Reklama

Krzysztof Litwin: Urok rozbójnika, wdzięk dziecka

Widzowie i bliscy kochali go za absurdalne poczucie humoru oraz odrobinę szaleństwa.

Widzowie i bliscy kochali go za absurdalne poczucie humoru oraz odrobinę szaleństwa.
Krzysztof Litwin w filmie 'Weekend z dziewczyną" /East News/POLFILM

Przyjaciel, artysta, malarz, grafik, aktor, a w Krakowie - postać! - wymienia poeta i kompozytor Leszek Długosz. Bo chociaż Krzysztof Litwin zagrał ok. 70 ról, a wielu widzów pamięta go głównie z serialu "Przygody psa Cywila", tego artysty nie sposób zaszufladkować.

Wykształcony w krakowskiej ASP grafik, do Piwnicy pod Baranami trafił w 1956 r. "Wszystko tam płynęło. Pięknie, wesoło, szybko, wariacko, tragicznie, nostalgicznie" - opowiadał po latach o swoim ukochanym kabarecie. Początkowo pełnił w Piwnicy rolę kompozytora. Do jego muzyki rozbrzmiewały słowa pierwszego piwnicznego hymnu: "Ja ci śrubkę wkręcę w radio, o Leokadio". Szybko okazało się, że mężczyzna o chłopięcej twarzy i wyjątkowym talencie do strojenia min jest jednym z ulubionych aktorów piwnicznej publiczności.

"Niepohamowane kaskady śmiechu" - wspominał jego występy Długosz. Widzowie uwielbiali jego wygłaszane z miną niewiniątka pikantne monologi, a nawet te scenki, w których jego rola sprowadzała się do paradowania po scenie w jakimś fantazyjnym przebraniu.

"Był nieobliczalny. Nie potrafił nauczyć się na pamięć dwóch zdań, więc nie wiadomo było, czym zaskoczy. Ale z każdym tekstem, nawet najmarniejszym, potrafił zrobić cuda" - wspominała go sceniczna partnerka Magdalena Sokołowska.

Dla kina odkrył go Wojciech Jerzy Has, który powierzył mu rolę we "Wspólnym pokoju" (1959), a później angażował do kolejnych filmów - z "Rękopisem znalezionym w Saragossie" (1964) na czele. Potem filmowe propozycje posypały się jak z rękawa, ale dopiero rola milicjanta w serialu "Przygody psa Cywila" przyniosła mu sławę. Bez względu jednak na rozwój aktorskiej kariery Krzysztof Litwin zawsze był wierny malarstwu - tworzył rysunki, grafiki, akwarele cenione za lekkość kreski i dowcip.

Reklama

W 1961 r. poznał swoją przyszłą żonę Małgorzatę. "Wariat taki. Grał na gitarze, wygłupiał się, śpiewał, przebierał" - opowiadała. Założyciel Piwnicy Piotr Skrzynecki nie był przychylny ich miłości. "Podcinasz mu skrzydła! Stały związek zabija artystę!" - krzyczał na Małgorzatę. Mimo to w 1963 r. się pobrali. A kiedy urodził im się syn, zdarzało się, że Krzysztof wracał ze spaceru... bez dziecka. Wózek ze śpiącym malcem zostawiał na Plantach, obok ławki, na której czytał gazetę. "Był rozkojarzony, nieobecny, z innego świata. Miał urok rozbójnika, wdzięk dziecka" - mówiła Sokołowska.

Ich związek rozpadł się po 20 latach, bowiem jak większość piwniczan Litwin hołdował przekonaniu Skrzyneckiego, że "alkohol otwiera wyobraźnię" i dostarczał jej tej pożywki bez umiaru. Mimo rozstania Sokołowska troszczyła się o niego, woziła na odwyk, a gdy zachorował na nowotwór, pielęgnowała do śmierci w 2000 r. Miał wówczas 65 lat.

Przyjaciele z Piwnicy pod Baranami i fani wspominają go często - zwykle na wesoło. Bo nikt tak jak Krzysztof Litwin nie potrafił sprowadzić piwnicznej publiczności na ziemię: "Dość już tych sentymentalnych piosenek. Teraz będzie, k..., cud!" - i robił sztuczki.

To i Owo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy