z życia legendy kina, przedstawiając ją podczas pracy nad filmem "Książę i aktoreczka" z 1957 r. Za jego kanwę posłużyły dzienniki Colina Clarka, który na planie wspomnianej komedii pracował jako asystent.

Realizacja "Księcia i aktoreczki" naznaczona była problemami, co zresztą było charakterystyczne dla wszystkich filmów z późniejszego okresu kariery Marilyn. Gwiazda zmagała się wówczas z kryzysem w swoim małżeństwie z dramaturgiem Arthurem Millerem (w tej roli Dougray Scott). Była również skonfliktowana z Laurence'em Olivierem (Kenneth Branagh), który nie tylko partnerował jej w "Księciu...", ale też stał za kamerą. Napięcie potęgowała dodatkowo nieustanna obecność na planie żony Oliviera, Vivien Leigh (w filmie gra ją Julia Ormond) - partnerowała ona wcześniej swojemu mężowi w wystawianym na londyńskiej scenie spektaklu, na którego podstawie realizowano obraz. Kolejnym punktem zapalnym był fakt, że w obsadzie znalazła się również mająca władcze zapędy Sybil Thorndike (Judi Dench), wielka brytyjska aktorka.

Odnaleźć osobę, nie tylko ikonę

Williams, wielbiąca zarówno Monroe - aktorkę, jak i Monroe - kobietę, z radością przyjęła propozycję wcielenia się w osobę, którą świat zapamiętał jako ekranową uwodzicielkę, ale też kruchą, niepewną siebie istotę skrywającą się pod fasadą sławy.

- Po prostu zawsze ją kochałam - wyjaśnia. - Chyba jeszcze nie ochłonęłam po tej roli. Była tak niesamowicie złożoną istotą, co z perspektywy aktorki było wspaniałym wyzwaniem. Jej osobowość nieustannie ewoluowała.

Niemal pół wieku po swojej śmierci, Marilyn Monroe wciąż pozostaje jedną z najbardziej rozpoznawanych osób w historii. Metamorfoza Williams w kogoś tak powszechnie znanego wymagała więc ogromnej pracy.

- Efekt końcowy mojej przemiany był niesamowity - przyznaje moja rozmówczyni. - Ale nie tylko ten pierwszy dzień na planie, kiedy patrzyłam na swoje odbicie i widziałam Marilyn, był ważny. Najważniejszy był także ten trzydziesty dzień z kolei i to, co wtedy czułam, a te uczucia wykraczały daleko poza wygląd zewnętrzny.


Czy Michelle identyfikuje się z Marilyn Monroe?

- Nigdy nie musiałam zastanawiać się nad moim stosunkiem do niej - mówi aktorka. - Tutaj istotne jest to, co dzieje się w takiej sytuacji, kiedy nie myślisz zbyt wiele. Już w pierwszej chwili zadałam sobie pytania: Co mnie od niej odróżnia? W jaki sposób mogę zasypać tę przepaść? Kiedy grasz taką postać, nie chcesz, aby choćby najmniejsza jej cząstka była ci obca. Chciałam, aby ta rola była mi bliska.

To oznaczało konieczność zagłębienia się w życiorys Marilyn. Williams przeczytała zbiory esejów, jakie gwieździe poświęciła słynna dziennikarka Eve Arnold, biografię aktorki pióra Normana Mailera, a także opublikowany pośmiertnie dziennik artystki, zatytułowany "My Story" ("Moja historia"). Przez pewien czas jej iPod zapełniały również nagrania udzielonych przez Monroe wywiadów, wykonywanych przez nią piosenek i przemówień, jakie wygłaszała podczas różnych ceremonii.

- Marilyn była już przedstawiania na ekranie wielokrotnie, ale za każdym razem ktoś ją po prostu udawał. Ja nie chciałam iść tą drogą - tłumaczy. - Chciałam, aby było to coś głębszego. Zależało mi na tym, żeby odnaleźć osobę, a nie tylko ikonę.

- Ostatecznie doszłam do wniosku, że Marilyn Monroe była po prostu rolą - ciągnie Williams. - Ona sama pieczołowicie wycyzelowała tę postać i dopasowała ją do siebie. Dopasowała ją też do oczekiwań innych ludzi, do tego stopnia, że prawdziwa kobieta myli im się z tą rolą.

Zdjęcia do filmu powstawały w kompleksie studyjnym Pinewood Studios w brytyjskim hrabstwie Buckinghamshire, tym samym miejscu, gdzie kręcono "Księcia i aktoreczkę". - Moja garderoba mieściła się w tym samym pomieszczeniu, co niegdyś garderoba Marilyn - mówi aktorka. - Nadawało to wszystkiemu szczególny wydźwięk.

Sceny w Parkside House, wynajmowanym przez Monroe na czas pracy nad filmem, powstały w tej właśnie rezydencji. - W filmie jest taka scena, w której siedzę na tych samych schodach, na których siadywała Marilyn - zdradza Michelle, która ujawnia też, że opanowanie charakterystycznego dla gwiazdy sposobu poruszania się nie było łatwe: - Co kilka sekund przybierała inną pozę.

Zobacz zwiastun filmu "Blue Valentine":


Tysiące kilometrów od Fabryki Snów

Wychowana w stanie Montana Williams jako mała dziewczynka namiętnie oglądała filmy, nabierając przekonania, że jej przeznaczeniem jest duży ekran. Przełomem w jej karierze była rola w serialu "Jezioro marzeń" (1998 - 2003), która zaowocowała angażami do takich filmów, jak "Dick" (1999), "Cheerleaderka" (1999) czy "Pokolenie P" (2001). Aktorka płynnie przeszła do "dorosłych" ról, dając się poznać publiczności dzięki kreacjom w "Dróżniku" (2003) i "Tajemnicy Brokeback Mountain" (2005). To właśnie na planie tego drugiego filmu, który przyniósł jej pierwszą nominację do Oscara dla najlepszej aktorki drugoplanowej (zagrała żonę zdradzaną przez męża-homoseksualistę), poznała Heatha Ledgera, z którym była związana. Michelle Williams mogliśmy też oglądać w "Blue Valentine", "Wyspie tajemnic" Martina Scorsese i westernie "Meek's Cutoff".

Williams, chociaż należy do najbardziej rozchwytywanych aktorek, na co dzień nie gości na hollywoodzkiej scenie. Mieszka kilka tysięcy kilometrów od Fabryki Snów, a jej życie towarzyskie toczy się wokół placu zabaw.

- Bycie rodzicem wymaga ogromnego wysiłku kreatywnego - śmieje się. - Bawię się z córeczką, wygłupiam, wykorzystuję wszelkie możliwe triki, by przekonać ją do zjedzenia kolacji i położenia się do łóżeczka. Nie odpowiadają mi bezpośrednie metody wychowawcze, ale kreatywność - tak. I muszę powiedzieć, że to kocham.

- W dzieciach bardzo podoba mi się to, że powtarzanie różnych rzeczy sprawia im radość. Potrafią bawić się w tę samą zabawę do upadłego, i wcale ich to nie nudzi. To tak, jak w zawodzie aktora. Powtarzasz kolejne ujęcia tej samej sceny i myślisz sobie: "Chcę spróbować jeszcze raz".

- Kiedy bawię się z Matildą, staram się zawsze co nieco zmieniać, żeby się nie nudziła. Zawsze jednak zachęcam ją, by podążała za swoim instynktem.

Williams wydaje się być rozbawiona faktem, że figuruje na liście pierwszoligowych gwiazd.

- Nigdy nie mierzyłam tak wysoko - mówi. - Marzyłam tylko o tym, by móc utrzymywać się z aktorstwa. Chciałam być takim dniówkarzem, który bez przerwy pracuje - wiesz, taką wytrawną nowojorską artystką, która dużo gra w teatrze, ale nie stroni też od ról w takich serialach, jak "Prawo i porządek". To by mi w zupełności wystarczało.

- Nigdy nie wyobrażałam sobie, że będę żyła w świecie takim, jak ten, w którym żyję teraz. Odczuwam z tego powodu wielką wdzięczność. Jestem szczęściarą.

Cindy Pearlman

New York Times

Tłum. Katarzyna Kasińska

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Michelle Williams | Marilyn Monroe | Czas na zmiany
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy