Reklama

Królowa Scen Polskich: Niezapomniana Nina Andrycz

W latach swojej świetności była jedną z najbardziej wpływowych Polek. Chociaż to scena była jej żywiołem, to zastawiała po sobie ogromne wrażenie, gdziekolwiek się pojawiała. Niezapomniana Nina Andrycz obchodziłaby dzisiaj swoje 110. urodziny.

"Byłam feministką od początku życia i każdemu mężczyźnie, który raczył się we mnie zakochać mówiłam: 'słuchaj, ja mam na pierwszym miejscu pracę. Jeżeli chcesz być moim towarzyszem, partnerem, proszę cię bardzo, ale pamiętaj, ja teatru nie rzucę'. Musieli się na to godzić, a jeśli się nie zgodzili, to nic z tego nie wychodziło" - mówiła w jednym z wywiadów Nina Andrycz. Teatr był do końca życia jej największą miłością. 

Nina Andrycz: Dlaczego ukrywała swój wiek?

Nina Andrycz urodziła się w 1915 r. w Brześciu nad Bugiem. Taką informację aktorka podawała oficjalnie przez całe dorosłe życie. "Przyszłam na świat w drugim roku straszliwej wojny, którą potomność słusznie nazwie pierwszą światową" - napisała w drugiej książce. W rzeczywistości przyszła na świat 11 listopada 1912 r. 

Reklama

O trzy lata odmłodziła się w czasie II wojny światowej. "Przy sympatii AK można było zdobyć papiery, jakie się chciało. Mama domyślała się, że okupacja może potrwać lata i że jak się odejmie w kenkarcie te trzy lata, będę lepsza do zamążpójścia" - wyznała pod koniec życia. 

Jej matka myślała o małżeństwie, ona o lepszych rolach. "W 1945 roku według papierów miałam niespełna 30 lat, mogłam grać królowe, damy, kanalie i Chinki" - powiedziała. Ten "podstęp" sprawił, że wiele osób do końca życia aktorki nie miało pewności, ile tak naprawdę ma lat. Aktorka nie obchodziła hucznie swoich 100 urodzin, ponieważ wiedzieli o nich najbliżsi. 

Andrycz już od dziecka wiedziała, co będzie robić w przyszłości. Czuła, że jest jej pisane życie na scenie. Swój oratorski talent odkryła już w podstawówce. Chętnie czytała innym uczniom wiersze, a oni słuchali jej jak zaczarowani. "Mówiąc wiersze, zdałam sobie sprawę, że mam władzę nad rówieśnikami, że mnie słuchają" - wspominała po latach. Postanowiła więc związać swoją przyszłość z aktorstwem. 

Ogromną przeciwniczką tego pomysłu była matka aktorki. "Mówiła: Po moim trupie. I w tym trupie wytrwała aż do mojej matury. Ale ja pojechałam do Warszawy na egzamin i zdałam bez żadnych zastrzeżeń. Miałam tylko straszny kresowy zaśpiew" - Przyznała Andrycz. W 1934 roku ukończyła, prowadzony przez Aleksandra Zelwerowicza, Państwowy Instytut Sztuki Teatralnej w Warszawie. 

Francoise Dorléac szła po sławę. Siostra Catherine Deneuve zginęła tragicznie

"Od tych koron, diademów i królowych nie mogłam się wyzwolić"

Przez rok pracowała w Teatrze na Pohulance w Wilnie. Tam poznała i pokochała Aleksandra Węgierko. Reżyser miał jednak żonę, która gdy dowiedziała się o jej uczuciu, poprosiła by młoda aktorka nie rozbijała jej rodziny. Andrych posłuchała i wyjechała do Warszawy. Mimo rozstania to właśnie Węgierko był, obok teatru, największą miłością jej życia. "On był nie do osiągnięcia, świetnie ożeniony z ideałem kobiety. A mnie taki pląs w trójkącie nie odpowiadał [...] Mężczyzna o złotych włosach. Ideał mężczyzny. Żyję z jego portretami" - wspominała po latach. Artysta zginął podczas wojny. 

Resztę swojej kariery zawodowej związała z jedną sceną - Teatrem Polskim w Warszawie. Na jego deskach zagrała wiele głównych ról - królowych, arystokratek i heroin. Widzowie pamiętają ją głównie jako odtwórczynię ról władczyń, arystokratek i dam. Maria Stuart w dramacie Słowackiego, Królowa Elżbieta w "Don Carlosie" i Lady Milford w "Intrydze i miłości" Schillera, Szimena w "Cydzie" Corneille'a, Królowa Małgorzata w "Ryszardzie III" Shakespeare'a, czy Izabela Łęcka w "Lalce" - to największe kreacje Niny Andrycz, które przeszły do legendy polskiego teatru

"Moja pierwsza rola jest bardzo ważna. Mianowicie była to córka Króla Leara, a więc królewna Regana, wyrodna córka. Wtedy po raz pierwszy upięto mi na głowie diadem królewski i los mój był tak perfidny, że od tych koron, diademów i królowych nie mogłam się wyzwolić" - przyznała w programie "Uwaga! Kulisy Sławy".

Andrycz znana jest również z licznych kreacji w Teatrze Telewizji, gdzie pojawiała się regularnie od końca lat 50., aż do początku lat 70. W kinie grała sporadycznie, m.in. w "Warszawskiej premierze" w reż. Jana Rybkowskiego (1950) i "Kontrakcie" w reż. Krzysztofa Zanussiego (1980). W 2008 roku wystąpiła jako ona sama w "Jeszcze nie wieczór" (reż. Jacek Bławut); w tym samym roku wcieliła się również w postać matki w "Sercu na dłoni" (reż. Krzysztof Zanussi).

Aktorka często powtarzała, że role zastępowały jej brak dzieci. "Miałam zawsze wstręt do ciąży, za to jako aktorka bez przerwy rozmnażałam się psychicznie" - mówiła w jednym z wywiadów. "Role to są moje córki - piękne, szalone, mądre, głupie, różne. Kiedy urodziłam Marię Stuart byłam tak zmęczona, że chyba poród fizyczny tyle by mnie nie kosztował". Andrycz często podkreślała, że była bezdzietna z wyboru. Nikt i nic nie mogło zmienić jej zdania. 

Anita Dymszówna: Aktorka wyklęta. Ta decyzja zniszczyła jej życie

"Z pierwszym zabiegiem się pogodził, ale drugiego ci nie daruje"

Od 1947 do 1968 roku jej mężem był Józef Cyrankiewicz. Ówczesny premier PRL zauroczył się aktorką podczas jednego z przedstawień. W 1946 roku po premierze "Szkoły obmowy" do garderoby aktorki przyniesiono bukiet przepięknych kwiatów z karteczką podpisaną J.C. Nina Andrycz początkowo nie odwzajemniała zainteresowania, ale w końcu zgodziła się na spotkanie. Ostatecznie w lipcu 1947 roku pobrali się, a artystka została pierwszą damą PRL-u. 

Jeszcze przed ślubem powiedziała wybrankowi, że to teatr jest u niej na pierwszym miejscu. Dodała również, że nie urodzi mu dzieci. Twierdziła, że jest pozbawiona instynktu macierzyńskiego. Cyrankiewicz był szaleńczo zakochany w żonie, a jednocześnie pragnął rodzinnego ciepła. Miał zapewne nadzieję, że jeśli aktorka zajdzie w ciążę, to urodzi dziecko. Matka aktorki zapewniała, że ona zajmie się wychowywaniem wnuków.

Andrycz konsekwentnie trzymała się swoich zasad. W ciążę zaszła trzykrotnie i trzykrotnie poddawała się aborcji. Pierwszej dokonała w młodości, gdy zaszła w ciążę ze swoim kolegą. Dwóch kolejnych dokonała podczas małżeństwa z Cyrankiewiczem. "Jak za drugim razem szłam na zabieg, moja mama się popłakała. Tłumaczyła mi: 'Nie rób tego drugi raz. Z pierwszym zabiegiem się pogodził, ale drugiego ci nie daruje. Bo pokazujesz, że ci na nim nie zależy'. Pojechałam na zabieg. Być może wielu z nas pracuje na to, żeby skończyć w samotności. I nie ma co się nad tym rozczulać, trzeba zrozumieć, że może być to cena za prawdziwą samodzielność" - mówiła z rozbrajającą szczerością w rozmowie z "Vivą". 

Po kolejnej aborcji małżeństwo aktorki i premiera istniało już tylko na papierze. "Gdybym urodziła mu chociaż wiewiórkę, byłby ze mną do końca życia. A tak? Poszedł na drugą stronę ulicy do dentystki, bo go rozbolał ząb, i tak się zaczął romans. Ta pani miała troje własnych dzieci, więc od razu poczuł rodzinne ciepełko. Stwierdzał z żalem: 'przecież ty nie mieszkasz w naszym domu! Ty mieszkasz w Teatrze Polskim'. Prawda. A jak byłam, to zmęczona" - powiedziała po latach.

Björn Andrésen: Uroda aktora stała się jego przekleństwem

Nina Andrycz: Pod jej urokiem byli nawet... dyktatorzy

W trakcie trwania małżeństwa Nina Andrycz cieszyła się w czasach PRL-u opinią najpiękniejszej... "wizytówki" i ambasadorki Polski. Jako żona premiera Cyrankiewicza przyjmowana była w domach światowych przywódców, pałacach monarchów i pilnie strzeżonych rezydencjach znanych z okrucieństwa dyktatorów.  Potrafiła owinąć sobie wokół małego palca każdego mężczyznę, a ze swych wojaży po świecie zawsze wracała obładowana drogimi podarunkami. 

Z wizyty u przywódcy Chińskiej Republiki Ludowej Nina Andrycz przywiozła ofiarowany jej przez Mao Zedonga - uznawanego za największego zbrodniarza w historii ludzkości - potężnych rozmiarów belę grubego jedwabiu w kwiaty, którym potem obdzieliła przyjaciółki. Król Tajlandii Rama IX nalegał, by do Polski zabrała... słonia, którego dał jej w prezencie, a Józef Stalin - chcąc zdobyć względy aktorki - ofiarował jej futro z norek.

Romy Schneider i Alain Delon: Kochali się na zabój, ale nie mogli być razem

Polska aktorka była ulubienicą... Stalina!

Podobno Nina Andrycz nigdy nie założyła futra od Stalina i ubiór zjadły mole. Nie chciała nawet przyjąć kosztownego upominku, ale ktoś z towarzyszących jej podczas kolacji z dyktatorem dyplomatów powiedział jej, że jeśli odmówi, wszyscy skończą w łagrach na Syberii.

Nina Andrycz dopiero pod koniec życia wyznała, że - gdyby tylko zechciała - mogła zostać... kochanką Stalina. Przywódca ZSRR wprost zaproponował jej romans i postarał się, by mąż aktorki natychmiast się o tym dowiedział. "Stalin, w tamtym czasie zbliżający się już do siedemdziesiątki, zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia" - opowiadała Nina Andrycz w wywiadzie, wspominając swoją wizytę na Kremlu.

Józef Stalin uznał, że przekona ją do siebie, ofiarowując wytworne futro. Przyjęła futro, ale kategorycznie odmówiła założenia go. Jakiś czas później Nina Andrycz znów towarzyszyła mężowi w podróży do Związku Radzieckiego. Tym razem Stalin zaprosił całą polską delegację na wytworną kolację. Specjalne zaproszenie wystosował do Niny... 

Aktorka zrobiła jednak coś, co niemal wywołało trzecią wojnę światową - odmówiła Stalinowi, tłumacząc, że musi wracać do Warszawy, bo akurat tego wieczoru gra spektakl w teatrze! "Potrafiłam się nawet urwać z uroczystej kolacji u Stalina. Cała delegacja od obiadu do wieczora drżała, Berman zemdlał, pewnie myśleli, że zaraz pojadą na Sybir, a wódz wszechświatowego proletariatu tylko powiedział: 'Widać, że ta kobieta bardzo kocha swoją pracę'. 'O tak!', wykrzyknął mój mąż. 'Uwielbia'. Po czym gospodarz zaproponował przystąpić do picia wódki" - wspominała Andrycz w rozmowie z "Vivą". 

Brutalne morderstwo 21-letniej aktorki. Ta zbrodnia wstrząsnęła światem

Nina Andrycz: 100 tys. złotych na rzecz WOŚP

Królowa Scen Polskich zmarła 31 stycznia 2014 roku po trzytygodniowym pobycie w szpitalu na warszawskim Powiślu z powodu niewydolności krążeniowo-oddechowej. W dniu śmierci miała 101 lat. Tuż przed śmiercią przepisała swój majątek na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. "Na fundację Jurka Owsiaka przekazała sześciocyfrową sumę. Jest to ponad 100 tysięcy złotych - potwierdziła w rozmowie z jednym z dzienników przyjaciółka gwiazdy. Za te pieniądze został zakupiony wysokiej klasy densytometr, urządzenie do mierzenia gęstości kości. Znajduje się na oddziale, na którym przebywała aktorka w ostatnich dniach swojego życia. 

"Śmierci też się nie boję. Jest czas życia i czas umierania. To tylko biologia. I żelazne prawo, że każdy musi umrzeć na tej ziemi. Uważam, że śmierć to tylko dalszy ciąg życia, tyle że bez ciała. Co choruje, odejdzie. Bliskie jest mi zdanie Alberta Camusa: 'Nie wierzę w Boga, ale takim znowu ateistą to ja nie jestem'. Jestem pewna, że śmierć to tylko dalszy ciąg życia" - cytuje słowa aktorki Łukasz Maciejewski w książce "Aktorki. Spotkania".

Ostatnie pożegnanie wielkiej damy polskiego aktorstwa odbyło się 10 lutego 2014 roku. Trumnę pokryły wieńce, złożone m.in. przez przedstawicieli ministerstwa kultury i Teatru Polskiego. Artystka została pochowana na warszawskich Powązkach.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Nina Andrycz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy