Mama o Przybylskiej: "Ania nie była gwiazdą"
Tak o Annie Przybylskiej mówi jej mama Krystyna w książce pt. "Ania". 5 października mijają 3 lata od przedwczesnej śmierci aktorki, dla której pogoń za sławą i popularnością była bez znaczenia. Nie wybrała kariery za granicą, choć miała taką możliwość. Najważniejsza była rodzina, z której czerpała siłę do życia, a potem do walki z chorobą.
Mała Ania zapewniała swoim rodzicom moc wrażeń już od pierwszych chwil życia. Była spóźnionym prezentem gwiazdkowym - urodziła się 26 grudnia 1978 roku w Gdyni.
Pani Krystyna do końca przekonywała męża Bogdana, kapitana Marynarki Wojennej, że to będzie syn. Innego zdania był lekarz, który stwierdził, że w jego karetce jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by urodził się chłopak. A przyszłemu ojcu Anny Przybylskiej przyrzekł, że jak będzie syn, to pójdą na dobrą wódkę. Na świat przyszła dziewczyna. Za to pełna energii, którą mogłaby obdzielić tuzin chłopców.
Co ciekawe, w rodzinnym domu ojca aktorki, w Kielczewie, tej samej nocy, kiedy małżeństwo Przybylskich jechało do szpitala, od zapalonych na choince świeczek zajęła się firanka. Nikomu nic się nie stało, ale babcia, pani Zofia, ze spokojem oznajmiła rodzinie: - To pewnie jakiś znak z Gdyni. Rano potwierdziło się to, kiedy przybiegł sąsiad, który jako jedyny miał w okolicy telefon. Informacja była krótka: "Bogdan dzwonił, że o trzeciej urodziła się Karolina".
Wszyscy się ucieszyli, ale babci nie podobało się imię, co wyraziła komentarzem: "Karolina d... wypina". Również 4-letnia siostra dziewczynki, Agnieszka, nie była z tego powodu szczęśliwa. A że wtedy w kółko śpiewała przebój Czerwonych Gitar "Anna Maria", imię mogło być tylko jedno - Ania.
Jako dziecko Anna Przybylska lubiła tańczyć i śpiewać, czy to w osiedlowym zespole "Jantarki", czy na klatce schodowej gdyńskiego bloku przy Bosmańskiej, gdzie sąsiedzi na pamięć znali słowa: "Pojawiasz się i znikasz, i znikasz, i znikasz. Mam na twym punkcie bzika, mam bzika, mam bzika". Piosenkę Bajmu "Józek, nie daruję Ci tej nocy" mała Przybylska lubiła bowiem bardzo, a jej charakterystyczna barwa głosu sprawiała, że słyszeli ją wszyscy.
Od dziecka ciągnęło ją do aktorstwa, nagrywała nawet własne słuchowiska, ale pierwsze zawodowe marzenie było inne: - Chciałam zostać panią z Peweksu. Stać za ladą wśród cudownych towarów, których nie było w zwykłych sklepach. Kiedy podrosłam, liczyło się już tylko aktorstwo. Właściwie nie miałam planu awaryjnego, co będzie, jeśli mi się nie uda - wspominała po latach. A jednak udało się, czego najbliżsi Ani byli pewni, bo zawsze potrafiła dopiąć swego.
W jej talent i sukces wierzyła m.in. Małgorzata Rudowska, przyjaciółka i menedżerka, która prowadziła agencję modelek i hostess: - Kiedyś powiedziała mi, że chce zostać aktorką. A potem w kółko to powtarzała - tłumaczyła pani Małgorzata. I dodawała: - Ona była inna niż dziewczyny, które wysyłałam na wybiegi albo na promocje do supermarketów. (...) Najpierw hipnotyzowały cię oczy, potem zaskakiwał głos. Nie sposób było nie zwrócić na nią uwagi. Nie sposób było o niej zapomnieć.
Nic dziwnego, że właśnie ją wybrano do filmu "Ciemna strona Wenus" (1997), w którym partnerowała Janowi Englertowi i Agnieszce Wagner. Reżyser Radosław Piwowarski nie mógł oderwać od niej wzroku i podobno powtarzał: "Kto to jest? Skąd ona się wzięła?". A po zakończeniu zdjęć napisał do Pani Krystyny Przybylskiej list, tytułując ją "drogą Panią Mamą": "Z pracy z Anią jestem zadowolony. Utwierdziła mnie, że dokonałem właściwego wyboru. (...) Jest zdolna, choć nie można jeszcze powiedzieć, że jest aktorką".
Po latach Piwowarski wspominał: - Ania traktowała mnie trochę jak ojca. A ja ją jak córkę. Kiedy pytała go, czy po maturze powinna pójść do szkoły aktorskiej, powiedział: - Nie, to bez sensu, zabiorą ci najlepsze lata. Stracisz je na tym, jak należy prawidłowo wymawiać słowo "jabłko". I przekonywał, że tydzień na planie "Złotopolskich", granie z takimi aktorami jak Paweł Wawrzecki, Henryk Machalica, Ewa Ziętek, Alina Janowska, to jakby semestr w szkole aktorskiej.
Posłuchała go. A jako policjantka Marylka Baka była rewelacyjna. Tak dobra, że szaleli za nią prawdziwi policjanci. Pewnego dnia wracała samochodem razem z kuzynem z Berlina do Gdyni. Kiedy ich zatrzymano za zbyt szybką jazdę, krewny skomentował, że policja policję złapała. A gdy funkcjonariusze zobaczyli "Marylkę", skończyło się na autografach zamiast mandatu.
To, czym Anna Przybylska imponowała najbliższym, jak i tym, którzy mniej ją znali, były jej szczerość i naturalność. Potrafiła zakląć, opowiedzieć "gruby" dowcip, ale zawsze była sobą, nie uderzyła jej do głowy woda sodowa - ani po kolejnej ważnej roli, np. w "Sezonie na leszcza" (2000), ani po sesji do "Playboya" (w tym samym roku). Niestety, jej popularności nie znosił tak dobrze mąż, biznesmen Dominik Zygra. Pobrali się w 2000 roku w Gdyni i jak aktorka sama przyznała, pospieszyła się z decyzją.
- W moim pierwszym poważnym związku dostałam po głowie, więc na siłę szukałam prawdziwej miłości - mówiła. Na szczęście ona jednak przyszła. Miała 192 cm i świetnie grała w piłkę - Jarosław Bieniuk, którego poznała prawdopodobnie podczas sylwestra w Jastrzębiej Górze w 2000 roku, był znanym piłkarzem. Zaiskrzyło między nimi i kiedy jej małżeństwo z Dominikiem zaczęło się psuć, odkryli, że to właśnie na siebie czekali.
Stworzyli kochającą się parę, a wkrótce rodzinę. Bo Anna Przybylska bardzo chciała mieć dzieci, dokładnie czworo. Życie te plany zweryfikowało - urodziła trójkę: Oliwię (2002), Szymona (2006) i Jasia (2011). Kiedy Jarosław Bieniuk grał w tureckim klubie, była z nim bez względu na kłopotliwe przeprowadzki. Zrezygnowała z propozycji atrakcyjnych ról, bo nie chciała zostawiać dzieci i partnera. A kiedy już poznali postawioną aktorce lekarską diagnozę - rak trzustki - on też był przy niej do końca.
Anna Przybylska marzyła, by zestarzeć się pięknie jak Meryl Streep. Los chciał inaczej, zabrał ją w wieku 35 lat.
Adam Piosik
Podczas pracy nad artykułem autor korzystał z książki "Ania" autorstwa Grzegorza Kubickiego i Macieja Drzewickiego, Wydawnictwo Agora.