Reklama

Maria Czubaszek: Każdy ma prawo mówić to, co myśli

Albo się ją kochało, albo nie. Do końca pozostała wierna swoim poglądom, nawet jeśli miałaby ponosić za nie konsekwencje. Uważała, że miarą sukcesu jest liczba wrogów. "I na starość okazało się, że odniosłam sukces, bo mam więcej wrogów niż przyjaciół" - stwierdziła Maria Czubaszek w jednym z wywiadów.

Albo się ją kochało, albo nie. Do końca pozostała wierna swoim poglądom, nawet jeśli miałaby ponosić za nie konsekwencje. Uważała, że miarą sukcesu jest liczba wrogów. "I na starość okazało się, że odniosłam sukces, bo mam więcej wrogów niż przyjaciół" - stwierdziła Maria Czubaszek w jednym z wywiadów.
Maria Czubaszek na Kongresie Kobiet Polskich (2012) /AKPA

Ulubione parówki popijała campari, wypalała 60 papierosów (mentolowych) dziennie. Nie bała się trudnych tematów i potrafiła o nich rozmawiać. Przyznała się do podwójnej aborcji, za co spotkała ją fala krytyki. "Dzieci powinny się rodzić chciane. A ja nigdy nie czułam instynktu macierzyńskiego" - tłumaczyła.

Odrzucała zarzuty, że jest zbyt kontrowersyjna. "Uważam, że każdy ma prawo mówić to, co myśli i ma prawo do swoich poglądów. Jeśli ktoś ma inne zdanie niż ja, to ja go wysłucham i mogę się nie zgadzać, ale nie mam ochoty go zatłuc dlatego, że myśli inaczej niż ja" - podkreślała. Ataki hejterów przyjmowała z humorem: "Podobno jestem tak stara, że wiszę 5 złotych samemu Mojżeszowi - mówiła w 2014 roku na Przystanku Woodstock. - Nieprawda. Z tego, co pamiętam, już wtedy zarabiałam i te 5 złotych mu oddałam!".

Reklama

Nosiła kawę i kanapki

Miała niesamowity dystans do siebie, zwłaszcza do swego wyglądu. Przyznawała, że jest osobą o "nienachalnej urodzie", wyjątkowo złościło ją stwierdzenie, że wszystkie kobiety są piękne. "Jeśli rzeczywiście tak jest, to po niektórych po prostu tego zupełnie nie widać" - żaliła się. Gdyby miała dużo pieniędzy, zrobiłaby sobie lifting. Wszystkiego. "Żeby nie straszyć w telewizji" - uzasadniała. Nie lubiła wspominać. Podobnie jak wybiegać w przyszłość. "Są dwa dni, którymi nie należy się przejmować. To wczoraj i jutro" - mówiła. Czasem jednak wspominała.

Tata był inżynierem, mama bibliotekarką. Na początku 1939 roku przyjechali za pracą do Warszawy ze Lwowa. Ona urodziła się 9 sierpnia. Z dzieciństwa zapamiętała wybuch Powstania. "Nie rozumiałam, co to znaczy, ale szybko się nauczyłam najważniejszego - gdy zaczynają wyć syreny, to trzeba uciekać do schronu, czyli piwnicy" - wspominała. I scenę z września 1944 roku, kiedy w tłumie wypędzonych opuszczała z rodziną zrujnowane miasto. I Niemców, strzelających do mężczyzn, którzy próbowali uciekać.

Studiowała anglistykę i dziennikarstwo, ale - rozczarowana - studiów nie skończyła. Zachłysnęła się za to studenckim życiem, zwłaszcza atmosferą słynnego STS-u. "Oczywiście widziałam wszystkie spektakle, ale tak samo, a może bardziej, interesowało mnie to, co się działo po nich. Był barek, tam się piło, grało w brydża. Tam poznałam Janka Stanisławskiego, Staszka Tyma, Krysię Sienkiewicz, Agnieszkę Osiecką" - wyliczała.

W 1960 roku zaczęła pracę w radiu. Na początek w redakcji "Radio-Reklama" w Programie I. "Zaczęłam od przynoszenia kawy i kanapek. Potem przepisywałam teksty i nanosiłam drobne poprawki" - mówiła o początkach kariery. To tu powstały jej pierwsze satyryczne teksty. W pełni ujawniła swój talent w radiowej "Trójce". Szybko stała się jedną z gwiazd "Ilustrowanego Tygodnika Rozrywkowego". "Wtedy o 'ITR-ze' się mówiło, to było coś, ludzie cytowali nasze teksty" - tłumaczyła z dumą.

Pamiętacie "Dialogi na cztery nogi" i "Fachowców", "Rodzinę Poszepszyńskich", wykłady "O wyższości świąt Wielkiej Nocy..."? Maria Czubaszek dołożyła do tego swój cykl słuchowisk "Z wizytą u Kazia", a także dialogi "Serwus, jestem  nerwus" i "Dzień dobry, jestem z Kobry". Była także znakomitą autorką tekstów piosenek ("Miłość jest jak niedziela", "Rycz, mała, rycz" czy "Wyszłam za mąż - zaraz wracam"), ma na koncie dialogi do filmów i scenariusze odcinków seriali ("Na Wspólnej", "BrzydUla").

Na pytanie,co ją pcha do pisania, odpowiadała niezmiennie: konkretne zamówienie i niezapłacony rachunek. "Ja nie lubię pisać, ale w związku z tym, że nic innego nie potrafię, to piszę. Nie żyję, żeby pracować, tylko pracuję, żeby żyć" - tłumaczyła.

Maria Czubaszek dwukrotnie wychodziła za mąż. Pierwszy raz jeszcze na studiach, z kuriozalnych powodów. Po kolejnej kłótni z mamą na temat farbowania włosów została wyrzucona z domu. "Nie miałam ochoty wracać i się przed nią ukorzyć, dlatego poszłam do Wieśka Czubaszka, którego znałam z uczelni" - wspominała. Szybko wzięli ślub, żeby dostać mieszkanie. I równie szybko się rozwiedli.

Miała w życiu kilka trudnych chwil. "Liczę się z tym, że któregoś dnia mogę się obudzić i stwierdzić: 'Kurczę, mam już dosyć, nie chce mi się dłużej'. Teoretycznie można zawsze popełnić samobójstwo, ale to nie takie łatwe" - stwierdziła kiedyś. Raz próbowała. Stertę pastylek popiła ulubionym campari. Już z letargu zbudziło ją szczekanie ukochanej suczki Igi, która domagała się spaceru. Wpadła w panikę. Była wtedy samotna, po rozwodzie. "Zadzwoniłam do zaprzyjaźnionego weterynarza i zapytałam, czy zaopiekuje się Igą. Widocznie tak bełkotałam, że coś wyczuł. Przyjechał natychmiast, zawiózł mnie na pogotowie, gdzie mnie odratowali" - napisała w swojej książce "Nienachalna z urody".

Po co było się męczyć?

Z muzykiem jazzowym Wojciechem Karolakiem, za którego wyszła w 1976 roku, spędzili 40 lat. Poznali się u Andrzeja Dąbrowskiego. Później piosenkarz zapytał ją, czy nie napisałaby tekstu do muzyki Karolaka. Zgodziła się, choć bez przekonania. Tak powstała ich pierwsza wspólna piosenka. Zaczynała się od słów: "Kochać można byle jak i byle kogo".

Tworzyli barwny związek. On kochał ją bez pamięci. Dla niej rzucił alkohol. Ona mówiła do niego "Zając" (tak kiedyś nazywali go koledzy, bo miał dłuższe przednie zęby), więc ona była dla niego "Zajęczycą". Rysował dla niej zabawne historyjki z tymi zwierzątkami. Nie przeszkadzało mu, że w ogóle nie umiała gotować, a w lodówce były zwykle tylko jej ulubione parówki.

"Na początku naszej znajomości próbowałam Wojtkowi też coś innego upichcić. I zawsze recenzja była taka sama: To jest fajne, bo jest niepodobne do niczego". "Gdyby nie przedwczesne odejście Marysi, mógłbym powiedzieć, że uważam się za szczęściarza" - wyznał później Karolak.

Chorowała, ale bagatelizowała chorobę. Zmarła 12 maja 2016 roku. Tak, jak sobie wymarzyła - bez bólu, we śnie. Kilka dni wcześniej wróciła ze szpitala, czuła się lepiej. Miała pojawić się na Targach Książki, była wpisana w grafik "Szkła kontaktowego"... Miała 76 lat. O swojej wizji nieba opowiedziała kiedyś swojemu przyjacielowi Arturowi Andrusowi: "Siedzę przy barze. Oczywiście palę, a aniołki podają mi popielniczki. Obok dużo psów. Też przy barze. Dużo palących psów. Piją piwo wołowe. I sporo fajnych ludzi: Jacek Janczarski, Adaś Kreczmar, Jonasz Kofta, Jurek Dobrowolski... I tak sobie siedzimy przy barku i mówimy: Po co to było się tak męczyć, jak tu jest fajnie?".

WK

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***

Życie na Gorąco Retro
Dowiedz się więcej na temat: Maria Czubaszek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy