Marek Piwowski agentem?
Reżyser Marek Piwowski po pobycie w więzieniu, gdzie trafił za próbę ucieczki z kraju, podpisał zobowiązanie do współpracy z kontrwywiadem - podaje w najnowszym wydaniu tygodnik "Newsweek".
Pismo przeprowadziło wywiad z Piwowskim i byłym oficerem; obaj twierdzą, że współpraca była fikcją.
Piwowski mówi, że stał się obiektem zainteresowania UB, gdy w liceum zaangażował się w działalność podziemnej organizacji Chorąży-Victoria. Kolega z podwórka na warszawskiej Pradze, który został oficerem KBW, ostrzegł Piwowskiego i doradził mu ucieczkę w Bieszczady.
Późniejszy reżyser filmu "Rejs" spróbował jednak zbiec za granicę, został złapany i skazany. Odpracowawszy wyrok w kopalni Piwowski odnalazł swojego kolegę - Tadeusza Zakrzewskiego - i zobowiązał się do współpracy z kontrwywiadem, by dostać paszport. Według relacji byłego oficera, Piwowski nigdy nie przekazał żadnej przydatnej informacji.
"Z niego był taki agent jak z koziej dupy trąba" - charakteryzuje w "Newsweeku" przydatność operacyjną przyjaciela Zakrzewski. Zaznacza, że Piwowski unikał w 1980 roku angażowania się w opozycję, by SB nie zaczęła go wypytywać.
"Newsweek" przypomina też, że nazwisko Piwowskiego znalazło się na tzw. liście Wildsteina.
W dzisiejszej rozmowie z Kamilem Durczokiem na antenie RMF FM Piwowski powiedział, że nie czuje się specjalnie winny.
"Wstydu nie ma. Przyjąłem proste kryterium - czy komuś zaszkodzę, czy nie. Gdybym komuś zaszkodził, byłby ogromny wstyd" - powiedział reżyser i dodał: "Ja tego nie kryłem. Nie byłem tajnym agentem - byłem tajnym agentem nietajnym. Wychodziłem, mówiłem kolegom".