Kapitan Ameryka: Wejście w XXI wiek
Bracia Joe i Anthony Russo stawiają właśnie milowy krok ku ugruntowaniu swojej pozycji w Hollywood. Już wcześniejsze dokonania przyniosły im uznanie branży filmowej. Mowa o wyreżyserowanych przez nich pilotażowych (i nie tylko) odcinkach takich seriali, jak "Bogaci bankruci", "Community" czy "Happy Endings" - a także filmach "Witajcie w Collinwood" i "Ja, ty i on".
Żadne z tych osiągnięć nie może jednak równać się z superprodukcją "Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz", której realizacja pochłonęła 170 mln dolarów. Dzielący fotel reżyserski bracia dopisują tym samym kolejny rozdział do historii ekranizacji komiksów Marvela.
Joe i Anthony utrzymują tymczasem, że praca nad drugą odsłoną przygód amerykańskiego superbohatera nie różniła się niczym od innych projektów w ich karierze. Gigantyczny budżet, ciążąca na nich presja, gwiazdorska obsada (Chris Evans, Samuel L. Jackson, Scarlett Johansson, Anthony Mackie i sam Robert Redford) - żadna z tych okoliczności nie wpływała na braci paraliżująco. Reżyserowanie, mówią zgodnie, to reżyserowanie.
-Jest ekipa. Jest plan zdjęciowy. Są kamery i aktorzy, którymi trzeba pokierować - mówi Joe. - Jeśli spojrzeć na to w ten sposób, to nie odbiegało to za bardzo od tego, co już znaliśmy, prawda?
-Bardziej złożoną kwestią w przypadku filmu takiego kalibru są natomiast pieniądze inwestowane w efekty specjalne. Mieliśmy z nimi do czynienia na planie "Community", gdzie cały czas parodiowaliśmy pewne gatunki; był to dziwny serial, na potrzeby którego trzeba było wykreować pewne surrealistyczne rozwiązania. Zasady rządzące blue boxem i efektami specjalnymi są jednak uniwersalne. Jedyna różnica polega na tym, że w serialu możemy wydać na takie ujęcie 5 tysięcy dolarów, a w filmie takim jak "Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz" - 100 tysięcy dolarów. W przypadku serialu rozmawiamy o kilkuset ujęciach, w przypadku superprodukcji - o dwóch tysiącach z okładem. Różnica jest więc kolosalna, ale z praktycznego punktu widzenia cały proces twórczy przebiega identycznie.
Anthony zgadza się z bratem.
-Byłem wręcz zaskoczony skalą podobieństw na planie superprodukcji i mniej "wystawnych" filmów - mówi. - Owszem, w pracę zaangażowanych jest więcej osób; jest więcej różnych oddziałów do spraw takich czy innych, ale Marvel jako taki to naprawdę bardzo dobrze zorganizowana korporacja - i najpewniej dlatego nasze przejście od średniobudżetowych projektów do filmu realizowanego z takim rozmachem odbyło się w sposób łatwy i bezbolesny.
Joe Russo jest zdania, że "Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz" nie może być zaklasyfikowany ani jako fantasy, ani jako fantastyka naukowa, ani nawet jako kino przygodowe z domieszką kina akcji. Jak mówi, to raczej thriller polityczny.
-Ja i brat uwielbiamy thrillery polityczne z lat 70. - wyjaśnia. - Między innymi dlatego właśnie tak walczyliśmy o to, by pozwolono nam wyreżyserować ten film. Podobają nam się filmy, które mają jakąś strukturę, konstrukcję. Żeby zrobić taki film dobrze, trzeba mocno osadzić go w jakiejś tematyce, i tak też jest w przypadku "Zimowego żołnierza". Podpowiem, że chodzi o nawiązania do NSA czy afery Snowdena, co czyni z tej historii film szpiegowski.
Akcja "Zimowego żołnierza" zaczyna się dwa lata po wydarzeniach przedstawionych w "Avengers". Steve Rogers (Evans) alias Kapitan Ameryka mieszka w Waszyngtonie - i wciąż uczy się funkcjonowania w świecie XXI wieku. Nieoczekiwania jednak znów musi wkroczyć do akcji. Ma to związek z ujawnieniem gigantycznego spisku zagrażającego światowemu bezpieczeństwu. Za sznurki pociąga tym razem stary druh kapitana, który przeszedł na stronę zła. To Bucky Barnes (Sebastian Stan), a właściwie już bezwzględny zabójca znany jako Zimowy Żołnierz. Kapitan Ameryka musi ujawnić i udaremnić spisek. W tym celu łączy siły z Natashą Romanoff, Czarną Wdową (Johansson) i skrzydlatym Falconem (Mackie).
Przygotowując się do realizacji "Zimowego żołnierza", bracia Russo pilnie przestudiowali wcześniejsze superprodukcje spod znaku Marvel Studios, zwłaszcza pierwszą część przygód Kapitana Ameryki. Pochłaniali również komiksy o superbohaterze, cały czas myśląc o tym, jak połączyć ogniwo, które przypadło im w udziale, ze zrealizowanymi już odsłonami tej historii (kładąc jednocześnie podwaliny pod jej kontynuację).
- Fani chłoną po prostu całe to uniwersum, a ja zaliczam się do fanów komiksów - mówi Joe. - Zbieram je, odkąd ukończyłem dziesiąty rok życia. Byłem na niezliczonych konwentach miłośników tej sztuki. To taki swoisty kapitał, z którym stawiłem się na planie.
- Osobiście pociągają mnie opowieści bardziej postmodernistyczne w swej formie - dodaje. - Dokładnie przeanalizowałem powstałe już filmy spod znaku Marvela. Uważam, że Joe Johnston świetnie się spisał jako reżyser "Kapitana Ameryki: Pierwszego starcia". Doskonale ukazał ewolucję bohatera, oddając w pełni charakter oryginalnej, komiksowej narracji. Uznałem więc, że naszym zadaniem jest teraz wprowadzić Steve'a Rogersa we współczesny świat, co jednocześnie pokrywa się z naszymi fascynacjami postmodernizmem.
- Jeśli chodzi o atmosferę tych dwóch filmów, to są one jak noc i dzień - wtrąca Anthony. - Naprawdę różnią się od siebie. "Zimowy żołnierz" to takie nowe otwarcie.
A w jaki sposób bracia Russo dzielili się pracą na planie "Zimowego żołnierza"?
- W takich sytuacjach wszystko zależy od okoliczności - mówi Anthony. - W 90 procentach przypadków podejmujemy decyzje wspólnie. Czasami zdarza się jednak, że któryś z nas jest niedysponowany. Wtedy zawsze uspokajamy producentów i ekipę, mówiąc: "Obecność jednego z nas starczy za dwóch".
Fani komiksów Marvela i ich filmowych adaptacji wstrzymali oddech, kiedy wydało się, że w "Zimowym żołnierzu" zagra sam Robert Redford. Pierwsze zwiastuny filmu, w których oczywiście pojawił się legendarny aktor, wprawiły w osłupienie także okazjonalnych bywalców kin. Wiadomo przecież, że kasowe serie nie leżą w sferze zainteresowań Redforda, nie wspominając już o ekranizacjach komiksów. Ale chyba nikt nie był bardziej zaskoczony niż sami bracia Russo na wieść, że 77-letni gwiazdor zgodził się zagrać Alexandra Pierce'a, agenta rządowej organizacji T.A.R.C.Z.A.
- Nie mogliśmy uwierzyć, że pozyskaliśmy go do współpracy - wspomina Joe. - To najlepsza rzecz, jaka przydarzyła się nam w naszym zawodowym życiu. Niesamowity był już sam fakt, że mogliśmy podpatrywać go na planie i obserwować, jak profesjonalnie podchodzi do każdej, nawet najmniejszej czynności... To było jak powiew świeżego powietrza, a przecież mówimy o 77-latku mającym za sobą kilkadziesiąt lat kariery w filmie.
- Rola Pierce'a świetnie do niego pasowała. Kiedy namawialiśmy go do jej przyjęcia, jednym z naszych argumentów było porównanie "Zimowego żołnierza" do "Trzech dni Kondora". Czy to nie świetne, że Redford zgodził się zagrać w filmie będącym hołdem dla jego dokonań z lat 70-tych?
Przedpremierowy pokaz "Zimowego żołnierza", który miał miejsce na początku marca, zaowocował pozytywnymi recenzjami. Krytycy i cała branża podkreślają, że bracia Russo zrobili kawał dobrej roboty. Anthony nie ukrywa, jak bardzo go to cieszy. - Jesteśmy zachwyceni. To dzieło, z którego jesteśmy najbardziej dumni, jeśli wziąć po uwagę nasz dotychczasowy dorobek. Zarówno efekt końcowy, jak i sposób, w jaki podeszliśmy do tego zadania, totalnie nas satysfakcjonują.
- Jesteśmy miłośnikami kultury popularnej. Mamy wręcz obsesję na jej punkcie. Przenosząc na ekran przygody jednego z najsłynniejszych superbohaterów, spełniliśmy marzenie naszego życia. Nasz film stanowi odzwierciedlenie naszej pasji i jest hołdem złożonym jednej z najważniejszych gałęzi popkultury. Mamy nadzieję, że będzie to widoczne dla fanów komiksów Marvela, ale też dla wszystkich, którzy wybiorą się na ten film.
© 2014 Ian Spelling
Tłum. Katarzyna Kasińska
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Poczytaj nasze recenzje!