Reklama

Meryl Streep: Można mnie pochwalić

Ma trzy Oscary, osiem Złotych Globów i dwie Emmy. Jako aktorka Meryl Streep potrafi zagrać wszystko. Wygląd i uroda nigdy nie miały dla niej szczególnego znaczenia. Przez jednych uważana za zjawiskową, dla innych brzydula, przez wiele lat walczyła z licznymi kompleksami.

"Kino powinno dostrzegać, że istnieją ciekawe historie z ludźmi po sześćdziesiątce. Jesteśmy jak najbardziej żywi" - zaapelowała zdecydowanie do producentów 65-letnia Meryl Streep.

"Kiedy skończyłam 40 lat, bałam się, że będę musiała pożegnać się z filmem. W następnym roku dostałam trzy propozycje zagrania czarownic. Szybko zrozumiałam aluzję: po przekroczeniu pewnej magicznej granicy wieku, kobiety postrzegane są już tylko groteskowo" - wspominała z goryczą w jednym z wywiadów.

W ramach buntu przyrzekła wtedy sobie, że nigdy nie zagra wiedźmy. I słowa dotrzymała przez ćwierć wieku. Złamała się dopiero dla reżysera Roba Marshalla i kompozytora Stephena Sondheima, którzy namówili ją do zagrania Czarownicy w disneyowskim musicalowym filmie "Tajemnice lasu".

Reklama

Streep nie tylko przyjęła rolę, ale też zaskoczyła ich skalą swojego głosu. "Wiedzieliśmy, że umie śpiewać, ale nie przypuszczaliśmy, że aż tak" - zachwycał się Marshall.

Aktorka, zapytana o to, czemu nigdy nie pokazała pełni swoich umiejętności, odpowiedziała: "Nikt mnie o to nie prosił".

Wygląd i uroda nigdy nie miały dla niej szczególnego znaczenia. "Może to mój zbyt długi nos uchronił mnie od walki o role wampów i kociaków? Jednak nie wyobrażam sobie, że mogłabym poddać się operacji plastycznej lub katować drakońskimi dietami. Starzenie się to normalna kolej rzeczy i nie ma co walczyć z naturą" - stwierdziła filozoficznie.

Pechowy skok

Kręcenie baśni "Tajemnice lasu" okazało się równie zabawne, co niebezpieczne. W jednej ze scen gwiazda miała wykonać skok z wysokości na stół. Niestety, zaplątała się w suknię i zaczęła spadać na betonową podłogę. - Chryste, będziemy świadkami śmierci Meryl Streep! - pomyślał zastygły z przerażenia Marshall.

Na szczęście Emily Blunt (filmowa Żona Piekarza) udało się w ostatniej chwili złapać gwiazdę. Jak potem żartowano na planie - aktorka wykazała się nie tylko niezłym refleksem, ale i wielkodusznością. Bowiem po raz drugi w karierze pracuje ze Strepp i po raz drugi gra jej ofiarę (wcześniej spotkały się na planie "Diabeł ubiera się u Prady").


Nagrody mile widziane

Wszystkie te poświęcenia nie poszły na marne - za tę drugoplanową rolę w "Tajemnicach lasu" Streep nominowano do Złotego Globu i (po raz 19. - rekord w historii) Oscara. Glob zgarnęła jej sprzed nosa Patricia Arquette za "Boyhood", druga statuetka wciąż jest w zasięgu jej ręki. Gdyby się udało, byłaby to czwarta Nagroda Akademii w jej zbiorze. Dogoniłaby rekordzistkę wszech czasów - Katharine Hepburn. No, prawie dogoniła - legendarna gwiazda dostała swoje nagrody za role pierwszoplanowe.

Kiedy Meryl odbierała trzeciego Oscara za "Żelazną damę", zapytano ją, czy kolejne nagrody robią na niej jeszcze jakieś wrażenie. Odpowiedziała: "Za każdym razem jestem podekscytowana jak dziewczynka i czuję się tak, jakby nagradzano mnie po raz pierwszy".


Slang z Bronksu

Jest ulubienicą widzów, ale nie zawsze tak było. Podobno jako dziecko nie była zbyt lubiana wśród rówieśników. "Koledzy z ulicy zaganiali mnie na drzewo, a kiedy już tam siedziałam, lali mnie po nogach kijami aż do krwi" - opowiadała w jednym z wywiadów.

Obecnie ci sami koledzy chętnie pogrzaliby się w jej blasku. Ale i ona dobrze zna swoją wartość. Zapytana o to, za co chciałaby być podziwiana, odpowiedziała: "Za analityczny umysł? Ale nie tylko. Za to, że jestem romantyczna, wrażliwa, kochająca. Że dobrze wiosłuję i potrafię mówić slangiem z Bronksu. Jezu, jest strasznie dużo rzeczy, za które można mnie pochwalić!".

EGP

Teleświat
Dowiedz się więcej na temat: Meryl Streep
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy