Reklama

Kultowe filmy byłyby zupełnie inne. To oni początkowo mieli w nich zagrać

Proces powstawania filmów jest bardzo długi — od pierwszego pomysłu do gotowego obrazu prowadzi kręta droga, która niejednokrotnie wiedzie przez naprawdę wyboiste ścieżki zmian scenariuszowych czy wymiany obsady. Które z kultowych filmów mogły wyglądać całkowicie inaczej?

Są produkcje, które miałyby całkowicie inny odbiór, gdyby w głównych rolach pojawił się ktoś inny. Trudno teraz wyobrazić sobie postać Jokera bez Heatha Ledgera, Batmana bez Christiana Bale’a czy Iron Mana bez Roberta Downeya Jr. Role te dały aktorom status gwiazd, a serie filmowe stały się jednymi z najbardziej dochodowych. Ale co by było, gdyby to ktoś inny zagrał kultowe role? 

"Mroczny rycerz" bez Heatha Ledgera?

Okazuje się, że Joaquin Phoenix miał okazję przyjąć rolę Jokera jeszcze przed występem w głośnym filmie Todda Philipsa. W jednym z wywiadów zdradził, że występ jako przeciwnika Batmana zaproponował mu Christopher Nolan, ale jak aktor sam przyznał, nie był wtedy jeszcze gotowy na podjęcie się tego wyzwania. 

Reklama

"Pamiętam, że rozmawiałem z Chrisem Nolanem o ‘Mrocznym Rycerzu’ i z jakiegoś powodu to się nie wydarzyło. Nie byłem wtedy gotowy. To ten przypadek, kiedy myślisz: ‘Co mnie powstrzymuje przed zrobieniem tego?’. I nie chodzi o mnie. Jest coś innego, inna osoba, która to zrobi... Trudno wyobrazić sobie ten film bez występu Heatha Ledgera, prawda?" Aktor jednak nie wydawał się żałować swojej decyzji, a później okazało się, że "Joker" Todda Philipsa okazał się strzałem w dziesiątkę, który przyniósł Phoenixowi pierwszego w karierze Oscara. 

Ian McKellen mógł stracić rolę życia?

Ian McKellen już na zawsze pozostanie uwielbianym Gandalfem, ale była szansa, że w rolę czarodzieja wcieli się ktoś inny. Po latach wyszło, że na liście Petera Jacksona znajdowali się m.in. Anthony Hopkins i Sean Connery. Pierwszy z nich wydawał się oczywistym wyborem - już wtedy był znanym i rozpoznawalnym aktorem z Oscarem na koncie, ale nie przyjął tej propozycji.  

Natomiast Sean Connery przeczytał scenariusz "Drużyny Pierścienia", ale przyznał, że go nie zrozumiał i nawet zachęta w postaci korzyści finansowych go nie przekonała. Ale sam Ian McKellen przyznał, że Gandalf w interpretacji byłego Bonda, mógł być ciekawą i zabawną wizją wielkiego czarodzieja. 

"Zmierzch" bez Roberta Pattinsona?

Aż pięciu aktorów walczyło o rolę Edwarda Cullena w "Zmierzchu" i choć obecnie nie wyobrażamy sobie tej serii filmów bez Roberta Pattinsona, to niewiele brakowało, by błyszczący wampir miał twarz... Henry’ego Cavilla. Na liście producentów znaleźli się także: Scott Eastwood ("Legion samobójców"), Dave Franco ("Iluzja"), Jackson Rathbone ("Samson") oraz Jamie Campbell Bower ("Sweeney Todd"). 

Henry Cavill był osobistym typem Stephanie Meyer - autorki uwielbianej powieści. W 2007 roku żaliła się, że jej ulubiony aktor jest już zbyt dojrzały, by zagrać główną rolę.  

"Najbardziej rozczarowującą rzeczą dla mnie jest utrata mojego idealnego Edwarda. Henry Cavill ma teraz dwadzieścia cztery lata" - pisała. Co ciekawe, nawet aktor nie wiedział o pomyśle zaangażowania go w tę produkcję.  

"Nie wiedziałem, że Stephanie chciała mnie obsadzić w tej roli. Wtedy internet nie był jeszcze tak zaawansowany i jej wpis na blogu dotarł do mnie lata później. Pamiętam, że pomyślałem sobie wtedy, że to byłaby super przygoda" - mówił w 2022 roku. 

Al Pacino jako Han Solo?

"Gwiezdne wojny" obecnie należą dla jednej z najbardziej uwielbianych serii filmów, ale zanim uzyskały taki status, niewielu wierzyło w sukces tej produkcji. Role w hicie oferowano niemal każdemu. Potwierdził to Mark Hamill, który opowiadał, że scenariusz przeczytał prawie każdy jego znajomy.  

Duże nadzieje pokładano w Alu Pacino, który niedawno zdobył serca widzów występem w "Ojcu chrzestnym". Aktor mógł w tamtym czasie przebierać w ofertach pracy, ale przeczytał scenariusz George’a Lucasa i nie zrozumiał jego wizji. W roli Hana Solo widziano także Jacka Nicholsona, Roberta De Niro oraz Jamesa Caana. 

Indiana Jones bez Harrisona Forda

Rola w "Gwiezdnych wojnach" to nie jedyny dochodowy występ, który mógł przejść Harrisonowi Fordowi koło nosa. Niewiele brakowało, a jako Indianę Jonesa - charyzmatycznego poszukiwacza przygód, mogliśmy zobaczyć kogoś całkowicie innego. George Lucas i Steven Spielberg mieli tylko dwa warunki dla aktora, chętnego podjęcia się tej roli: miał być szerzej nieznany oraz zobowiązać się do współpracy przy całej trylogii. 

Pierwszym wyborem był Tom Selleck, który występował wtedy w raczej niszowych westernach. Jednak w tamtym czasie aktor dostał rolę w pilocie serialu "Magnum" i pomimo próśb twórców filmowych, telewizja nie zdecydowała się na wcześniejsze zwolnienie go z kontraktu. W ten sposób Harrison Ford dostał zielone światło na stworzenie jednej ze swoich ikonicznych postaci. 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama