Kino polskie w 2019 roku: W cieniu gdyńskiego skandalu
2019 rok zapisał się w historii polskiego kina jako obfity w ważne wydarzenia. Filmy rodzimych reżyserów otrzymywały ważne wyróżnienia i odnosiły międzynarodowe sukcesy. Niestety, nie da się przymknąć oka na liczne kontrowersje, których apogeum miało miejsce podczas 44. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
Początek 2019 roku przyniósł jeden z największych międzynarodowych sukcesów w historii polskiego kina. 22 stycznia ogłoszono nominacje do Oscarów. Aż trzy uzyskała polska "Zimna wojna" Pawła Pawlikowskiego. Jego "Ida" miała w 2015 roku szansę na dwie statuetki - dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego oraz za zdjęcia Ryszarda Lenczewskiego i Łukasza Żala. Ostatecznie wygrała w pierwszej kategorii.
"Zimna wojna" otrzymała jedną nominację więcej. Oprócz nagród za film nieanglojęzyczny i zdjęcia Łukasza Żala, film miał szansę na Oscara za reżyserię. Pawlikowski został tym samym trzecim polskim twórcą - po Romanie Polańskim i Krzysztofie Kieślowskim - którego spotkał ten zaszczyt. Polska reprezentacja nie miała większych szans na wygraną za sprawą "Romy" Alfonsa Curaona. Meksykański film miał szansę na 10 statuetek i ostatecznie wygrał w trzech kategoriach. W każdej z nich nominowana była także "Zimna wojna".
Pawlikowski nie był urażony werdyktem Akademii. "Alfonso Cuaron zrobił świetny film i wciąż jest moim kumplem" - mówił polski reżyser po zakończeniu gali. "Zimna wojna" zdobyła w czasie sezonu nagród kilka innych znaczących wyróżnień, między innymi hiszpańską Goyę dla filmu zagranicznego. Z kolei zdjęcia Łukasza Żala doceniło Amerykańskie Stowarzyszenie Operatorów Filmowych. Podczas 32. edycji Europejskich Nagród Filmowych Pawlikowski otrzymał nagrodę publiczności. Z kolei podczas rozdania Orłów, wyróżnień Polskiej Akademii Filmowej, "Zimna wojna" triumfowała, zdobywając siedem statuetek - w tym za scenariusz, aktorkę pierwszoplanową, reżyserię i film roku.
Szansę na inne prestiżowe wyróżnienie miał "Obywatel Jones" Agnieszki Holland, który znalazł się w konkursie głównym 69. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie. Polski reprezentant nie przypadł jednak do gustu jury i krytykom. Złoty Niedźwiedź powędrował do "Synonimów" Nadava Lapida. "Obywatel Jones" nie otrzymał żadnej nagrody. W zestawieniu ocen krytyków magazynu "Screen International" średnia jego ocen wynosiła zaledwie 1,5 w czterostopniowej skali, co uczyniło go jednym z najgorzej ocenianych filmów festiwalu.
Pasmem nieprzyjemności okazał się 44. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Kontrowersje zaczęły się już w lipcu, ponad dwa miesiące przed rozpoczęciem wydarzenia. Gdy ogłoszono skład konkursu głównego, okazało się, że zabrakło w nim kilku wyczekiwanych dzieł, między innymi "Mowy ptaków" Xawerego Żuławskiego. Sam reżyser nie krył rozgoryczenia zaistniałą sytuacją, wtórowali mu jego aktorzy oraz inni przedstawiciele środowiska filmowego.
Okazało się, że Zespół Selekcyjny, w składzie Kinga Dębska (przewodnicząca), Jakub Czekaj, Leszek Dawid, Jagna Janicka i Wojciech Staroń, wskazał 21 filmów rekomendowanych do konkursu głównego. Wedle niepisanej zasady dzieła umieszczone na pierwszych ośmiu miejscach miały bezdyskusyjnie trafić do najważniejszej sekcji festiwalu.
Jednak Komitet Organizacyjny, który ustalał ostateczną listę filmów w konkursie głównym, wykreślił cztery z nich: "Interior" Marka Lechkiego, "Mowę ptaków" Xawerego Żuławskiego, "Supernovę" Bartosza Kruhlika i "Żużel" Doroty Kędzierzawskiej.
Środowisko filmowe jednogłośnie sprzeciwiło się tej decyzji. Gildia Reżyserów wyraziła swoje zaniepokojenie i zarzuciła organizatorom festiwalu rezygnację z artystycznych priorytetów. Członkowie Zespołu Selekcyjnego zrezygnowali ze swojego udziału w Radzie Programowej. Kulisy odrzucenia filmów przybliżył Wojciech Marczewski, członek Komitetu Organizacyjnego.
"Organizatorzy festiwalu na zebraniu Komitetu uznali, że cztery z tych ośmiu wybranych przez Zespół Selekcyjny filmów są niewystarczająco profesjonalne, żeby znaleźć się w konkursie" - mówił w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej". Zaznaczył, że sprzeciwił się tej decyzji z powodu obowiązującej dotychczas umowy. "Przewodniczący Komitetu (...) potwierdził co prawda, że taka ustna umowa była zawarta, ale że była to 'miękka umowa'. (...) Decyzja o wyłączeniu tych czterech filmów została podjęta i uznana za zgodną z regulaminem" - relacjonował Marczewski.
W obliczu kryzysu prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich Jacek Bromski zaapelował do prezesa Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej Radosława Śmigulskiego oraz dyrektora FPFF w Gdyni Leszka Kopcia o dołączenie filmów będących przedmiotem sporu do konkursu głównego. W końcu ponownie zebrano Komitet Organizacyjny, podczas którego poszerzono selekcję o cztery dzieła. "Podejmując tę decyzję w trybie wyjątkowym, Komitet Organizacyjny 44. FPFF kierował się dobrem polskiego środowiska filmowego, a także festiwalu, który jest najważniejszą doroczną prezentacją aktualnego dorobku polskiej kinematografii" - głosiła informacja prasowa. Kilka dni później z konkursu głównego zniknął "Żużel". Twórcy tłumaczyli, że nie uda im się ukończyć dzieła do czasu festiwalu.
Wydawało się, że pożar został ugaszony. Niestety, była to tylko pierwsza z kontrowersji towarzyszących festiwalowi w Gdyni. Umieszczenie w konkursie głównym nieudanych filmów, między innymi "Kuriera" Władysława Pasikowskiego i "Ciemno, prawie noc" Borysa Lankosza, wywołał pytania o proces selekcji. Zawiodły także niektóre produkcje, które miały swą premierę w trakcie festiwalu, przede wszystkim "Czarny mercedes" Janusza Majewskiego i "Legiony" Dariusza Gajewskiego. Skarżono się także na chaos organizacyjny.
Podczas festiwalu doszło do spotkania Gildii Reżyserów, podczas którego twórcy debatowali o kształcie wydarzenia. Przygotowano propozycję nowego regulaminu, zaapelowano także o przywrócenie funkcji dyrektora artystycznego i niezależność Zespołu Selekcyjnego od Komitetu Organizacyjnego. Ostro o obecnym kształcie festiwalu wypowiadał się Paweł Pawlikowski. "Od kiedy przyjeżdżam do Gdyni, mam poczucie znużenia, niechęci, cynizmu: ten festiwal nie ma twarzy, nie ma gospodarza, brakuje dobrej energii. Przyjeżdżamy, bo nie ma innego festiwalu, a nie dlatego, że dzieje się tu coś ważnego. A przecież to wreszcie czas, kiedy świat zauważa polskie filmy, a nasze kino jest w świetnej formie" - mówił reżyser "Zimnej wojny".
Do największego nieporozumienia doszło, gdy na dzień przed pierwszym pokazem z programu festiwalu zniknął znajdujący się w konkursie głównym "Solid Gold" Jacka Bromskiego. Wycofano go na prośbę producenta, Telewizji Polskiej, z powodu nieprzejścia ostatniej kolaudacji. Wcześniej pojawiły się informacje o politycznych wątkach filmu, które miały stawiać w niekorzystnym świetlne polityków opozycji. Zaprzeczył im koproducent Akson Studio, natomiast aktorzy i twórcy zaapelowali, by ich praca nie była wykorzystywana w partyjnej wojnie.
Do sprawy szybko odniósł się Jacek Bromski, reżyser "Solid Gold". "Rozumiem, że skoro nie wyraziłem i nadal nie wyrażam zgody na przemontowanie filmu i jego propagandowe wykorzystanie przed wyborami, TVP SA wywarło nacisk na producenta filmu, aby wycofać mój film ze wszystkich zaplanowanych pokazów festiwalowych, także z tych, na które bilety zostały już sprzedane. Bardzo żałuję, że festiwalowa publiczność nie będzie mogła zobaczyć filmu w nieocenzurowanej wersji" - pisał w oświadczeniu.
Do sprawy odniosła się także TVP, która zarzuciła prezesowi SFP... cenzurę. "Bromski w wyniku politycznego nacisku i środowiskowej psychozy WYCIĄŁ kluczowe sceny nawiązujące do afery Amber Gold, wstawione już do filmu, który w końcu stycznia 2019 r. osobiście, z satysfakcją dostarczył i zaprezentował w Telewizji Polskiej" - pisano w oświadczeniu TVP. Ostatecznie "Solid Gold" wrócił do konkursu w ostatnim dniu festiwalu. Telewizja Polska przestała być producentem obrazu, a jej wkład miał zostać zwrócony.
Od kontrowersji nie stroniła także gala rozdania nagród. Dawid Ogrodnik, wyróżniony za najlepszą rolę męską w "Ikarze. Legendzie Mietka Kosza", pozwolił sobie na uszczypliwości pod adresem jednego z nieprzychylnych mu krytyków. Wręczający nagrodę za charakteryzację Sebastian Fabijański zaapelował o tantiemy dla charakteryzatorów. Magdalenę Boczarską uznano za najlepszą aktorkę pierwszoplanową w "Piłsudskim", chociaż pojawiła się w nim tylko w kilku scenach.
Złote Lwy powędrowały nie do wybitnego "Bożego Ciała" Jana Komasy a zignorowanego w Berlinie "Obywatela Jonesa" Agnieszki Holland. Odbierając nagrodę, reżyserka stwierdziła, że polskie władze "są na wojnie z kulturą" i zarzuciła im próby cenzury.
W odpowiedzi obecny na gali wiceminister kultury Jarosław Sellin przypomniał, że 18 filmów obecnych w konkursie głównym uzyskało dotacje z PISF-u. "Tak więc wygląda ta cenzura w Polsce" - mówił o partyjnej wojnie.
Rok 2019 zapisał się w historii polskiego kina jako ostatni w działalności państwowych studiów filmowych: WFDiF, KADR, TOR, ZEBRA, KRONIKA oraz Studia Miniatur Filmowych. Zgodnie z decyzją Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego miały one zostać połączone w jedną instytucję. "To racjonalne rozwiązanie, które popiera większość środowiska filmowego" - mówił wicepremier Piotr Gliński.
Wielu twórców krytykowało jednak jego decyzję. Wśród nich był Krzysztof Zanussi, który w Gdyni odebrał Platynowe Lwy za całokształt twórczości. "Bardzo mnie to boli, bo myślę, że wiele zrobiliśmy w przeszłości i mieliśmy jeszcze wiele pięknych planów, ale życie toczy się dalej" - stwierdził reżyser "Barw ochronnych". Studia połączono 1 października 2019 roku.
Obfity w skrajne wydarzenia rok zakończył się pozytywnym akcentem. 16 grudnia 2019 roku Amerykańska Akademia Filmowa ogłosiła listę dziesięciu obrazów, które mają szansę na nominację do Oscara w kategorii najlepszego filmu zagranicznego. Wśród nich znalazło się "Boże Ciało" Jana Komasy. Chociaż na początku lutego 2020 roku złota statuetka niemal na pewno trafi do południowokoreańskiego twórcy Joon-ho Bonga za jego "Parasite", polski film niewątpliwie zasłużył na postawienie go wśród najlepszych.
Komasa zachwycił widzów podczas 44. FPFF. Jego film otrzymał nagrody za reżyserię, scenariusz i drugoplanową rolę kobiecą dla Elizy Rycembel. Z niezrozumiałych powodów jury nie wyróżniło Bartosza Bieleni w kategorii aktora pierwszoplanowego. Mimo przewidywań, film nie otrzymał Złotych Lwów - co jest po prostu skandalem. "Boże Ciało" jest niewątpliwie najlepszym polskim filmem 2019 roku. Mam nadzieję, że pomyłka gdyńskiego jury zostanie naprawiona przy okazji rozdania Orłów w 2020 roku.