Reklama

Michael Fassbender: Gra na emocjach

Targany silnymi emocjami neurastenik to ekranowa specjalność Michaela Fassbendera, o czym świadczą liczne stworzone przezeń kreacje: seksoholik we "Wstydzie", bezwzględny mutant Magneto w "X-Men: Pierwszej klasie", pozbawiony skrupułów plantator w "Zniewolonym"... Aktor zapewnia jednak, że z chwilą, kiedy kamery kończą pracę, on sam wycisza się.

W łóżku z Penelope Cruz!

- Jestem normalnym facetem - mówi. - Prowadzę całkiem zwyczajne życie. Niewielu spośród tych, których nazwiska figurują na liście czołowych gwiazd Hollywood, doświadcza tego komfortu. Fassbender na co dzień mieszka jednak w Londynie - i twierdzi, że nie ma problemów z mrocznymi stronami sławy.

- Szczerze mówiąc, sława nie ciąży mi zbytnio - deklaruje. - Rzadko zdarza się, żebym był zaczepiany na ulicy. Owszem, czasami ktoś podejdzie do mnie i zagadnie: "Widziałem pana w tym a tym filmie. Czy mógłbym zapytać pana o tę rolę?". Nie przeczę, takie sytuacje są miłe.

Reklama

Wszystko wskazuje jednak na to, że 36-letni Fassbender dopiero się rozgrzewa - i być może już niedługo będzie cieszył się korzyściami płynącymi z umiarkowanej popularności. Wiele zależy od tego, jak publiczność przyjmie dwa nowe filmy z jego udziałem: "Adwokata", który wyszedł spod ręki mistrza Ridleya Scotta i "Zniewolonego" w reżyserii Steve'a McQueena. Ale...

- Nie mogę równać się z Bradem Pittem czy George'em Clooneyem - zarzeka się Fassbender. - Nie zazdroszczę nikomu tego rodzaju sławy. Miło jest pozostać do pewnego stopnia anonimowym.

Spotykamy się w kanadyjskim Toronto w dżdżysty jesienny poranek. Patrząc na siedzącego naprzeciwko mnie wysokiego, szczupłego blondyna w czerni, obdarzonego ciepłym uśmiechem, dochodzę do wniosku, że z takimi warunkami fizycznymi mógłby on jednak śmiało konkurować z Bradem i George'em...

Pora jednak porozmawiać o filmach. "Adwokat", będący adaptacją prozy Cormaca McCarthy'ego, to historia młodego i ambitnego prawnika, który nieoczekiwanie wplątuje się w narkotykową aferę. Gra go nie kto inny, jak Fassbender właśnie - a na ekranie towarzyszą mu Javier Bardem, Penelope Cruz, Cameron Diaz, John Leguizamo i... Brad Pitt.

- To jeden z tych filmów, o których trudno przestać myśleć po wyjściu z kina - mówi Fassbender. - Cormac McCarthy po mistrzowsku potrafi uzmysłowić swoim czytelnikom tę prostą prawdę, że każde nasze działanie wywołuje określone skutki. Mój bohater to ostatni człowiek, o którym powiedzielibyśmy, że grzeszy naiwnością. Jest adwokatem; działa na amerykańsko-meksykańskim pograniczu. Na co dzień ma styczność z przestępcami. Broni ich, bo na tym polega jego praca. Jest przy tym arogancki. Wierzy, że jest w stanie poradzić sobie z każdym problemem. We wszystkim dostrzega potencjalne źródło zysku.

Za cokolwiek naiwną może za to uchodzić dziewczyna tytułowego adwokata, grana przez Penelope Cruz. Zdaniem Fassbendera, relacja łącząca tych dwoje to swoista siła napędowa całego filmu.

- Adwokat i jego dziewczyna, Laura, są w sobie zakochani. Stworzyli udany związek. Ich relacja ma kluczowe znaczenie dla przedstawionej w filmie historii. Ona jest jego azylem; nieskalaną i rajską wyspą - mówi mający niemiecko-irlandzkie korzenie artysta.

Aktor ze śmiechem wspomina sceny miłosne, które musiał odgrywać ze swoją partnerką. Zadania tego nie ułatwiał im fakt, że na planie przebywał cały czas Javier Bardem, prywatnie mąż Penelope.

- Sceny erotyczne same w sobie są wystarczająco krępujące, a tu jeszcze Javier siedzi na skraju łóżka i pilnuje nas - chichocze. - W takiej sytuacji człowiek myśli tylko o tym, żeby wszyscy czuli się komfortowo.


Kocha, więc... gwałci

Zgoła innym filmem jest "Zniewolony", już teraz typowany na jednego z najpoważniejszych kandydatów do oscarowych laurów. Jest on ekranizacją autentycznych wspomnień Solomona Northupa (gra go Chiwetel Ejiofor), wolnego czarnoskórego obywatela amerykańskiego z Nowego Jorku, który w 1841 r. został porwany i sprzedany handlarzom niewolników. Tak trafił na południe Stanów Zjednoczonych, na plantację brutalnego Edwina Eppsa (Fassbender), pijaka i gwałciciela - w jednej dłoni dzierżącego Biblię, a w drugiej rzemień.

- To człowiek umysłowo ograniczony - Fassbender nie ma litości dla granego przez siebie bohatera. - Musi stale kontrolować i ciemiężyć innych ludzi, w przeciwnym bowiem razie nie jest w stanie zapanować nad swoim własnym życiem.

W filmie znalazła się wyjątkowo drastyczna scena gwałtu na niewolnicy, która potem zostaje poddana chłoście. Jej oprawcą jest plantator Epps. - To rzeczywiście potworne - przyznaje aktor. - Epps zakochał się w tej kobiecie i nie wie, jak ma sobie z tym faktem poradzić. Stara się więc zagłuszyć swoje uczucia, uciekając się do przemocy wobec niej.

Mimo to Fassbender nie uważa Eppsa za człowieka złego do szpiku kości. - Jego poczynania prowokują czytelników i widzów do okrzyków w rodzaju: "Boże, jakiż on jest zły!". Dla mnie jednak jest postacią tragiczną, uwikłaną. Chciałem widzieć w nim istotę ludzką, a nie tylko złego właściciela plantacji.

Aktor podkreśla, że "Zniewolony" to jeden z najtrudniejszych filmów, w jakich przyszło mu grać. - Bycie niewolnikiem to najgorszy los z możliwych, ale ja musiałem wczuć się w położenie tej drugiej strony. Musiałem zadać sobie pytanie, w jaki sposób skutki czynów oprawcy i ciemiężyciela odciskają piętno na nim samym. Co czuje człowiek, który zadaje innym ludziom ból i cierpienie? Wreszcie stworzyłem sobie pewną metaforę - zacząłem myśleć o nim jak o czyraku na tkance społecznej. Epps reprezentuje chorą część społeczeństwa.

Fassbender przyznaje, że bywały dni, kiedy trudno było mu wyjść ze skóry demonicznego plantatora. - Po zakończeniu dnia zdjęciowego staram się zawsze wychodzić z roli - opowiada. - Między innymi na tym polega ta praca. Na planie spoczywa na mnie ogromna odpowiedzialność: muszę sumiennie wywiązywać się z powierzonego mi zadania aktorskiego, oddając sprawiedliwość granej przeze mnie postaci. Dopiero później staję się na powrót sobą.

Zawód aktora, dodaje, wymaga od niego również konsekwencji. Po zejściu z planu nie można już oglądać się za siebie. - Dla nas, ludzi filmu, najgorsze jest rozpamiętywanie minionego dnia. Wracasz do domu samochodem i myślisz: "Ech, powinienem był zagrać to tak i tak"... Przejechałeś już pół drogi, zatrzymujesz się na światłach i nagle zadajesz sobie pytanie: "Dlaczego, u licha, nie zrobiłem tego inaczej?".

"Osobiście staram się nie dopuszczać do takich sytuacji. Po zakończeniu zdjęć wracam do siebie i odpoczywam. A przynajmniej próbuję - prawda jest bowiem taka, że zawsze żyjesz życiem swojego bohatera; zastanawiasz się, co zrobiłby ten człowiek, w którego przyszło ci się wcielać... Mimo wszystko trzeba jednak egzorcyzmować te demony - przekonuje gwiazdor.


Wpływ "Obcego"

Michael Fassbender, syn Niemca i Irlandki, urodził się w Heidelbergu. Kiedy miał 2 lata, jego rodzina przeniosła się do Irlandii i osiedliła w Killarney w hrabstwie Kerry, gdzie rodzice przyszłego aktora zajęli się prowadzeniem restauracji. Mały Michael uwielbiał oglądać filmy - ogromne wrażenie wywarł na nim "Obcy" Ridleya Scotta.

- Sam nie wiem, dlaczego rodzice pozwolili mi go obejrzeć, kiedy miałem zaledwie dwanaście lat - wspomina. - Było to o tyle dziwne, że mama i tata byli bardzo pryncypialni. W Irlandii zaklasyfikowano "Obcego" jako film dla widzów pełnoletnich. Rzecz jasna, byłem w takim wieku, że miałem przysłowiowe mleko pod nosem, ale rodzice wyszli z założenia, że to wartościowe kino, a zatem odpowiednie dla ich syna... Nigdy nie zapomnę, jak wracałem biegiem do domu. Byłem wstrząśnięty. Dziś myślę, że nie powinni byli wysyłać dwunastolatka na taki seans.

Fassbender dał się poznać szerszej publiczności dzięki udziałowi w słynnym miniserialu "Kompania braci" (zagrał w nim sierżanta Burtona "Pata" Christensona). Później wystąpił m.in. w "300", "Głodzie", "Bękartach wojny", "Jane Eyre"... Swoistym dopełnieniem jego młodzieńczej fascynacji stała się rola w "Prometeuszu", stanowiącym wstęp do wydarzeń przedstawionych w "Obcym".


- Zaliczam się do tego jednego procenta aktorów, do których los się uśmiechnął i podarował im szansę - mówi o sobie Fassbender. - To klasyczny przykład spełnionego marzenia. Jak każdy, na pewnym etapie zastanawiałem się, czy będzie mi dane robić to, co kocham - i dostałem od życia odpowiedź twierdzącą. To był prawdziwy cud.

- A przecież - dodaje - był taki czas, kiedy stałem za barem i marzyłem o tym, by móc po prostu utrzymywać się z grania drobnych ról. Z tej perspektywy moja obecna pozycja wydaje mi się czymś nierzeczywistym.

A może być tylko lepiej: już w przyszłym roku Michael Fassbender powróci na ekrany jako Magneto w kolejnej odsłonie cyklu "X-Men". Także na 2014 r. zaplanowano premierę nowego filmu Terrence'a Malicka, w którym gra jedną z głównych ról, występując u boku Christiana Bale'a, Ryana Goslinga i Natalie Portman. Fassbender realizuje się również jako producent - swoją firmę producencką nazwał Finn McCool Films, oddając w ten sposób hołd jednemu z mitycznych irlandzkich bohaterów.


Kiedy nie pracuje, jego dni - jak zapewnia - upływają nadzwyczaj spokojnie. - Na co dzień nie myślę o karierze, jaką zrobiłem. Nie zaprzątam sobie tym myśli. Skupiam się na tym, by spędzać czas z bliskimi mi ludźmi, z rodziną i przyjaciółmi. Trzeba mieć w życiu jakąś hierarchię wartości, prawda? Próbuję ją zachować.

© 2013 Cindy Pearlman

Tłum. Katarzyna Kasińska

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Michael Fassbender
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy