Reklama

Joseph Gordon-Levitt rozdaje karty

To tylko nos - a jaka różnica! Joseph Gordon-Levitt w niczym nie przypomina przecież Bruce'a Willisa. Wystarczą jednak trzy godziny spędzone na fotelu w charakteryzatorni, sztuczny nos, drobna korekta kształtu uszu - i już można dopatrzeć się pewnego podobieństwa...

- Charakteryzatorzy poddali również zabiegom moje usta, brwi, a nawet oczy - mówi 31-letni aktor. - Kiedy patrzyłem w lustro, widziałem obcą twarz. To było bardzo dziwne uczucie.

Z Gordonem-Levittem rozmawialiśmy telefonicznie. Mój rozmówca bawił akurat w Kanadzie, na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto, który otwierał najnowszy film z jego udziałem - "Looper". Oprócz niego w obsadzie znaleźli się również Willis, Emily Blunt i Jeff Daniels. Akcja tego fantastyczno-naukowego thrillera rozgrywa się w 2042 r. Gordon-Levitt gra Joe'ego, płatnego egzekutora, likwidującego wysyłanych do niego z przyszłości pechowców, którzy mieli nieszczęście podpaść mafii. Pewnego dnia okazuje się jednak, że kolejnym delikwentem, którego Joe ma wyprawić na tamten świat, jest... on sam, tyle że o ładnych parę lat starszy (Bruce Willis). Naturalnie, Joe pozwala uciec swojej niedoszłej ofierze - i w tym momencie filmowa opowieść zaczyna nabierać tempa...

Reklama

Podróż w czasie z Bruce'em Willisem

- Science fiction i koncepcja podróży w czasie to tylko punkt wyjścia - mówi Gordon-Levitt. - Film porusza znacznie istotniejsze problemy. Skąd bierze się przemoc? Dlaczego tak trudno jest ją wykorzenić? Czy problem przemocy można rozwiązać, stosując przemoc?

Jego zdaniem, odpowiedź na to ostatnie pytanie brzmi: nie.

- Moi rodzice byli pacyfistami. Moja matka kandydowała do Kongresu USA z ramienia Partii Pokoju i Wolności. Ja sam stoję na stanowisku, że przemoc nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem.

Specyfika zawodu aktora wymaga jednak zaznajomienia się z bronią w sytuacjach, w których wymaga tego rola...

- Jestem w stanie zrozumieć pociąg do broni palnej - mówi Gordon-Levitt. - Jest w niej jakaś siła. Spędziłem wiele godzin na strzelnicy. Rozumiem, dlaczego ludzie to kochają - ale sam wolę trzymać się z daleka od pistoletów i tym podobnych.

Aktor przyznaje, że fascynuje go za to koncepcja podróży w czasie. - Co powiedziałbym samemu sobie z przyszłości, gdybym go spotkał? - powtarza z namysłem moje pytanie. - Chyba niewiele. Słuchałbym, co on ma do powiedzenia...

Przeczytaj recenzję filmu "Looper. Pętla czasu" na stronach INTERIA.PL!

Na pewno jednak udzieliłby kilku rad 15-letniemu Josephowi, który już w tym wieku - dzięki roli w sitcomie "Trzecia planeta od słońca" - cieszył się popularnością.

- Powiedziałbym mu, żeby wyluzował, i jeszcze wiele innych rzeczy, ale on i tak by mnie nie posłuchał. O pewnych prawdach trzeba przekonać się samemu - wzdycha.

Przygotowując się do roli młodego Joe'ego w "Looperze", Gordon-Levitt sięgnął do oczywistego źródła wiedzy o swoim bohaterze: filmografii Bruce'a Willisa.


- Starszy aktor nie powinien dostosowywać się do młodszego - wyjaśnia. - Chodziło o to, bym to ja poczuł się jak Bruce. Nie mogłem go absorbować; musiałem sam odrobić zadanie.

- Zapisałem sobie dźwięk z każdego z wybranych filmów na iPodzie. Bruce nagrał dla mnie również swoje dialogi z niektórych scen z "Loopera". Tym sposobem mogłem oswajać się z brzmieniem jego głosu i uczyć się go.

Na większą pomoc ze strony starszego kolegi Joseph nie mógł liczyć.

- Bruce nie należy do ludzi lubiących szafować radami - tłumaczy. - Nie pozwala mu na to jego wrodzona skromność. Ma za to bardzo silną osobowość, która nie pozostaje bez wpływu na przebywające z nim osoby. Pilnie go obserwowałem. Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu: wspólnie jedliśmy posiłki, prowadziliśmy długie rozmowy... Bruce jest bardzo szczery i bardzo powściągliwy. Kiedy mówi ci komplement, możesz być pewien, że naprawdę myśli to, co mówi.

Nadchodzi jego czas

"Looper" to już trzeci film z udziałem Gordona-Levitta, który wchodzi na ekrany w bieżącym roku. Swoją premierę miała już trzecia część trylogii o Batmanie w reżyserii Christophera Nolana - "Mroczny Rycerz powstaje" - w której aktor zagrał młodego policjanta Johna Blake'a, a także thriller "Premium Rush", gdzie wcielił się w nowojorskiego kuriera ściganego przez skorumpowanego gliniarza. A już niedługo, bo w Święto Dziękczynienia, do amerykańskich kin trafi oczekiwany "Lincoln" w reżyserii Stevena Spielberga, gdzie zobaczymy go jako najstarszego syna prezydenta Abrahama Lincolna (Daniel Day-Lewis), Roberta.

Gordon-Levitt nie ogranicza się tylko do aktorstwa - niedawno zakończył pracę nad swoim pierwszym autorskim dziełem, zatytułowanym "Don Jon's Addiction". Młody aktor nie tylko wyreżyserował ten film, ale też napisał do niego scenariusz, będący wariacją na temat historii legendarnego kochanka, Don Juana. Stanął również przed kamerą, i to w towarzystwie doborowych partnerek: Scarlett Johansson i Julianne Moore.

Sposób, w jaki Christopher Nolan zakończył trylogię o Mrocznym Rycerzu, sprawił, że internet aż zahuczał od plotek. Czy Gordon-Levitt zagra Robina w kolejnym filmie o przygodach Człowieka-Nietoperza? On sam nie chce jednak wypowiadać się na ten temat.


- To nie zależy ode mnie - odpowiada wymijająco. - Wybieram role, kierując się zawsze jednym i tym samym kryterium: albo scenariusz do mnie przemawia, albo nie.

Przyznaje jednak, że ma słabość do obrońcy Gotham City. - Już jako mały chłopiec paradowałem w kostiumie Batmana, który uszyła dla mnie mama - wspomina. (...)

Od dziecka chciał być aktorem

Joseph Gordon-Levitt miał zaledwie sześć lat, kiedy zaczął występować w reklamach telewizyjnych.

W filmie po raz pierwszy zagrał jako siedmiolatek (była to telewizyjna produkcja "Obcy na mojej ziemi" z 1988 r.). Debiut w pełnometrażowym filmie fabularnym przyszedł w 1992 r. - w "Rzece życia" u boku Roberta Redforda.

- Bardzo chciałem być aktorem - wspomina. - Moi rodzice powtarzali: "Nie musisz tego robić, ale jeśli zdecydujesz się na taką drogę, będziemy cię wspierać i pomagać ci". Mama jeździła ze mną na wszelkie możliwe castingi, a kiedy już dostałem jakąś rolę, woziła mnie na plan zdjęciowy. Czytała mi też na głos scenariusze - oczywiście było to w czasach, kiedy miałem jeszcze problemy z szybkim samodzielnym czytaniem.

Gordon-Levitt nie żałuje, że wkroczył do świata dorosłych w tak młodym wieku - nawet jeśli jego dzieciństwo nie było przez to do końca "normalne".

- Musiałem coś poświęcić, żeby coś zyskać - mówi. - Jako dzieciak uwielbiałem football. Kiedy miałem dziewięć lat, moja drużyna grała ważny mecz. Tego wieczoru miałem zdjęcia na planie... Pamiętam, że przez cały czas spoglądałem na zegarek i myślałem o moich kolegach. "Są już na boisku - myślałem - a ja nie mogę do nich dołączyć..."

- Ale było warto - dodaje pospiesznie. - Jeśli chce się być profesjonalistą, trzeba dokonywać trudnych wyborów. Kocham swój zawód i uważam się za wielkiego szczęściarza, że mogę go wykonywać.

Inwestycja w przyszłość

Wspomniany już serial "Trzecia planeta od słońca", w którym wcielił się w młodego kosmitę udającego zwykłego amerykańskiego nastolatka, okazał się dla Gordona-Levitta trampoliną do sławy. Kiedy jednak w 2001 r. producenci podjęli decyzję o jego zakończeniu, aktor postawił na naukę: przeprowadził się do Nowego Jorku i rozpoczął studia na prestiżowym Uniwersytecie Columbia.

- To była najmądrzejsza rzecz, jaką w życiu zrobiłem - przekonuje. - Każdy młody człowiek, jeżeli tylko może, powinien wyprowadzić się z domu i zobaczyć, co dzieje się w szerokim świecie, gdzie nikt go nie zna i nikt o nim wcześniej nie słyszał. To była dla mnie szansa, by stworzyć siebie na nowo.

Kiedy w 2004 r. Gordon-Levitt przyjął kolejną rolę - prostytuującego się homoseksualisty w "Złym dotyku" - nie był już śmiesznym kosmitą z serialu ani słodkim dziecięcym aktorem. Od tego czasu grał bardzo zróżnicowanych bohaterów: był detektywem-amatorem badającym zagadkę śmierci swojej dziewczyny w "Kto ją zabił?" (2005), doświadczonym przez życie portierem w "Świadku bez pamięci" (2007) i nieszczęśliwie zakochanym marzycielem w "500 dniach miłości" (2009). W głośnej "Incepcji" (2010) wcielił się w chodzącego po ścianach agenta wnikającego do świata cudzych snów...

Joseph Gordon-Levitt nie należy do tych aktorów, którzy bezczynnie czekają na oferty. Aktor założył internetową firmę producencką, w którą zainwestował ponoć pół miliona dolarów. - Kiedyś było to tylko hobby; dzisiaj jest to w pełni profesjonalne przedsięwzięcie. Włożyłem w nie swoje pieniądze, bo chciałem mieć pewność, że zawsze będę miał nad nim pełną kontrolę - wyjaśnia.

- Mam na tyle szczęścia w życiu, że mogę grać w filmach i na tym zarabiać. Pieniądze są mi potrzebne po to, by tworzyć coś, w co wierzę - a nie po to, by kupować kolejne wille.

© 2012 Nancy Mills

Tłum. Katarzyna Kasińska

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Looper - Pętla czasu | Joseph Gordon-Levitt | Gordon
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy