Kosztował fortunę, a krytycy go miażdżą. Najdroższy film Netflixa to kit?
Kiedy bracia Russo zabierają się za tworzenie filmu, można w ciemno obstawiać, że wyjdzie z tego przebój. W końcu to są twórcami najbardziej dochodowej produkcji wszech czasów - "Avengers: Koniec gry". Teraz porzucają Marvela na rzecz Netflixa i najdroższej produkcji w historii serwisu. Czy za wielkim budżetem idzie też jakość, dobra rozrywka i mądry przekaz? Recenzujemy "The Electric State".
Joseph Russo i Anthony Russo, czyli słynni bracia Russo, którzy stworzyli choćby "Kapitana Amerykę" i "Angersów", przyzwyczaili nas do rozmachu wizualnego i spektakularności scen akcji w swoich filmach. Ich historie o superbohaterach ratujących świat przyciągają do kin miliony fanów i generują niebotyczne dochody. Tym razem to jednak nie na dużym ekranie przyjdzie nam oglądać ich najnowszą produkcję.
"The Electric State" będzie można zobaczyć w zaciszu własnego domu. Wystarczy wyszukać tytuł w bibliotece Netflixa i kliknąć "play". Co więcej, film będzie Ja już miałam okazję to zrobić, dzięki uprzejmości serwisu streamingowego, który udostępnił mi "The Electric State" przedpremierowo.
Nie przepadam za produkcjami o superbohaterach. Od marvelowskich blockbusterów wolę kameralne kino o relacjach międzyludzkich. Bałam się więc przystąpić do seansu "The Electric State". Ciekawiło mnie jednak, co niesie za sobą film uznany za najdroższą produkcję w historii Netfixa. Budżet wyniósł 320 milionów dolarów, co czyni go nie tylko największym finansowym przedsięwzięciem Netflixa, ale także jednym z najdroższych filmów wszech czasów.
Obawiałam się, że większość finansów została wydana jedynie na pokręcenie emocji w scenach akcji i ulepszenie efektów specjalnych. Tymczasem nie są tu one najważniejsze. Bracia Russo zaskakują, przenosząc ciężar historii z superbohaterów ratujących świata na nastoletnią dziewczynę poszukującej utraconego brata. Jak się okazuje, było to ich zamierzonym zabiegiem, co wyznali nam w ekskluzywnym wywiadzie, który możecie zobaczyć tutaj.
"The Electric State" przenosi nas w retro lata 90., ale w całkiem nowym wydaniu. Choć wciąż są tu na czasie koszule w kratę, ogrodniczki i kamizelki, to zamiast kolorów rodem z amerykańskich knajp z szafami grającymi, mamy tu pozostałości ludzkości po buncie, w którym czujące maszyny, wyglądające jak postaci z kreskówek, które niegdyś z przyjemnością służące ludziom, teraz żyją na wygnaniu. Ludzie z kolei funkcjonują w porozbijanych rodzinach, gdzie najbliższych zabrało im nieudane powstanie robotów, a jakikolwiek kontakt z maszynami jest niewskazany.
W tym wszystkim jest osierocona nastolatka Michelle, w tej roli Millie Bobby Brown, której świat wywraca się do góry nogami, gdy pewnego wieczoru odwiedza ją tajemniczy robot. Nie dość, że twierdzi, że jej brat żyje, to jeszcze mówi, że jest przez niego kontrolowany. Michelle, chwytając się poczucia nadziei, że jednak nie została sama na świecie, przemierza z Cosmo amerykański południowy zachód, by odnaleźć ukochanego brata. Z czasem zaczyna jej w tym pomagać nieco zwariowany przemytnik Keats, w tej roli Chris Pratt. Przedzierając się przez niebezpieczne strefy nie tylko orientują się, że to nie roboty są prawdziwym zagrożeniem dla ludzkości, a sami ludzie, to jeszcze dowiadują się, że że to właśnie człowiek i jego, nie maszyna, stoi za tajemniczym zniknięciem jej brata.
Choć bracia Russo osadzili film w futurystycznej wersji lat 90., to jest on niezwykle aktualny. Odpowiada bowiem w moim odczuciu na pytanie o to, kto tak naprawdę może sprawić, że sztuczna inteligencja zbuntuje się przeciwko ludziom. W końcu to niepohamowane ambicje człowieka i zdolność dążenia do celu za wszelką cenę stoją za tym, że Michelle została rozdzielona z bratem.
"The Electric State" staje się ważnym głosem w dyskusji nad regulacją wykorzystywania sztucznej inteligencji, sugerując, że to wyłącznie od nas zależy, co stanie się w przyszłości z AI. To bowiem my, jako jej twórcy, mamy nad nią ostatecznie kontrolę.
"The Electric State", który można oglądać na platformie Netflix od 14 marca, spotkał się głównie z negatywnym odbiorem recenzentów. Krytycy filmowi stwierdzili, że film nie wnosi niczego nowego do gatunku. Zarzucili braciom Russo również brak wierności książkowemu pierwowzorowi. Anthony Russo odrzuca jednak te zarzuty. Tłumaczy, że choć oryginalny materiał był fascynujący, to uznali z bratem, że jest niejasny i niewystarczająco rozwinięty wizualnie, by w pełni przełożyć go na film.
Potraktowali więc go jako inspirację do stworzenia nowej historii, w której zadają pytanie o to, gdzie może znajdować się punkt krytyczny, w którym maszyny nie będą już mogły dłużej znieść rozwoju przez człowieka i zamiast mu służyć, zbuntują się. Uważają, że to lepiej wpisuje się w ich wizję retro-futurystycznego społeczeństwa walczącego o równe prawa oraz dyskusję o tym, co może zrobić z człowiekiem uzależnienie od technologii.
Czy tak duży budżet był więc naprawdę potrzebny do stworzenia filmu, w którym to człowiek ma najwięcej do powiedzenia? Pewnie nie. Jeśli jednak tylko w ten sposób wyobrażali sobie tę historię bracia Russo, to uważam to za dobrze wydane pieniądze. Choć niektórzy uważają, że ta historia nie wnosi niczego nowego, to ponieważ balansuje między superbohaterską i bajkową stylistyką oraz naukową fantastyką, kinem drogi i opowieścią rodzinną, to odnajdzie się w niej zarówno młody widz, jak i nastolatek, oraz dorosły człowiek. To jest wielkim atutem tego filmu, ponieważ temat sztucznej inteligencji dotyczy wszystkich grup społecznych. Dobrze więc by miały film, dzięki któremu będą mogli porozmawiać o swoich obawach.
6/10
"The Electric State", reż. Joe i Anthony Russo, USA 2025, premiera na Netfiksie: 14 marca 2025 roku.
ZOBACZ TEŻ: