Joan Collins narzeka na poprawność polityczną. "Imprezy stały się nudne"
Joan Collins zabrała głos w sprawie tzw. "kultury unieważniania". Według niej dominująca w przestrzeni publicznej poprawność polityczna staje się synonimem... nudy. "Imprezy, na które chodzę, stały się przez to cholernie nudne. Wszyscy dbają teraz o to, by się grzecznie zachowywać i przypadkiem nie powiedzieć czegoś niestosownego" - powiedziała 90-letnia gwiazda "Dynastii".
Ostatnimi czasy coraz głośniej mówi się o tzw. "kulturze unieważniania". To sytuacja, w której osoba zostaje wykluczona z danej społeczności z powodu wygłoszenia kontrowersyjnej zdaniem innych opinii. Zdaniem krytyków tego trendu, popularnego szczególnie w kulturze masowej, cancel culture prowadzi do walki z wolnością słowa i prawem do posiadania odmiennego zdania.
Najbardziej jaskrawymi przykładami "unieważnionych" gwiazd są okryci złą sławą reżyserzy Roman Polański i Woody Allen oraz hollywoodzki aktor Kevin Spacey, którzy w wyniku oskarżeń o przemoc seksualną zyskali w branży filmowej niechlubny status persona non grata. Często obrywa się także celebrytom przyłapanym na rasistowskich, homofobicznych lub seksistowskich komentarzach.
W dyskusjach na temat tego zjawiska pojawiają się także głosy krytyki. Zdaniem niektórych, odsądzenie od czci i wiary osób, które podpadły nam niepopularną opinią, niesie ze sobą realne zagrożenie. Tendencja do zawstydzania ludzi, którzy ośmielą się wygłosić sprzeczny z ogólnie przyjętym światopoglądem komentarz, zwiększa bowiem ryzyko cenzurowania publicznego dyskursu, co w efekcie zubaża debatę. Według kontestatorów "cancel culture" błędne idee i poglądy obala się argumentami, nie zaś bezwzględnym uciszaniem ich autorów.
Jedną ze zdeklarowanych przeciwniczek kultury unieważniania jest Joan Collins. Słynąca z odważnych i nierzadko kontrowersyjnych wypowiedzi aktorka w rozmowie z kobiecym magazynem "Best" zdradziła, że strach przed byciem potępionym przez innych odbiera ludziom poczucie humoru i sprawia, że świat wokół nas przestaje być interesujący. "Imprezy, na które chodzę, stały się przez to cholernie nudne. Wszyscy dbają teraz o to, by się grzecznie zachowywać i przypadkiem nie powiedzieć czegoś niestosownego" - ubolewa 90-letnia gwiazda "Dynastii".
To skądinąd nie pierwszy raz, kiedy Collins zabiera głos w tej sprawie. W 2021 roku aktorka pokusiła się o refleksję na temat kultury unieważniania goszcząc w programie "Woman’s Hour" wyemitowanym na antenie BBC Radio 4. "Myślę, że to tragiczne, że ludzie mogą zostać usunięci z życia publicznego za posiadanie opinii przeciwnej do tej, która jest obecnie modna. To po prostu kneblowanie ust, ucinanie ciekawych rozmów. Dlaczego wszyscy mieliby mieć te same odczucia i opinie na różne tematy? To byłoby doprawdy potwornie nudne" - orzekła gwiazda.
W przeszłości Collins otwarcie krytykowała również następstwa ruchu #MeToo, który powstał w reakcji na ujawnienie licznych nadużyć Harveya Weinsteina. Hollywoodzki producent został oskarżony przez szereg kobiet o molestowanie seksualne i gwałty, co doprowadziło do skazania go na 23 lata więzienia. Wspomniany ruch miał zwrócić uwagę na problem wykorzystywania seksualnego kobiet. Zdaniem Collins skutkiem ubocznym inicjatywy jest powszechna niechęć wobec mężczyzn i coraz większy brak zaufania do nich. "Myślę, że wielu mężczyzn cierpi z powodu rosnącej ‘antymęskości’" - powiedziała gwiazda w wywiadzie udzielonym "The New York Times".
Z kolei w 2018 roku aktorka wymierzyła siarczysty policzek znanym kobietom, które opowiedziały o swoich doświadczeniach z przemocą seksualną w branży filmowej. "Gdy słyszę o tych aktorkach, które mówią, że jakiś producent proponował im seks lub obnażył się na spotkaniu w hotelu, a one zamarły i nie mogły się sprzeciwić, myślę sobie: ‘Gdy dzieje się coś takiego, nie zamierasz, po prostu mówisz: ‘Przestań, wychodzę’. Co najwyżej wymierzyłabym takiemu kopniaka w krocze" - stwierdziła stanowczo Collins.
O zgubnym wpływie "cancel culture" na poziom współczesnych komedii mówił też niedawno komik Marlon Wayans.
"Nie wiem, z jakiej planety są osoby, które uważają, że ludzie nie potrzebują śmiechu, że wszystko powinno być cenzurowane albo unieważnione. Jeśli jakiś żart sprawi, że zostanę unieważniony, podziękuję za wyświadczenie mi przysługi" - powiedział Marlon Wayans w wywiadzie dla portalu "Buzzfeed".
"To smutne, że nasze społeczeństwo znalazło się w miejscu, w którym nie możemy się już śmiać. Nie słucham, co mówi to cholerne pokolenie. Nie słucham tych wystraszonych ludzi, tych przestraszonych producentów. Dalej zamierzam opowiadać moje dowcipy tak, jak mi to odpowiada. (...) Znam moją publiczność. Każdego weekendu widzowie na moich występach świetnie się bawią i dużo śmieją. To, co na pewno można powiedzieć o Wayansach - zawsze opowiadaliśmy najgorsze dowcipy w najlepszy możliwy sposób" - powiedział komik.