Marek Siudym: Romantyczna dusza w świecie bezlitosnych kobiet
Marek Siudym od lat cieszy się ogromną sympatią widzów. Na ekranie często wciela się w postacie z dużym poczuciem humoru. Niestety, w życiu prywatnym nie zawsze było mu do śmiechu. Aktor nie kryje, że ma ogromną słabość do kobiet, co doprowadziło go do sporych problemów finansowych. Największa tragedia spadła na niego kilka lat temu, gdy zmarł jego ukochany wnuczek.
"Utarło się, że jestem aktorem komediowym, bo gram śmieszne role. Dlaczego je gram? Bo dostaję takie zamówienia" - przyznał w rozmowie z "Przekrojem". Aktorem został przez przypadek, bo... słabo zdał maturę. Chociaż w tym polu poradził sobie doskonale, to jego największą pasją nie jest aktorstwo, ale... wyścigi konne.
Siudym urodził się 24 października 1948 roku w Łodzi. Od początku marzył o karierze artystycznej, ale niekoniecznie aktorstwie. Tuż po maturze chciał się dostać do Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Łodzi, ale nie został przyjęty ze względu na zbyt słabe wyniki na egzaminie dojrzałości. Zamiast do akademii trafił więc do wojska. Tam spotkał osoby, dzięki którym zainteresował się aktorstwem. "Pomyślałem, że aktorstwo może być czymś fajnym. Wcześniej nie miałem takich marzeń" - wspominał po latach aktor.
Po zakończeniu służby wojskowej postanowił spróbować swojego szczęścia na warszawskiej PWST. Dlaczego wybrał stolicę zamiast rodzinnej Łodzi? "Bo w stolicy kończyłem zasadniczą służbę wojskową i tu już zostałem. Miałem dużo przyjaciół, nie chciało mi się wracać do Łodzi. W wojsku zetknąłem się z zespołem artystycznym, choć nie jako wykonawca, a obsługa. Poza tym od matury minęły trzy lata i myślałem, że dobrze byłoby znaleźć sobie jakieś odjazdowe, piękne studia. W komisji na Miodowej siedzieli m.in.: rektor Tadeusz Łomnicki, dziekan Andrzej Łapicki, Ryszarda Hanin, Aleksander Bardini, Jan Kreczmar, Jan Świderski i inni. Miałem się od kogo uczyć. Każde nazwisko to rozdział historii polskiego filmu i teatru" - przyznał w rozmowie z "Tele Tygodniem".
Po ukończeniu studiów Siudym otrzymał angaż w teatrze. Po ukończeniu warszawskiej PWST Siudym otrzymał angaż w teatrze, zaczął też epizodycznie pojawiać się w filmach. To on zagrał rolę woźnicy węglarki w kultowej komedii Stanisałwa Barei "Miś". W tym samym roku wystąpił w filmie "Olimpiada 40" w reżyserii Andrzeja Kotkowskiego opowiadającego o jeńcach hitlerowskiego obozu, którzy zorganizowali konspiracyjne igrzyska sportowe. Co ciekawe, na ekranie nie usłyszymy głosu Siudyma, którego zdubbingował Jerzy Bończak.
W serialu Jerzego Sztwierni "Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy" Siudym był głównym bohaterem pierwszych odcinków, wcielając się w postać Józefa Frankowskiego, który wraca do domu po klęsce wojen napoleońskich. Siudym zagrał także w wielu innych filmach, m.in. w takich produkcjach jak: "Konopielka" (1981) Witolda Leszczyńskiego (na zdjęciu), "Ubu król" (2003) Piotra Szulkina i "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" (2006) Marka Koterskiego.
Popularność zdobył występując w Kabarecie Olgi Lipińskiej, gdzie użyczył swemu bohaterowi własnego nazwiska. "To był pomysł Olgi. Znamy się i przyjaźnimy od bardzo dawna, jeszcze z czasów STS-u. Do mnie w ogóle większość ludzi mówi po nazwisku, może to cecha tego nazwiska? Moja mama też czasem do taty mówiła: Siudym. W każdym razie dzięki Oldze zrobiłem sobie nazwisko" - aktor wspominał w rozmowie z tygodnikiem "Przegląd".
