Jerzy Skolimowski: Wybitne filmy i życiowe dramaty
W piątek 85. urodziny obchodzi Jerzy Skolimowski, jeden z najwybitniejszych reżyserów w historii polskiego kina, twórca "Rysopisu", "Startu", "Na samym dnie", "Krzyku", "Essential Killing" oraz "IO". Życie artysty naznaczyły tragedie, które znalazły odzwierciedlenie w jego twórczości.
Mało pamięta, że urodzony w Łodzi Jerzy Skolimowski, jeszcze jako obiecujący młody poeta, był współautorem scenariuszy do dwóch ważnych filmów polskiej kinematografii: "Niewinnych czarodziejów" Andrzeja Wajdy i "Noża w wodzie" Romana Polańskiego. Reżyser "Kanału" był pod tak dużym wrażeniem autentyzmu jego dialogów, że zachęcił młodszego kolegę do zdawania do łódzkiej Szkoły Filmowej.
We wspomnianych produkcjach Skolimowski wprowadził do polskiego kina nie tylko pewien rodzaj żywiołowej młodzieżowości, ale też specyficznego bohatera, pozostającego na obrzeżach społeczeństwa. Najpełniejszą i wielowymiarową postać outsidera stworzył jednak dopiero w pierwszych własnych filmach.
Oglądane po latach - składają się autobiograficzny tetraptyk - zaskakują niesłychaną świeżością, realizacyjną werwą, nowofalowym pazurem. Krytyka zgodnie uznała je za polski odpowiednik francuskiej nowej fali. I choć Skolimowski nie był, jak jego francuscy koledzy - krytykiem filmowym, który sięgnął po kamerę, to w jego pierwszych filmach znać lansowaną przez nich politykę autorską.
O autorskim charakterze jego filmów świadczy przede wszystkim bezprecedensowe w naszym kinie obsadzenie się w głównej roli. Alter ego reżysera - Andrzej Leszczyc dojrzewał na ekranie jak Antoine Doinel - główny bohater filmów Francoisa Truffauta w wykonaniu Jean-Pierre Leauda. Choć dojrzewanie Leszczyca należało by wziąć w cudzysłów - zbyt wielki był opór Leszczyca wobec przywdziewania kolejnych społecznych ról - męża, syna, studenta, patrioty... W swym antybuntowniczym outsiderstwie Leszczyc przypominał trochę polskiego Jamesa Deana.
Dwa pierwsze filmy Skolimowskiego - "Rysopis" i "Walkower" - tworzą rodzaj autobiograficznego dyptyku. W następnym filmie, bardziej hermetycznej "Barierze" - dał już głównemu bohaterowi twarz Jana Nowickiego. Rozwijał w nim jednak problemy, które zasygnalizował w pierwszych dwóch produkcjach. Następne, zatrzymane przez cenzurę "Ręce do góry" - film, który Skolimowski dokończył 14 lat później, dokręcając dziennikowy prolog - największe i najbardziej osobiste oskarżenie twórczego zniewolenia przez komunistyczny reżim. "Pozbawiliście mnie najważniejszej rzeczy - pewności siebie" - mówi po latach reżyser. Kto wie, jak potoczyłyby się losy jego i Andrzeja Leszczyca, gdyby nie przymusowy wyjazd z kraju?
Skolimowski wspominał po latach w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" rozmowę z najbliższym współpracownikiem Gomułki, Zenonem Kliszką, którego wpływy zapewniły mu nieoficjalny tytuł "drugiej osoby w państwie".
"Spytałem: - Pozwoli mi pan żywić nadzieję, że niefortunna decyzja zatrzymania filmu zostanie zmieniona? - Nie. Jedno słowo. I cisza. Potem wstał. Wtedy rzuciłem ostatni argument: - W takim razie nie będę robił filmów w Polsce (...). On wtedy cynicznie powiedział: - Szerokiej drogi. Wyszedłem, trzaskając drzwiami. Następnego dnia zadzwoniono do mnie, abym odebrał paszport. Dziś widzę, że zachowałem się lekkomyślnie. ale słowo się rzekło, więc wyjechałem. Gdyby nie 'Ręce do góry', prawdopodobnie nadal byłbym artystą nowej fali. Z konieczności musiałem z tej drogi zejść".
Skolimowski wyjechał z kraju w 1967 roku. W tym samym roku za zrealizowany w Belgii "Start" otrzymał Złotego Niedźwiedzia w Berlinie. Niezły początek zagranicznej kariery. Dwa lata później reżyser kręci w Wielkiej Brytanii "Na samym dnie" o młodym chłopaku z nizin społecznych, który zatrudnia się do pracy przy basenie na przedmieściach Londynu. Cóż za autoironiczny tytuł!
Nakręcone w tym samym roku "Przygody Gerarda" to wyprodukowana przez Gene'a Gutowskiego adaptacja czterech opowiadań Arthura Conan Doyle'a. "To dobry film. Jest w nim kpina z całej sytuacji, w jakiej nieoczekiwanie się znalazłem. Doświadczeni amerykańscy biznesmeni ściągają z Polski młodego reżysera nowej fali, który nie zna języka, nie zna utworu według, którego ma kręcić film, a nazwisko Conan Doyle'a kojarzy mu się tylko z Sherlockiem Holmesem" - powiedział Skolimowski w jednym z wywiadów.
Kolejny film reżysera - niemiecko-amerykańska produkcja "Król, dama, walet" (1971) pokazywana była w konkursie festiwalu w Cannes. W tej kryminalnej komedii o młodym Angliku, który przybywa do Monachium do swego bogatego wuja - "króla" wielkich magazynów handlowych, w głównych rolach zagrali David Niven i Gina Lolobrigida.
Wyróżniony na festiwalu w Cannes Nagrodą Specjalną Jury "Krzyk" (1978) był drugim fabularnym filmem Jerzego Skolimowskiego, zrealizowanym w Wielkiej Brytanii. Za podstawę scenariusza posłużyła opublikowana w 1924 roku nowela pod tym samym tytułem, angielskiego poety i pisarza Roberta Gravesa (1895-1985), autora powieści "Ja, Klaudiusz". Skolimowski stworzył mroczną, ale zarazem fascynującą opowieść o pensjonariuszu zakładu dla umysłowo chorych, obdarzonym niezwykłymi zdolnościami (w tej roli Alan Bates).
Z kolei "Fucha" z 1982 roku nabrała kilka lat temu niezwykłej aktualności. To historia czwórki Polaków, którzy przybywają do Anglii, aby wykonać "na czarno" pewną pracę: mają wyremontować elegancki dom w Kensington, należący zresztą do ich bogatego rodaka, mieszkającego od dawna w Wielkiej Brytanii.
Skolimowski od dawna chciał nakręcić film o wyobcowaniu Polaków za granicą, wyobcowaniu tym większym, gdy nie zna się języka danego kraju. Scenariusz filmu powstał w ciągu zaledwie trzech tygodni, między końcem grudnia i 22 stycznia 1982 r., zdjęcia rozpoczęto 12 lutego. Kręcono je w prywatnym domu reżysera w Kensington, kupionym kilka miesięcy wcześniej i w rzeczywistości też wyremontowanym przez 4-osobową polską ekipę budowlaną. Prestiż filmu podniósł udział Jeremy'ego Ironsa. Obraz został doceniony na festiwalu w Cannes, gdzie Skolimowski otrzymał nagrodę za najlepszy scenariusz.
Kolejne filmy twórcy: "Najlepszą zemstą jest sukces" (1984), "Latarniowiec" (1985) i "Wiosenne wody" ugruntowały jego pozycję jako czołowego europejskiego reżysera. Świadczy o tym obecność tych tytułów w programach najważniejszych festiwali filmowych.
Sam twórca wystąpił z kolei w jednej z głównych ról w filmie "Białe noce" Taylora Hackforda (1985), wcielając się w postać pułkownika Czajko. Partnerowali mu tak wyśmienici aktorzy, jak: Isabella Rosselini, Helen Mirren i Michaił Barysznikow.
Aktorską karierę kontynuował w kolejnych latach. Do jego najważniejszych ról zaliczyć można: postać doktora Zeiglera w "Marsjanie atakują!" Tima Burtona (1996), kreację profesora w "Zanim zapadnie noc" Juliana Schnabela (2000), występ we "Wschodnich obietnicach" Davida Cronenberga (2007), gdzie zagrał stryja głównej bohaterki (Naomi Watts), udział w superprodukcji "Avengers" (2012), gdzie wcielił się w Rosjanina, który w brutalny sposób przesłuchuje graną przez Scarlett Johansson bohaterkę oraz kreacja Jana III Sobieskiego w "Bitwie pod Wiedniem" w reżyserii Renzo Martinelliego. Ostatnio oglądaliśmy go w komedii "Juliusz" Aleksandra Pietrzaka oraz w... teledysku Dawida Podsiadły "Mori".
Następnym reżyserskim filmem Skolimowskiego była ekranizacja "Ferdydurke" Witolda Gombrowicza (1991). Był to pierwszy obraz, który zrealizował w Polsce od 1967 roku. Po czasie filmową konfrontację z Gombrowiczem uznał jednak za katastrofę ("To był błąd. Gombrowicz okazał się nieprzetłumaczalny") i wycofał się z reżyserii na 17 lat.
- Zrozumiałem, że stojąc za kamerą, ulegałem zbyt wielu presjom i zacząłem brudzić sobie ręce. Musiałem odsunąć się od kina, żeby znów odnaleźć w sobie artystę. Postanowiłem zająć się malowaniem, bo w ten sposób mogłem tworzyć sztukę wyłącznie dla siebie. I przyznaję: nie przypuszczałem, że aż tyle czasu będę potrzebował, by odbudować swoje relacje z filmem - mówił w rozmowie z Barbarą Hollender przy okazji premiery swojego kolejnego filmu "Czterech nocy z Anną" (2008).
Obraz został bardzo entuzjastycznie przyjęty przez widownię w Cannes. Sukces odniósł też kolejny film artysty, "Essential Killing" (2010), który zdobył dwie nagrody na 67. MFF w Wenecji. Nieco chłodniej odnoszono się do dramatu "11 minut" z 2015 roku.
Najnowszy film reżysera zatytułowany "IO" przyniósł Skolimowskiemu Nagrodę Jury na ubiegłorocznym festiwalu w Cannes i pierwszą w karierze nominację do Oscara.
- Tym filmem wiele z siebie wyrzuciłem. W imię prawdy wyrzuciłem ból. Mam nadzieję, że dla widzów też będzie jakąś formą oczyszczenia - mówił Skolimowski w rozmowie z Interią. I zapewniał: - W "IO" jest wiele ludzkich postaci, ale najbardziej interesujący jest dla mnie osioł. Nie człowiek, ale właśnie osioł.
Nagrody nie robią jednak na twórcy większego wrażenia, bo nie wymazują poczucia żalu i straty, które od lat drzemie w filmowcu.
Z tragediami Skolimowski musiał oswajać się już od dzieciństwa. Tą pierwszą była śmierć jego ojca zamordowanego w obozie koncentracyjnym. W przeżyciu tej straty nie pomogła trudna relacja z matką.
Najbardziej dotkliwą stratą była jednak śmierć młodszego syna Józefa, który podczas pobytu w Indiach w 2012 roku zmarł na sepsę. Dwa lata później zmarła także żona reżysera, Joanna Szczerbic. Skolimowski wielokrotnie podkreślał w wywiadach, że do dziś zarzuca sobie, że sztuka pochłonęła go nazbyt mocno, przez co nie poświęcił wystarczająco dużo uwagi życiu rodzinnemu i wychowaniu synów. "To mam sobie do zarzucenia" - przyznał.
Gdy w 2008 roku Skolimowski na dobre wrócił do Polski, swój azyl znalazł w gąszczu mazurskich lasów, na odludziu, które, jak wyznał, bardziej mu odpowiada od zgiełku i blichtru czerwonych dywanów. Tam artysta dostał kolejną ważną lekcję - nauczył się pokory wobec tego, co nas otacza i szacunku wobec braci mniejszych. Właśnie tę wiedzę chciał przekazać widzom poprzez film "IO".