Julia Roberts: Aktorstwo nigdy mnie nie pochłonęło
"Jestem zwykłą osobą z niezwykłą pracą" - mówi o sobie Julia Roberts, która dziś zalicza się do grona najlepszych, a na pewno najbardziej rozpoznawalnych i najlepiej opłacanych aktorek. Gwiazda, która pięciokrotnie była uznawana za najpiękniejszą kobietę na świecie, w sobotę skończyła 56 lat.
Julia Roberts była skazana na aktorstwo. Wywodząc się z domu, w którym rodzice byli zafascynowani teatrem, przez pewien czas prowadzili nawet w Atlancie szkołę teatralną o nazwie Actors and Writers Workshop, nie miała wyjścia. Początki jej kariery były typowe. Krótko po rozpoczęciu studiów zdecydowała się przeprowadzić do Nowego Jorku, gdzie podpisała kontrakt z agencją modelek i uczęszczała na zajęcia aktorskie. A ponieważ jej brat Eric miał już całkiem ugruntowaną pozycję w branży filmowej, pomógł jej dostać kilka pierwszych epizodycznych ról. Jej kariera na dobre rozkręciła się po filmie "Mystic Pizza". Po nim przyszedł czas na "Stalowe magnolie", gdzie zagrała obok Sally Field, Dolly Parton, Shirley MacLaine i Daryl Hannah, ale mimo doskonałego towarzystwa praca na tym planie okazała się koszmarem.
Reżyser Herbert Ross był bardzo surowym krytykiem dla wszystkich swoich gwiazd, ale upokarzanie Roberts, dla której była to pierwsza tak poważna rola, stało się jego manią. Filmowiec nagminnie krytykował jej grę aktorską, podważał talent, miał także uwagi do jej wyglądu, sugerując, że powinna się pozbyć charakterystycznego pieprzyka pod okiem. "Był wredny. Jeśli myśli, że może mówić o mnie w tak protekcjonalny sposób i oczekiwać, że będę milczeć, to jest świrem" - skwitowała jego zachowanie Roberts i jak się okazało - słusznie. Występem w "Stalowych magnoliach" zwróciła na siebie uwagę branży. Ale to rola Vivian Ward we współczesnej opowieści o Kopciuszku, czyli w filmie "Pretty Woman", wywindowała ją na szczyt. Rola, którą otrzymała, bo nie chciała jej zagrać żadna inna aktorka.
Wraz z premierą i komercyjnym sukcesem "Pretty Woman" przyszła także rozpoznawalność, która niosła ze sobą pewne zagrożenia. Nagle aktorka znalazła się w centrum zainteresowania mediów, które równie chętnie śledziły jej aktorskie postępy, co kulisy życia prywatnego. A te dostarczało prasie gorących tematów. Julia Roberts miała bowiem za sobą krótki związek z Liamem Neesonem i Dylanem McDermottem, z którym była nawet zaręczona. Pierścionek zwróciła, gdy na planie filmu "Flatliners" poznała Kiefera Sutherlanda. Ten związek okazał się nad wyraz burzliwy. Nie tylko dlatego, że aktor porzucił dla niej żonę i dziecko. Sporym bagażem okazały się jego problemy z alkoholem i niewierność, o czym prasie ze szczegółami opowiedziała kochanka Sutherlanda. Mimo tych rewelacji Roberts zgodziła się go poślubić. Nie wytrwała jednak w swoim postanowieniu. Choć na ekstrawagancką uroczystość zaproszono już 150 gości, na trzy dni przed ceremonią filmowa "Pretty Woman" wykonała iście hollywoodzki manewr, odwołując ceremonię.
"To jest moje życie, mam je jedno i tę decyzję podjęłam dla siebie. Ludzie uwielbiają skandale. Nie znam powodu, dla którego Kiefer w tej sytuacji zrobił z siebie ofiarę. Szczerze wierzę w to, że i ja, i on wiedzieliśmy o tym, że odwołanie ślubu było dla nas obojga najlepszą decyzją" - powiedziała w rozmowie z "Entertainment Tonight". Dopiero po latach sam bohater skandalu przyznał swojej byłej narzeczonej rację. Niezależnie jednak od tego, jak bardzo się tłumaczyła, do Roberts szybko przylgnęła łatka tej wyrachowanej uciekającej panny młodej. Co ciekawe, tę rolę powieliła, tym razem na dużym ekranie w 1999 roku, wcielając się w postać Maggie Carpenter - tytułowej "Uciekającej panny młodej".
Po tym incydencie Roberts stała się celem. Prasa rozpisywała się o jej życiu prywatnym, posądzano ją nawet o branie narkotyków. "Nie biorę i nigdy nie brałam narkotyków. Cóż, to nudne być młodym aktorem w Hollywood, który nie ćpa. No więc, jestem nudna i w zupełności mi to nie przeszkadza" - skwitowała doniesienia prasy. Ta jednak nie dawała za wygraną i gdy nie mówiono o jej uzależnieniu od narkotyków, zarzucano jej brak kontroli nad emocjami na planie filmu "Hook" Stevena Spielberga. Sam filmowiec w programie "60 Minutes" także stwierdził, że współpraca z aktorką była trudna, a realizacja tego projektu zbiegła się z trudnym czasem w jej życiu. Tabloidy opisywały jej wahania nastroju. Ujawniły, że gdy pewnego dnia przez klika godzin nie opuszczała swojej przyczepy, potem rzucała w ekipę butami, a współpracownicy zgodnie nazywali ją "Dzwoneczkiem z piekła rodem".
"Jestem normalna, więc jeśli przez sześć godzin siedzę w przyczepie, nic nie robiąc, naturalnym jest, że wyjdę i powiem: 'Co się do cholery dzieje?'. Nie sądzę, żeby to było skandaliczne pytanie, nie sądzę też, że jest to kwestia temperamentu. Nie jestem idealna. Bywam sfrustrowana, jak wszyscy inni, ale nie uważam się za osobę temperamentną" - twierdziła tymczasem Roberts.
Jednak o jej temperamencie będzie się jeszcze mówić. Gdy w 1994 roku przyszło jej stanąć na planie filmu "Kocham kłopoty", szybko okazało się, że jej współpraca z aktorem Nickiem Noltem nie będzie należeć do najłatwiejszych. On nazwał ją młodzieńczą diwą i niemiłą osobą, ona odwdzięczyła się mu dosadnym stwierdzeniem, że jest zwyczajnie obrzydliwy. Pięć lat później łatkę diwy przypnie jej także Hugh Grant, z którym wystąpiła w filmie "Notting Hill". Brytyjskiemu gwiazdorowi nie spodobały się twarde negocjacje Roberts, która w trakcie zdjęć zażądała wyższej gaży, aktor, także w prasie, żartował sobie z jej dużych ust, co przesądziło zapewne o ich niekoniecznie ciepłej relacji.
Może i Granta bawiły duże usta Roberts, jednak prasa szybko orzekła, że ten uśmiech jest wart miliony. A dokładnie 30 milionów. Przez lata krążyły bowiem pogłoski, że aktorka zdecydowała się ubezpieczyć ten niepodważalny atrybut swojej urody. Ona sama dopiero po latach skomentowała tę plotkę. "Gdybym faktycznie ubezpieczyła swój uśmiech na taką kwotę, to w moim domu codziennie wieczorem pojawiałaby się osoba, przypominająca mi, że powinnam dłużej nitkować zęby" - stwierdziła w rozmowie z "The New York Times Magazine".
Nie da się jednak ukryć, że ten uśmiech jest wart miliony, a konkretnie miliony głosów, które czytelnicy oddali na aktorkę w plebiscycie na najpiękniejszą kobietę świata magazynu "People". Roberts na przestrzeni lat zdobyła ten tytuł aż pięciokrotnie. Sama ma jednak do swojego wyglądu zdrowy dystans tłumacząc, że zwykle nad jej olśniewającą aparycją pracuje sztab ludzi. Ona zaś najpiękniej czuje się wtedy, gdy czuje się komfortowo i tym miejscem na pewno nie jest czerwony dywan.
Jej dorobek filmowy, ale i nieugięta postawa opłaciły się. W 2000 roku Julia Roberts pod wieloma względami została doceniona. Za rolę w filmie "Erin Brockovich" otrzymała najważniejsze aktorskie wyróżnienie, statuetkę Oscara. Stała się także pierwszą aktorką, która przebiła się przez szklany sufit hollywoodzkich wynagrodzeń. W tamtym czasie zdołała wynegocjować gażę rzędu 20 mln dolarów, tym samym była pierwszą kobietą, której wynagrodzenie było równe ze stawkami, jakie otrzymywali jej koledzy po fachu.
Sama aktorka jeszcze kilkakrotnie będzie walczyła o pozycję kobiet w branży. Jej wyraźnym manifestem był chociażby Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Cannes w 2016 roku, kiedy to na tę pełną blichtru galę aktorka przyszła boso. Był to wyraźny przytyk w stronę organizatorów festiwalu i narzuconych przez nich bardzo restrykcyjnych zasad dotyczących dress code'u. Rok wcześniej ponad 50 kobiet nie zostało wpuszczonych na premierowy pokaz filmu "Carol", ponieważ nie miały na sobie wymaganych szpilek. Julia Roberts krocząc dumnie w sukni od Armaniego udowodniła, że szpilki są wręcz zbędnym dodatkiem.
Po 36 latach hollywoodzkich wzlotów i upadków, życiu prywatnym rozkładanym na czynniki pierwsze, Roberts dziś jest spełniona. Prywatnie, szczęście znalazła u boku drugiego męża, operatora Danny'ego Modera, z którym wychowuje trójkę dzieci. Naturalnie, nie obyło się bez skandalu, bowiem aktorka odbiła męża innej kobiecie. Jednak ten skandal bynajmniej nie zaszkodził ich relacji, która trwa szczęśliwie od ponad 20 lat. Zresztą niedawno sama Roberts przyznała, że to właśnie ten rodzinny aspekt jej życia jest jej największym sukcesem i gratyfikacją.
"Aktorstwo nigdy mnie nie pochłonęło. Jest ono spełnieniem moich marzeń, ale nie jest jedynym marzeniem, które się spełniło. Życie, które udało mi się zbudować wspólnie z moim mężem, naszymi dziećmi, to jest najlepsza rzecz na świecie" - przyznała w niedawnej rozmowie z CBS.