Pod koniec lat 90. aktor zaczął grać głównie w serialach telewizyjnych: "Złotopolskich", "Lokatorach", "Sąsiadach" oraz "Heli w opałach". W ostatnich latach mogliśmy go oglądać również w epizodach w: "Na dobre i na złe" (na zdjęciu), "Prawie Agaty", "Ojcu Mateuszu", czy "To nie konieć świata!".
I choć kariera Marka Siudyma układała się dość harmonijnie, zupełnie inaczej było w jego życiu prywatnym. Liczne związki i burzliwe rozstania sprawiły, że do dziś musi mierzyć się z przykrymi konsekwencjami. Aktor w wielu wywiadach przyznawał, że przez całe życie stale był zakochany. Zaczęło się, gdy miał cztery lata i wszedł na gzyms kamienicy, bo podobała mu się koleżanka z piętra. Jako nastolatek zakochiwał się w kolejnych dziewczynach, często przypadkowo wypatrzonych. "Niektóre dziewczyny wypatrywałem z okna domu i potem chodziłem za nimi" - opowiadał.
Aktor ma za sobą dwa małżeństwa i kilka nieudanych związków. W jednym z wywiadów zdradził, dlaczego tak trudno było mu się odnaleźć w długoletnich relacjach. "Jestem człowiekiem euforycznym. Zupełnie nie odnajduję się w letnich związkach. Nie chcę kogoś kochać, tylko chcę być w nim zakochany!" - tłumaczył.
Pierwszą żonę - Krystynę Babirecką poznał podczas nauki jazdy konnej. Ona była wówczas trenerką pięcioboju nowoczesnego, on dopiero zaczynał przygodę z jeździectwem. W 1975 roku zostali rodzicami Agnieszki, a cztery lata później kupili dom w podwarszawskiej Falenicy, gdzie z powodzeniem prowadzili hodowlę koni i psów. Ich małżeństwo jednak nie przetrwało próby czasu i aktor po latach z jedną walizką opuścił wspaniałą posiadłość.
W 1996 roku Siudym poznał Joannę Sibilską - 20 lat młodszą instruktorkę w szkołach baletowych. Para zapałała do siebie ogromnym uczuciem i już rok później stanęli na ślubnym kobiercu. Krótko po ślubie na świat przyszedł ich syn - Tadeusz. Marek i Joanna Siudymowie przez lata uchodzili za niezwykle zgodne małżeństwo. Aktor podporządkował się żonie i opanował swój impulsywny charakter. Jednak i ten związek po latach zaczął się rozpadać. Para ostatecznie rozstała się w 2013 roku i aktor po raz kolejny został z niczym.
W rozmowie z tygodnikiem "Świat i ludzie" stwierdził, że w swoim życiu przeprowadzał się ponad 40 razy! Niemal za każdym razem brał na siebie odpowiedzialność za rozpad związku. "Ciągle zaczynałem od nowa, bo jak się rozstawałem, to zostawiałem wszystko moim partnerkom, żonom. Wychodziłem z jedną walizką i nie była to walizka z pieniędzmi. Dlatego dziś nie mam własnego mieszkania, a samochód - w leasingu" - stwierdził wtedy.
Po bolesnych rozstaniach aktor postanowił skupić się na relacjach z synem i wnuczkiem. Chłopiec zamieszkał z nim, gdy jego córka Agnieszka znalazła się w trudnej sytuacji życiowej. Kiedy wydawało się, że nawiązał z chłopakiem silną więź i wszystko zaczęło się układać, wydarzyła się ogromna tragedia. Adam zmarł w wieku 21 lat, a Marek Siudym pogrążył się w rozpaczy. Przez długi czas nie mógł się pozbierać.
"Moja córka Agnieszka miała burzliwe przejścia, ale zawsze starałem się jej pomagać, ratować z różnych tarapatów. Niestety, Adaś nie żyje. Miał w sobie radykalny bunt. Wydawało mi się, że wszystko jest dobrze. Zaraziłem go pasją do koni, pracował. Miał 21 lat. Choć minęło ponad pół roku od jego śmierci, trudno mi się z tej tragedii otrząsnąć, byłem z nim blisko. W tych trudnych chwilach bardzo mnie wspierał mój syn Tadeusz" - mówił kilka miesięcy po tragedii w rozmowie z "Dobrym Tygodniem".