Marcin Dorociński o występie w "Mission: Impossible". "Jestem szczęśliwy i dumny"
W ten weekend do kin trafi kolejne część "Mission: Impossible". Na najnowszą odsłonę szczególnie czekali polscy widzowie. Wszystko przez Marcina Dorocińskiego, który pojawił się w produkcji. W najnowszym wywiadzie opowiedział m.in. o swoich wrażeniach z planu.
Marcin Dorociński od kilku już lat rozwija swoją karierę za granicą. Po rolach w głośnych serialach "Gambit królowej" i "Wikingowie", nadszedł czas na wielką hollywoodzką superprodukcję, czyli kolejną część z serii "Mission: Impossible".
Szczegóły roli Marcina Dorocińskiego w "Mission: Impossible - Dead Reckoning Part One" długo trzymane były w tajemnicy. Dopiero niedawno dowiedzieliśmy się, w którym momencie filmu i na jak długo polski aktor pojawia się na ekranie. Dorociński wcielił się w kapitana łodzi podwodnej. Jego postać odgrywa istotną rolę w prologu.
Gdy podczas uroczystego pokazu aktor po raz pierwszy pojawił się na ekranie, widzowie natychmiast zareagowali. "Głos Marcina Dorocińskiego to pierwsze, co słyszymy w filmie. Sala w trakcie premiery wybuchła wtedy gromkimi brawami, bo też nikt się nie spodziewał, że polski aktor będzie już na samym początku filmu" - napisał w swojej relacji Bartosz Godziński.
Aktor był gościem w podcaście "WojewódzkiKędzierski", w którym opowiedział m.in. o swojej pracy na planie filmu oraz spotkaniu z Tomem Cruisem. Hollywoodzki gwiazdor był obecny na planie podczas kręcenia scen z udziałem Polaka. "Nagle Tom wszedł, my w tych mundurach i 'Hi guys'. Byliśmy tylko we dwóch, bo zazwyczaj nas tam było więcej, ale akurat kręciliśmy tylko nasze bliskie plany. Mówi, że widział całą sekwencję, że super, że to, co dogrywamy, jest potrzebne, że to są szczegóły. Mówił, że jest tak zadowolony, bo od tego zaczyna się film. Nie mówił, że to siedem minut, tylko że super i to jest zaj***ste siedem minut" - wspomniał Dorociński.
Aktor odniósł się również do plotek krążących przed premierą, według których sceny z jego udziałem miały zostać wycięte. "Była plotka, że zostanę wycięty z tego filmu. Kiedy byłem w studiu, montażysta zapytał się mnie: 'Marcin, widziałeś początek? Chodź'. I zaprowadził mnie do swojej kanciapy. Najpierw puścił mi to kompletnie bez dźwięku, tak jak ogląda to McQuarrie, czyli reżyser. I co tu dużo kryć, wzruszyłem się. Poleciała mi łza i pomyślałem sobie: kurczę, to wygląda trochę jak Eddie Hamilton" - mówił.
Część polskich portali oraz internautów niemal co do sekundy sprawdzało, jak długo pojawia się Marcin Dorociński na ekranie. Aktor podkreślił, że jest dumny z każdej minuty. "Ja wiem, ile zrobiliśmy i gdyby teraz reżyser McQuarrie włożył cały materiał, który nagraliśmy, to po pół godziny ludzie by pytali: dobra, gdzie jest Tom Cruise? Wtedy 'Mission: Impossible' trwałoby pięć albo sześć godzin. To są wybory. Ja jestem szczęśliwy i dumny, że mogę być w tych paru minutach. Jeśli dla kogoś to jest za mało, no to szkoda. Może następnym razem dam radę więcej" - zaznaczył.