Reklama

KFF: Nuda i konserwatyzm

Bywają momenty, kiedy wydaje mi się, że Krakowski Festiwal Filmowy staje się nowoczesną, patrzącą w przyszłość imprezą filmową. A potem trafiam na kilka seansów, które ponownie utwierdzają mnie w przekonaniu, że to jeden z najbardziej konserwatywnych festiwali w Polsce.

Poza pokazami konkursowymi - filmy na krakowskim Festiwalu Filmowym rywalizują w trzech konkurencjach: Konkursie Dokumentalnym, Konkursie Polskim oraz Konkursie Krótkometrażowym - krakowska impreza posiada również ciekawe sekcje poboczne. Jedną z nich są "Krakowskie Premiery Dokumentalne", prezentujące wynalezione na zagranicznych festiwalach produkcje, które nigdy nie były pokazywane w Polsce (a na pewno w Krakowie), drugą - "Gdzieś w Europie" - dokumentalne opowieści z różnych zakątków naszego kontynentu.

Dawno nie miałem tak jasnego przeświadczenia, że obcuję z kinematograficznym reliktem przeszłości, jak podczas seansu filmu "Powrót do Casablanki" w reżyserii Małgosi Gago i Bolesława Sulika. Wspaniała historia polskiego agenta wywiadu - Mieczysława "Rygora" Słowikowskiego - opowiedziana została w konwencji historycznego reportażu telewizyjnego.

Reklama

Podręcznikowy komentarz, czytany m.in. przez Krystynę Czubównę, tandetne inscenizacyjne rekonstrukcje wydarzeń, ilustrujące prezentowane przez lektora wspomnienia Słowikowskiego, wreszcie - objaśniające rolę i znaczenie polskiego wywiadu w przebiegu II wojny światowej "gadające głowy" uczonych historyków i szanowanych profesorów. Do tego fragmenty filmu "Casablanca", który posłużył realizatorom wyłącznie jako szkoleniowy materiał, wyjaśniający geopolityczne znaczenie marokańskiego miasta w okresie II wojny światowej.

Historia Mieczysława "Rygora" Słowikowskiego to materiał na świetny film. Jedynymi ambicjami realizatorów były jednak popularyzatorskie, a nie artystyczne względy. Idealnym miejscem dla tego typu produkcji jest ramówka kanału TVP Historia.

W środę w ramach Krakowskiego Festiwalu Filmowego w sekcji "Gdzieś w Europie" zaprezentowano również film "Towarzysze mody" niemieckiego twórcy Marco Wilmsa. To opowieść o wschodnioniemieckim undergroundowym ruchu, skoncentrowanym wokół DDR-owskich projektantów mody. Wspaniały temat, by opowiedzieć historię kontrkultury w jednym z krajów bloku wschodniego. Oraz związku podziemnej kultury Berlina Wschodniego i świata mody. Problem w tym, że reżyser Marco Wilms, zamiast zainteresować się niewykorzystanym tematem swojego filmu, postanawia egoistycznie wrócić do krainy swojej młodości - w latach 80. sam był aktywnym członkiem tego ruchu.

Są więc "Towarzysze mody" próbą rekreacji utraconego 20 lat temu mitu, rodzajem kinematograficznej ostalgii - Wilms wspólnie z przyjaciółmi z tamtego okresu postanawia powtórzyć słynny pokaz mody, który w tamtych latach wywołał sporo kontrowersji. To dziecinne pragnienie buntu - ówcześni kontestatorzy dziś są zwykłymi, przeciętnymi obywatelami - zamiast uwznioślać tamte ideały, tylko je wykoślawia i ośmiesza.

Nie wierzę reżyserom, którzy pod pretekstem opowieści o pewnym wydarzeniu czy zjawisku, tak naprawdę bezwstydnie kręcą filmy o samych sobie.

Takie wrażenie miałem też podczas seansu kolejnego filmu z cyklu "Krakowskie Premiery dokumentalne" - "Pielgrzymi obrazu". Reżyser Peter Wintonick wspólnie z córką Mirą Burt-Wintonick mieli w formie filmowego dziennika opowiedzieć coś w rodzaju eseju z historii medioznawstwa. Intrygujące, tylko dlaczego przez pierwszy kwadrans narcystycznie popisywali się przed widzem dotychczasowymi filmowymi dokonaniami? Jakie filmy nakręcili, jakie szkoły skończyli, od kogo dostali medale - rodzaj narcystycznego artystycznego portfolio... Co było dalej, nie wiem - to był pierwszy seans na tegorocznym Krakowskim Festiwalu Filmowym, na którym przed czasem opuściłem kinową salę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: nude | festiwal | filmy | nuda | Krakowski Festiwal Filmowy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy